TRZYNASTKA NIE DO KOŃCA PECHOWA?

Mija 13 lat, odkąd staliśmy się członkiem UE. Co zyskaliśmy, ile straciliśmy na tym członkostwie..?

Czy wstępowanie do tego ekskluzywnego „klubu dobrze urodzonych”, było dobrym pomysłem, czy też miast ubiegać się o prawo członkostwa, powinniśmy stworzyć inne struktury, pozwalające współpracować z tą bogatszą częścią naszego kontynentu na możliwie jak najbardziej opłacalnych – dla obydwu stron – warunkach?

W gronie unijnych ekspertów zadawanie takich pytań wynika wręcz z niewiedzy, głupoty lub też niczym nieuzasadnionej wrogości. 7 – 8. czerwca 2003 roku odbyło się referendum akcesyjne, kiedy to oficjalnie 77,45% Polaków opowiedziało się za członkostwem w Unii Europejskiej. Liczby powinny mówić same za siebie i utwierdzać nas w przekonaniu, że zgodność Polaków co do podjęcia starań o wejście w te struktury nie podlega dyskusji. Rok po ogłoszeniu referendum – 1. maja 2004 roku staliśmy się członkami UE.

Po 13 latach, opierając się na kilkunastoletnim doświadczeniu jako pełnoprawnego członka tejże gospodarczej struktury, mamy prawo zapytać – co nam to dało?

Mimo, że do 100% zabrakło zaledwie niespełna 30%, by móc stwierdzić jednomyślność w polskim narodzie co do owej kwestii, to jednak pokazuje, że i sceptyków wówczas nie brakowało, zaś ich obawy – niestety – zdają się potwierdzać.

Z pewnością do sukcesów należy zaliczyć wiele przepisów i ustaw, pozwalających firmom na możliwie elastyczną wymianę towarową (czy jednak jest to egzekwowane w równym stopniu dla wszystkich członków, a może przepisy są raczej wygodne dla państw tak zwanej Starej Unii?).

Dla strony polskiej i Polaków jako obywateli tego państwa, nie do przyjęcia jest wiele ustaw, godzących w naszym rozumieniu w rodzime wartości. Sprzeciwiając się tym dyrektywom, stajemy się niegrzecznym uczniem stawianym za karę do kąta. Odczuwamy wrażenie, jakby nikt nie miał z nami zamiaru dyskutować, rozmawiać, podejmować dyskusji. Nie można więc mówić o równości i partnerstwie.

Podróżujemy siecią nowoczesnych autostrad, poniekąd jesteśmy – a raczej zostaliśmy do tego zmuszeni – ponieważ sieć kolei w kraju drastycznie zmalała – w opinii wielu: dziwnie szybko. Aby podróżować autostradami, konieczne są do tego środki lokomocji, nie wszystkich na to stać, podczas gdy w myśl co najmniej dziwnych przepisów, robi się wszystko, by do reszty unicestwić naszą gospodarkę. A to z kolei wiąże się z problemami na rynku pracy…

Zniknęły szlabany na granicach RP, zupełna swoboda – tylko się cieszyć… Czy aby do końca jest tak? A może jest także ta druga prawda, już nieco mniej różowa. Przeciętnemu Polakowi wydaje się, a z pewnością nie jest to tylko niczym nie uzasadnione przypuszczenie, że tak naprawdę granice mamy otwarte po to, byśmy mogli szybciej opuścić kraj w poszukiwaniu zajęcia, podczas gdy u nas zamyka się zakłady pracy, kopalnie, straszy się nowymi przepisami i ustawami, które powinny ostatecznie dobić nasz przemysł wydobywczy i energetyczny… Nasze obawy potwierdza serwis informacyjny (biznes.onet.pl/wiadomości/energetyka/bref-przeglosowany-wyższe-normy-energii-spalin).

W artykule, zatytułowanym „BREF – kolejny poważny cios dla polskiego węgla”, czytamy między innymi: (…) W Brukseli został przyjęty tzw. dokument BREF (…). Dokument ten szczególnie dotknie stronę polską. Dla polskich elektrowni oznacza to kosztowne modernizacje – albo zamknięcie (…). Z danych Ministerstwa Środowiska, czytamy dalej – wynika, że może nas to kosztować 10 mld. zł.

Zdaniem niektórych ekspertów przyczyni się to do pogorszenia sytuacji w branży węglowej, na którą stawia rząd (…).

Nie dało się z marszu pozamykać wszystkich polskich kopalń, no to czas się zabrać za polską energetykę. (Jak nie kijem go, to pałą. No i mamy kolejny kamyczek w ogródku, lub jak kto woli – gorzką truskaweczkę na urodzinowym torcie).

Trudno być optymistą, gdy żyje się w świecie realnym i jest się jednym z szarych obywateli tego państwa. Trzynaście świeczek na torcie zostało zdmuchniętych. Nie dla wszystkich jednak ta feta jest do końca radosna, zaś perspektywy raczej wielkim optymizmem nie napawają. Coraz częściej dochodzimy do wniosku, że klub bogatych i dobrze urodzonych potrzebował parobków do służenia – cóż, kiedy Polak do służalczości nieskory, tedy domniemywać należy, iż w przyszłości czekać nas mogą raczej nie profity, a większe jeszcze kłopoty.

Podsumowując, z pewnością można mówić o wielu korzyściach, wynikających z naszego członkostwa, niemniej od brukselskich włodarzy mamy prawo oczekiwać nieco większej pokory, warto bowiem nie tylko wydawać rozkazy ale także czasami posłuchać swych maluczkich. (Jako obywatele wolnego, demokratycznego państwa, mamy prawo do korzystania w pełni ze swojej kultury, wartości, o czym – co zauważamy – niejednokrotnie wielu ważnych unijnych biurokratów zdaje się zapominać). Minusów, jakie nas dotykają jako członków UE, być może niewiele, lecz są na tyle ważne, by dążyć do ich całkowitego wyeliminowania dla dobra wszystkich członków.  Prezent z okazji 13. urodzin chyba należy się Polsce, chociażby za wytrwałość i cierpliwość w walce z co najmniej dziwnymi niekiedy nakazami, płynącymi z Brukseli.

Pikantnym deserem tegorocznego urodzinowego przyjęcia jest zachowanie francuskiego polityka, który obraża  nas, ile wlezie. Raz nie wystarczyło, no to trzeba było prezesa PiS obrazić po raz drugi. Można kogoś nie lubić, nawet bardzo, jednak jakiś poziom trzeba sobą reprezentować. Pytanie zatem, czy i z tego my, Polacy, mamy się radować i klaskać w dłonie z zadowolenia? Czy to na tym ma polegać członkostwo w Unii Europejskiej? Raz każe nam się siedzieć cicho, to znowu porównuje się naszych polityków z głowami państw, które pasują do siebie jak… Wychodzi na to, że trzynaste urodziny naszego członkostwa upłyną raczej w ponurej atmosferze. Na szczęście mamy swoje powiedzenia, co w chwilach zwątpienia poprawiają nam humor: „Damy radę”, „A niech sobie pogada, będzie mu lżej”, „Jakoś to będzie” itd… A co będzie, jeśli lepiej nie będzie? Może więc zareagujmy jak przystało na bądź co bądź średniej wielkości państwo w Europie na te żałosne zachowania – w dodatku nie naszych – polityków.

Tadeusz Puchałka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*