Ustrojowe możliwości pobudzenia gospodarki polskiej

images (1)Wiedzę powinniśmy czerpać z każdego możliwego miejsca. Dzięki temu, że oduczono nas otwartości i pluralizmu, naród zamknął się w swych klatkach myślowych.

Przedstawiam tekst, reprezentujący środowiska, które nie są mi bliskie ideowo, ale w obliczu upadku naszej wspólnej Ojczyzny – każdy pomysł, myśl, koncepcja powinny mieć szanse na uwagę.

Roman Boryczko

Oto referat, wygłoszony na spotkaniu patriotycznym, zorganizowanym przez pana Adama Bednarczyka w dn. 17. stycznia 2015 r. w Warszawie.

Szanowni Państwo,

tradycyjne, XIX-wieczne pojmowanie szans dla gospodarki każe nam ich poszukiwać w obrębie bogactw naturalnych. Pamiętamy euforię, związaną z zasobami gazu łupkowego. Nie przeczę, że są to czynniki ważne, ale czy najważniejsze?

Polska nie ma powodów do narzekania. Jesteśmy przez naturę zaopatrzeni szczodrze. Jednak nie ustrzegło to nas ani przed powszechną biedą, ani przed wyludnianiem się kraju. Nasze bogactwa naturalnie nie zostały przekute na życie godne, nie mówiąc już o życiu dostatnim. To, że w polskich rękach znajduje się niewiele ponad 12% gospodarki, powinno bić na trwogę. Powinno mobilizować nas do przeszukiwania faktycznych możliwości odniesienia sukcesu.

Nie ulega wątpliwości, że gospodarka nie obejdzie się bez kapitału. Jednak, gdy mówimy o źródłach pozyskania niezbędnego kapitału, zamiast wpadać w rozpacz, powinniśmy się dokładnie rozejrzeć dokoła.

Kompletnie niedocenianym w naszej myśli gospodarczej kierunkiem jest poszukiwanie form prowadzenia działalności, zamieniającej pracę z „bożego przekleństwa” w radość tworzenia. Bez przedsiębiorstw, pracujących z pasją możemy być tylko nędzarzami. Jeśli nasza inwencja organizatorska ograniczy się do przysłowiowego „szrotu, szmateksu, montowni i hurtowni”, to tylko to w Polsce będziemy mieli. Cudów nie ma.

Chciałbym przekazać Państwu słowa otuchy, że nie jesteśmy skazani na status kolonii gospodarczej, że zaczyna się budzić polska myśl gospodarcza, znaczona takimi nazwiskami jak Xawery Drucki-Lubecki, Stanisław Staszic, Jerzy Zdziechowski czy Marian Wieleżyński. Któż z nich – za wyjątkiem może Staszica – jest dziś pamiętany? Ich dorobek został pokryty mgłą zapomnienia. Jeśli wrócimy do ich myśli, okaże się, że nie będzie problemu ani z pozyskaniem kapitału, ani z przedsiębiorstwami, pracującymi z pasją.

Źródła naszego sukcesu będą tkwiły w pewnych zawiłościach ustroju monetarnego i ustroju gospodarczego. Z mozołem będziemy rozluźniać gorset duszących złogów myślowych, krępujących nasze pracowite ręce. Jeśli początkowo coś będzie nie tak oczywiste, proszę o cierpliwość. Czasem na olśnienia trzeba chwilę poczekać. Tak działa nasz umysł. Zacznę od tego, że naprawdę mamy z czego sfinansować nasze ambitne projekty społeczne.

Kiedyś minister skarbu z lat 1925-1926, Jerzy Zdziechowski, obserwował zatory płatnicze w gospodarce i doszedł do prostego wniosku: wystarczy zrobić coś, co by zlikwidowało te zatory, a gospodarka ruszy. Tak powstała, rewelacyjna na tamte czasy, doktryna monetarna, która weszła do historii jako koncepcja monetyzacji parytetu gospodarczego. Przedsiębiorcom potrzebne były pieniądze i kompletnie nie interesowali się tym, jaki za tym idzie parytet złota. Zdziechowski obniżył go zatem do poziomu, zapewniającego równowagę towarowo-pieniężną, a bank emisyjny mógł wypuścić do gospodarki zwiększoną ilość banknotów. Gospodarka na ten fakt zareagowała błyskawicznie – przyspieszyła i zaczęto tworzyć nowe miejsca pracy.

Nie wszystkim się to jednak podobało. Zdziechowski został zdymisjonowany i pobity w swym mieszkaniu przez nieznanych, ale umundurowanych sprawców. Wtedy to stracił oko. Tam gdzie chodzi o pieniądze, tam z „banksterskim syndykatem zła” nie ma żartów. Prasa piała z zachwytu nad tym, jak to odebrano gospodarkę szaleńcom. Powróciliśmy do „gold standard”. Po wybuchu wojny 60 warszawskich autobusów wywoziło nasze złoto na przedmoście rumuńskie a nasza armia pojechała na wojnę na kobyłach. Tak dla Polski skończył się „mit złotej waluty”. Tę książkę Jerzego Zdziechowskiego polecam dla przypomnienia, że nie wypadliśmy przysłowiowej sroce spod ogona.

images (2)Co ciekawe, nikt tego nigdzie nie napisał, ale polityka monetarna Narodowego Banku Polskiego za „komuny” była oparta o myśl Jerzego Zdziechowskiego: pieniądza w gospodarce powinno być tyle, aby zapobiegać tworzeniu się zatorów płatniczych między przedsiębiorcami. Ani za dużo, ani za mało. W tym okresie NBP emitował, czyli dodrukowywał tę konieczną ilość pieniędzy (o pieniądzu elektronicznym nikt wtedy nie słyszał) i rozpraszał je do gospodarki, choć za pośrednictwem budżetu. Innego pomysłu wtedy być nie mogło, bo mieliśmy przedsiębiorstwa państwowe.

Przez stosunkowo długi czas udawało się utrzymywać równowagę towarow-pieniężną (a zatem wartość nabywczą złotówki) dzięki surowo przestrzeganym formułom emisyjnym. Jednak był to pieniądz fiducjarny (opary o zaufaniu) i na taki pieniądz łatwo można było przeprowadzić atak. Zagraniczna agentura wykorzystała to w sposób bezwzględny, angażując do tego autorytety Lecha Wałęsy i Karola Wojtyły. Pomijając fakt, że mieliśmy wtedy przedsiębiorstwa porażone „solidarnym poczuciem bezpieczeństwa w bylejakości”, które z trudem broniły „parytetu gospodarczego” złotówki, to wywołane akcje strajkowe należy traktować jako inspirowaną z zewnątrz akcję przeciwko polskiej walucie, a w konsekwencji jako totalne ograbianie społeczeństwa. Kto tego nie rozumie, nie jest w stanie pojąć niczego z tego, co obecnie dzieje się na Ukrainie i w Rosji.

imagesInflacja ograbiła nas nawet z przysłowiowego „wdowiego grosza”. Ostateczna utrata naszej suwerenności monetarnej nastąpiła w 1997 roku wraz z przyjęciem nowej ustawy o Narodowym Banku Polski. W Art.4 tej ustawy ograniczono suwerenność NBP jedynie do „emitowania znaków pieniężnych” (dokładne brzmienie: „NBP przysługuje wyłączne prawo emitowania znaków pieniężnych Rzeczypospolitej Polskiej”). Emisję pieniądza, rozumianą jako wyznaczanie ilości pieniądza, krążącego w gospodarce, zastąpiono kreacją pieniądza dłużnego. Narodowemu Bankowi Polskiemu pozostała jedynie – dość kosztowana – operacja zamiany zużytych banknotów nowymi. Pieniądz elektroniczny mogliśmy sobie pożyczać  jedynie u tych, którzy mieli licencję na jego kreację.

Brak rozumienia takich pojęć jak: emisja pieniądza, kreacja pieniądza, dodruk pieniądza, emisja znaków pieniężnych – kosztuje Polaków wyjątkowi drogo. Nasz okupant zawarł to w Art. 4 ustawy o NBP, który to w ewidentny sposób łamie Art. 227 konstytucji. O tym, ile zrobiono, aby zatrzeć ślady tej okrutnej grabieży Polaków, niech świadczy odpowiedź prezydenta RP, B. Komorowskiego na zapytanie, dotyczące tego problemu w piśmie o sygnaturze akt: BPU 060-236-2016. W zapytaniu była zawarta sugestia, że Art. 4 ustawy o NBP łamie Art. 227 konstytucji przyznający NBP wyłączne prawo emisji pieniądza, nie ograniczając go jedynie do jego papierowej formy. W odpowiedzi otrzymaliśmy, cytuję:

„(…) W świetle powyższych regulacji wydaje się, że przyjęta przez Państwa supozycja, iż art.4 ustawy o NBP: „ogranicza kompetencje NBP do zmiany, wykreowanego pieniądza z formy elektronicznej na papierową” nie znajduje uzasadnienia…”.

Szanowni Państwo, jeśli na precyzyjne pytanie, dotyczące naszej suwerenności monetarnej, prezydent RP odpowiada, że jemu „wydaje się”, to co my, Polacy, mamy myśleć o takim prezydencie? Prezydent ma stosowne służby i może dysponować całym zapleczem intelektualnym państwa, aby odpowiedzieć jasno w kategoriach logicznych: tak lub nie. Pozostaje, zatem, otwarte pytanie: czyich interesów pilnuje obecny lokator Pałacu Namiestnikowskiego?

Trybut, jaki został narzucony naszemu społeczeństwu od 1998, roku można śmiało szacować na około 130 mld zł rocznie. To odpływa z naszej gospodarki w formie odsetek, a pieniądze, wykreowane pod zastaw obligacji rządowych zasilają obce systemy bankowe i są używane niezgodnie z polskim interesem gospodarczym.

Społeczeństwu w żaden sposób nie był i nie jest rekompensowany spadek siły nabywczej na skutek inflacji oraz niedobór środków płatniczych na wykup wzrostu PKB. W przestrzeni publicznej już funkcjonuje pojęcie „podatku inflacyjnego”. Płacimy go wszyscy, ale nie do budżetu, lecz dla naszego międzynarodowego okupanta. To stwarza tzw. „głód monetarny”, który możemy zaspokajać tylko zaciągając kolejne pożyczki i płacić od nich lichwę.

Brak emisji pieniądza na pokrycie wykupu wzrostu PKB doprowadza „gospodarzenie” w Polsce do kompletnego absurdu. Aby się szybciej rozwijać, skazani jesteśmy na coraz większe zadłużanie się.

images (1)Te absurdy trzeba przerwać. Trzeba powrócić do systemu emisji pieniądza fiducjarnego sprzed 1997 roku, z jedną jednak różnicą. Jeśli dojdziemy do wniosku, że ilość pieniądza w gospodarce powinna być uzupełniona o 54,235 mld zł – taki był, bowiem, wzrost agregatu pieniądza M3 („pieniądz dużej mocy”, ze sprawozdania NBP „Podaż pieniądza M3 i czynniki jego kreacji” za rok 2014) – to powinniśmy tę kwotę traktować jako rekompensatę utraty siły nabywczej społeczeństwa na skutek inflacji oraz na wyrównanie niedoboru środków pieniężnych na wykup wzrostu PKB. Tylko polskie społeczeństwo powinno mieć do tego prawo i dostęp.

Trzeba tu zaznaczyć, że musi nastąpić zasadnicza zmiana w sposobie rozproszenia tej dodatkowej emisji. „Za komuny” państwo przekazywało pieniądze na powiększenie „parytetu gospodarczego” waluty poprzez budżet: budowało fabryki, przekazywało dotacje na określone cele. Obecnie przedsiębiorstw państwowych prawie nie ma. Musimy, zatem, zebrać w sobie odwagę i przełamać w naszych głowach myśl, że zaczniemy masowo dokapitalizowywać przedsiębiorstwa prywatne. To rozproszenie emisji musi mieć charakter powszechny. Należy wymyślić odpowiedni sposób.

Powiedzieliśmy sobie, iż bogactwa i pieniądze – to jeszcze nie wszystko. Musimy mieć przedsiębiorstwa, pracujące z pasją. Przedsiębiorstwa pozbawione takich chorób pracy jak frustracja, sublimacja, agresja. Tu sięgamy do sprawdzonych rozwiązań, zastosowanych przez Mariana Wieleżyńskiego w swojej „Gazolinie S. A.”. On wiedział jak zakończyć naszą wewnętrzną wojnę pomiędzy pracodawcami a pracobiorcami. Musimy powrócić do koncepcji spółek właścicielsko-pracowniczych. Spółek, w których pracownicy – spełniwszy pewne warunki – stawaliby się współwłaścicielami majątku. Ta zmiana ustroju gospodarczego, otwierająca nam drzwi do partnerskiego modelu stosunków przemysłowych, jest wartością samą w sobie, ale chwilowo skupmy się na aspektach technicznych. Państwo będzie realizowało powszechne dokapitalizowanie jedynie tych przedsiębiorstw, w których zafunkcjonowała własność pracownicza.

Wiemy, że w naszych środowiskach patriotycznych już trwają prace nad zmianą ustawy o NBP oraz prace, związane z uzupełnieniem Kodeksu Spółek Handlowych o rozdział, poświęcony spółkom właścicielsko-pracowniczym. Wiemy także, że niektórzy kandydaci na urząd Prezydenta RP zapowiadają złożenie stosownych inicjatyw legislacyjnych. Perspektywa odbicia się od dna staje coraz bardziej realna. Jednak sukces może nastąpić jedynie pod warunkiem podniesienia na wyższy poziom naszej świadomości gospodarczej i monetarnej. Musimy zrozumieć, że:

  • Tzw. przemiana ustrojowa miała na celu wciągnięcie nas w niewolę monetarną (niewolę odsetkową) i to bez względu na autorytety, jakie za tym stały. Teraz każdy młody Polak rodzi się z długiem kilkudziesięciu tys. zł. Od strony finansowej Polski już nie ma. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: czy pomimo ciepłej wody w kranie taki stan nam odpowiada?
  • Dług został nam narzucony podstępnie. Cała dotychczasowa klasa polityczna jest za to odpowiedzialna, a my nie mamy żadnych zobowiązań wobec międzynarodowych instytucji finansowych.
  • Szansą dla Polski będą jedynie przedsiębiorstwa, pracujące z pasją. Państwo ma obowiązek zadbać o naszą bazę podatkową. Może to zrobić, obniżając ich potrzeby pożyczkowe. Musimy doprowadzić do sytuacji, w której przedsiębiorcy będą się rozwijali w oparciu o środki własne a nie kredyty.

Szanowni Państwo, przymknijcie teraz oczy i pomyślcie, jaka może być Polska, w której:

  • Każdy pracownik łącznie z właścicielem otrzyma rocznie około 10 tys. zł na doposażenie swojego miejsca pracy. Pomyślcie: państwo wyposaża miejsce pracy dla lekarza, prawnika, nauczyciela. Dlaczego nie może doposażyć miejsca pracy górnika czy stolarza??? To oni przecież płacą podatki !!!
  • Konsumentom zostanie w kieszeniach około 70 mld zł rocznie z tytułu obniżki stóp procentowych i będą je mogli wydać, na co zechcą. Lichwa nie jest jedynym sposobem zapewniania równowagi towarowo-pieniężnej!!!
  • Budżet zaoszczędzi około 50 mld zł na obsłudze długu publicznego, przeznaczając te środki na ważne projekty społeczne. Nie jesteśmy skazani na płacenie opłat licencyjnych obcemu kapitałowi za używanie pieniędzy!!!

Kreśląc tę optymistyczną wizję dla Polski trudno nie nawiązać do tego, co obecnie dzieje się z polskim górnictwem. Nasza gospodarka jest w kołowrocie ekonomicznego uboju rytualnego i jest sporo sił, które pilnują, abyśmy się z tego kołowrotu zbyt łatwo nie uwolnili. Proszę zauważyć, że pieniądze na likwidację naszej gospodarki znajdowały się szybko i były duże. Tu zawsze mieliśmy gest. Dwuletnie odprawy dla zwalnianych pracowników, czy kolosalne zarobki dla syndyków masy upadłościowych – żaden problem. Nad tym nigdy nie dyskutował nikt. Możemy się spodziewać, iż zachodni spekulant potraktuje rozproszenie emisji przyrostowej do gospodarki jako „pomoc publiczną państwa”, łamiącą zasady konkurencji (jednak u siebie stosując taką pomoc). Banksteria nigdy nie rozpaczała nad wielkościami oprocentowania pożyczek, zaciąganych przez naszych przedsiębiorców. To było dla nich w porządku. To, iż zaatakują, jest rzeczą więcej niż pewną. Jeśli użyją tego argumentu, powinniśmy zjednoczyć kraje skazane na pożarcie i podziękować za usługi Unii Europejskiej.

Polski przemysł energetyczny (i nie tylko ten) można uratować, stwarzając warunki do integracji produktowej, często zwanej integracją pionową. Tymczasem nasz niby-rząd od kilku już dobrych lat blokuje wejście przepisów, pozwalających stosowanie zarówno umowy wspólnie kontrolowanej jak i tworzenia się związków gospodarczych o integracji produktowej. Polscy przedsiębiorcy mają być zdezintegrowani i słabi. Łatwiej jest będzie zagłodzić po kolei.

Powyżej opisałem nasze możliwości. To jest w zasięgu ręki i w zasięgu kartki wyborczej. Zamiast zatem oceniać mowę ciała i garnitur kandydata na urząd prezydenta RP, proszę, pomyśl, czy jest on wyrazicielem polskiej racji stanu, czy  słupem,  podstawionym  do pilnowania agenturalnych interesów. Każdy kandydat może się wykazać, wnosząc do laski marszałkowskiej stosowny pakiet ustaw, przywracających nam suwerenność monetarną i gospodarczą. Naród go poprze.

Józef Kamycki

– jozef.kamycki@op.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*