Sprawiedliwość po polsku czy „po polskiemu”?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Oto jeden z materiałów, jaki pokazał mi się po wpisaniu w pole wyszukiwarki Google hasła: „Komornik zabrał pieniądze”.

Tytuł artykułu z Expressu: Komornik znowu zabrał pieniądze niewinnym ludziom.

Fragment artykułu:

„Raz myli się saper, ale nie komornik. Kolejny skandal i odebranie pieniędzy niewinnym ludziom. 50 722 zł to suma, jaką na poczet cudzych długów ściągnął komornik z konta państwa Kacprzaków z Łodzi. Dłużnik nosił to samo imię i nazwisko, co głowa rodziny Kasprzaków, pan Czesław. Komornik stwierdził, że pieniędzy oddać nie może, bo wpłacił je już na konto wierzyciela.”

Źródło: http://ttv.pl/archiwum/75558,express-komornik-znowu-zabral-pieniadze-niewinnym-ludziom,1947.html A to-to jest jednym z materiałów, jaki wyskoczył mi po wpisaniu w pole wyszukiwarki Google hasła: „Znowu nie zapłacili podwykonawcom”.

Tytuł artykułu: Radni nie chcieli słuchać argumentów podwykonawców budowy „Aqua Zdroju”.

Fragment artykułu:

„Słowo „oszustwo” było chyba najczęściej powtarzanym dzisiaj podczas nadzwyczajnej sesji Rady Miasta Wałbrzycha, która dotyczyła konfliktu Aqua Zdroju z firmą Budopol i problemów podwykonawców, którzy za swoją pracę nie otrzymali zapłaty.”

Źródło: http://www.walbrzyszek.com/news,single,init,article,18238

 

Tytuł artykułu: Szkoda całkowita a odszkodowanie za wypadek: komu i kiedy się opłaca?

Fragment tekstu:

„Czy samochód po kolizji, w którym na oko do wymiany są tylko klapa, nadkole prawe, zderzak i szyba, może zostać zakwalifikowany przez towarzystwo ubezpieczeniowe jako szkoda całkowita? Tak, może. O co chodzi?”.

Źródło: http://regiomoto.pl/portal/finanse/szkoda-calkowita-odszkodowanie-za-wypadek-komu-i-kiedy-sie-oplaca

 

Czy tyle wystarczy do uruchomienia wyobraźni polskiego obywatela, aby mógł przed oczami zobaczyć prawdziwe oblicze Polskiego Prawa i Sprawiedliwości? (Proszę rozumieć to dosłownie, nie kojarzyć zaś z partią polityczną J. Kaczyńskiego).  I my – Polacy – chcemy pouczać A. Łukaszenkę i uczyć go Demokracji?!

Przyznam się bez bicia, że osobiście dotknęły mnie „promienie dobra”, płynące z dwóch ostatnich źródeł. Jako iż jestem już w „stanie spoczynku”, więc znajduję się już poza zasięgiem „promieni dobra”, płynących od generalnego wykonawcy – podwykonawcą nie będę. Ale życie moje jeszcze trwa. Traf chciał, iż pewnego razu znalazłem się o niewłaściwym czasie, w niewłaściwym miejscu. Poskutkowało to stłuczką, przeze mnie niezawinioną. A to z kolei pozbawieniem mnie pojazdu, który jak się okazało, według ubezpieczyciela PZU SA uległ uszkodzeniu w takim stopniu, że nie kwalifikuje się do naprawy. No i w związku z tym moja szkoda została uznana za „szkodę całkowitą”, która to, według „jednolitego orzecznictwa Sądu Najwyższego” stanowi przesłankę do likwidacji szkody metodą dyferencyjną, po polsku – różnicową. (Ale prawnicy lubują się w łacinie, dlatego najczęściej w uzasadnieniach wyroków sądowych, spotykamy się z dyferencją). Co to takiego? – zapewne mnie zapytacie.

Już odpowiadam. W metodzie różnicowej ubezpieczyciel ustala dwie wartości pojazdu, uszkodzonego w kolizji – wartość sprzed kolizji i po kolizji. Następnie wartość pojazdu po kolizji odejmuje od wartości sprzed kolizji i otrzymaną różnicę wypłaca, jako odszkodowanie, traktując ją jako uzupełnienie uszczerbku w mieniu poszkodowanego, doznanym podczas kolizji. No i taki sposób likwidacji – dzięki „jednolitemu orzecznictwu Sądu Najwyższego” – został utrwalony w odszkodowaniach komunikacyjnych.

Ubezpieczyciela, po „załatwieniu” poszkodowanego w taki sposób, nie obchodzi, co zrobi on z pieniędzmi i pozostałością pojazdu. Wyobraźcie teraz siebie pozostawionych z pieniędzmi, których nie starcza na kupno takiego samochodu, jaki mieliście przed kolizją, jak również na naprawę pozostawionego do waszej dyspozycji uszkodzonego samochodu, którego naprawa stanowiła, dla ubezpieczyciela koszt nadmierny i tym samym – była ekonomicznie nieuzasadniona.

Jak się przyjrzymy bliżej, poodkrywamy kocyki, wszelakie zasłonki, to się okaże, że w przecieraniu ścieżek, pozwalających osiągnąć ten „szczytny” cel, czyli utrwalenie się w judykaturze i doktrynie prawnej „szkody całkowitej” i likwidacji szkody metodą różnicową, to się dowiemy, iż ścieżki te przecierali nie tylko sami ubezpieczyciele. Uczestniczyły w tym sektory: ustawodawczy, sądowniczy i – śmiem tak mniemać – obrońca poszkodowanych także. Już w początkowej fazie poszukiwań ratunku zauważyłem powszechność stosowania, w praktykach odszkodowawczych tego szczytnego osiągnięcia, jakim jest odszkodowanie, wyliczone metodą różnicową, a ja jestem jednym z wielu… Mając taką mnogość współoszukanych uznałem za stosowne podzielić się swoimi znaleziskami, ich „stanem zdrowotnym”, oceną i szkodliwością.

Rodzenie się tego potworka prawnego, który dla ubezpieczycieli stał się żyłą złota, a dla poszkodowanych Charybdą, „połykającą” uszkodzone pojazdy, przedstawię w kolejnych krokach.

Krok pierwszy wykonali ustawodawcy w „zamierzchłych” czasach PRL-owskich – w 1964 roku. Otóż wstawili oni w artykule 363. Kodeksu Cywilnego paragraf o treści: „Naprawienie szkody powinno nastąpić, według wyboru poszkodowanego, bądź przez przywrócenie stanu poprzedniego, bądź przez zapłatę odpowiedniej sumy pieniężnej. Jednakże gdyby przywrócenie stanu poprzedniego było niemożliwe albo gdyby pociągało za sobą dla zobowiązanego nadmierne trudności lub koszty, roszczenie poszkodowanego ogranicza się do świadczenia w pieniądzu”. Jak widzimy, ustawodawca wstawiając w tym paragrafie zastrzeżenie: „Jednakże gdyby przywrócenie stanu poprzedniego było niemożliwe albo gdyby pociągało za sobą dla zobowiązanego nadmierne trudności lub koszty, roszczenie poszkodowanego ogranicza się do świadczenia w pieniądzu”, wyraźnie zadbał o kondycję zobowiązanych, czyli o tych, którzy szkody będą likwidować. Wygląda to tak, jakby ustawodawcy bardzo zależało na tym, żeby zobowiązani przy tych likwidacjach szkód, nadmiernie się nie utrudzili. Za to o kondycję poszkodowanych ustawodawca nie zadbał i zastrzeżenia o tym, że pieniądze z otrzymanego świadczenia muszą umożliwić poszkodowanemu przywrócenie mienia do stanu sprzed kolizji, nie wstawił.

Drugi krok wykonał Rzecznik Ubezpieczonych, występując do Sądu Najwyższego o interpretację zdania drugiego paragrafu pierwszego w art. 363 k.c. Ale nie zapytał wprost – co należy rozumieć pod pojęciem „nadmiernych trudności lub kosztów”, tylko wystąpił do Sądu Najwyższego z zagadnieniem prawnym o treści: „Czy na podstawie przepisu art. 363 § 1 kodeksu cywilnego za nadmierne trudności lub koszty przywrócenia stanu poprzedniego można uznać koszt naprawy uszkodzonego pojazdu, który nie jest równy lub nie przekracza 100% jego wartości sprzed szkody?”. Dlaczego akurat w taki sposób sformułował, interesujące go zagadnienie? Nie wiem. Według mnie, takie pytanie zawęża problem zastrzeżenia – nadmiernych trudności lub kosztów, wiążąc pytanie z wartością pojazdu sprzed szkody. A to jest paradoksem prawnym, albo i kuriozum na skalę światową. Bo oto gdyby wartość samochodu przed kolizją wynosiła 2000 zł a jego naprawa 2500 zł, to znaczyłoby, iż te 2500 zł jest dla ubezpieczyciela kosztem nadmiernym. Wyobrażacie teraz sobie, do czego są zdolni urzędnicy, mający strzec naszych interesów?

Trzeci i ostatni krok należał do Sądu Najwyższego. Ten – co prawda – odmówił podjęcia uchwały w podmiocie, zgłoszonym przez Rzecznika Ubezpieczonych. W uzasadnieniu jednak wypowiedział się jednoznacznie, wstawiając klauzulę o treści: „W obowiązującym ubezpieczeniu komunikacyjnym OC ma zastosowanie zasada pełnego odszkodowania wyrażona w art. 361 par. 2 k.c., a ubezpieczyciel z tytułu odpowiedzialności gwarancyjnej wypłaca poszkodowanemu świadczenie pieniężne w granicach odpowiedzialności sprawczej posiadacza lub kierowcy pojazdu mechanicznego (art. 822 par.1 k.c.). Suma pieniężna wypłacana przez zakład ubezpieczeń nie może być jednak wyższa od poniesionej szkody (art. 824 par. 1 k.c.) i przede wszystkim na tym tle zachodzi potrzeba oceny, czy koszt restytucji jest dla zobowiązanego nadmierny (art. 363 par. 1 zd. drugie k.c.) Przyjmuje się, że nieopłacalność naprawy, będąca przesłanką wystąpienia tzw. szkody całkowitej, ma miejsce wówczas, gdy jej koszt przekracza wartość pojazdu sprzed wypadku. Stan majątku poszkodowanego, niezakłócony zdarzeniem ubezpieczeniowym, wyznacza bowiem rozmiar należnego odszkodowania”. Jak sami widzicie – w tekście znalazło się określenie – szkoda całkowita. Tak jakby to był termin prawny. A przecież sam Rzecznik Ubezpieczonych o szkodzie całkowitej wyraził się w taki sposób: „Powszechnie obowiązujące prawo nie definiuje pojęcia szkody całkowitej. Termin ten wywodzi się z praktyki ubezpieczeniowej, powstałej w toku likwidacji szkód zarówno z ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych jak i ubezpieczenia Autocasco. Należy zwrócić uwagę na podstawowy podział szkody na całkowitą i częściową.”

Kręćka można dostać. Najpierw zastrzega się, że powszechne prawo szkody całkowitej nie definiuje, zaś zaraz potem zaleca się zwracanie uwagi na podział szkody – na całkowitą i częściową. Rzecznik to rzecznik. Ale żeby Sąd Najwyższy posługiwał się terminem, którego nie ma w przestrzeni jurydycznej, a który ma decydujący wpływ na wielkość odszkodowania – czytaj, na puszczenie, albo nie puszczenie poszkodowanego z torbami? O przyjęciu, przez Sąd Najwyższy, że koszt naprawy przekraczający wartość pojazdu sprzed zdarzenia ubezpieczeniowego jest dla zobowiązanego nadmierny, nie będę wspominał, bo to wyglądałoby, jakby Sąd Najwyższy godził się z takimi przypadkami, kiedy to wspomniane wyżej – 2500 zł jest dla ubezpieczyciela kosztem nadmiernym. Jak dodamy do tego wszystkiego jeszcze treść całej „Najwyższo-sądowej” klauzuli, to nic – tylko sobie w łeb palnąć. Proszę przeczytać i samemu ją ocenić, czy właściwie odbieram jej wydźwięk.

W swej klauzuli, dotyczącej nadmiernych kosztów ubezpieczycieli, Sąd Najwyższy, na samym wstępie wspomina o obowiązującej zasadzie pełnego odszkodowania. Natomiast w dalszej treści używa – niezdefiniowanego prawnie – terminu szkody całkowitej i – jednak – uznaje za nadmierne takie koszty, które przekraczają wartość samochodu sprzed zdarzenia ubezpieczeniowego. To w moim odbiorze wygląda tak, jakby – wbijając nóż w plecy poszkodowanym – ubierał się w szaty bohatera, występującego w ich obronie. Czyż uznanie likwidacji szkody metodą różnicową, za spełniającą obowiązującą zasadę pełnego odszkodowania, nie jest takim ciosem w plecy, dla poszkodowanego? Przecież ono nie wystarcza poszkodowanemu, tak na kupno samochodu podobnego temu, jakiego poszkodowany używał przed zdarzeniem ubezpieczeniowym, jak też i na odnowienie pozostawionego do jego dyspozycji wraku, którego naprawa dla ubezpieczyciela stanowiła koszt nadmierny i była ekonomicznie nieuzasadniona.

Kończąc, pozwolę sobie powiedzieć: Szanowni Prawnicy, Urzędnicy, Sądownicy – szkoda była, jest i będzie zawsze szkodą rzeczywistą. Nie ma szkód „całkowitych” jak i „częściowych”. A szkodą w kolizji komunikacyjnej, w której pojazd ulega uszkodzeniu w stopniu, uniemożliwiającym korzystanie z niego, jest właśnie nie co innego, tylko uniemożliwienie korzystania z posiadanego pojazdu. Toteż wszystkie – wspominane przez „speców” ekonomii – pasywa, aktywa, czy też uszczerbki w mieniu, to nic innego, jak puste słowa, służące do „kiwania” poszkodowanego. Chcecie wiedzieć, co znaczy i skąd się wzięła oraz komu służy szkoda całkowita? Odpowiem krótko. Szkoda całkowita, na pewno szkodzi poszkodowanemu, a pomaga ubezpieczycielom w zaniżaniu odszkodowań. Też, chyba się nie pomylę jeśli powiem – w oszukiwaniu! Bo czy odszkodowanie, wyliczone metodą różnicową można uznać, za spełniające zasadę pełnego odszkodowania, wyrażoną w art. 361 par. 2 k.c.? Według Sądu Najwyższego – tak. Ale według mnie – „Wysokosądowe” – TAK, to zbrodnia na poszkodowanym, często na okaleczonym trwale człowieku. Zdaję mi się, że dostatecznie jasno się wypowiedziałem, co do funkcjonowania naszej Sprawiedliwości. Pozostaje problem najważniejszy – kiedy i kto rozwikła i naprawi to całe, bardzo szkodliwe społecznie, matactwo – powiedziałbym wręcz – kto wytnie ten wrzód, na ciele naszej polskiej Sprawiedliwości?!

Unia Europejska wymusiła, co prawda swoimi dyrektywami, uchwalenie nowej ustawy i w Polsce takową uchwalono, nazywa się – Ustawa z dnia 22. maja 2003 r. o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych. Nie ma w niej zastrzeżenia o nadmiernych trudnościach i kosztach dla ubezpieczycieli, a górną granicę odszkodowania stanowi suma gwarancyjna ustalona w umowie. Tyle, że ten akt jest aktem martwym, a likwidacji szkód nadal dokonuje się według starego aktu, który nie pasuje do obecnych uwarunkowań – ani gospodarczych, ani własnościowych. Zwrócić należałoby uwagę na jego żywotność i czerstwość w dzisiejszej sprywatyzowanej, demokratycznej Polsce, w której czasy PRL-owskie wspomina się (przynajmniej oficjalnie) z wielkim obrzydzeniem, a większość firm, powstałych w tamtych czasach została celowo wdeptana głęboko w ziemię. Kodeks Cywilny, a w nim art. 363., jak wierny sługa chroniący – za czasów PRL-u – państwową firmę PZU, a dzisiaj prywatną spółkę, oparł się wszelkim wstrząsom społecznym i stoi, niczym reduta Ordona, przysparzając PZU SA, a także innym ubezpieczycielom, zysków, o których poszkodowani mogą tylko pomarzyć. Jakich zysków? Wystarczy do wyszukiwarki wklepać hasło: Zyski roczne PZU SA i dowiemy się, iż „W ubiegłym roku PZU zarobił 3,26 mld zł. To niemal o 40 proc. więcej niż rok wcześniej, kiedy gigant ubezpieczeniowy zarobił 2,35 mld zł i zanotował bardzo słabe wyniki”.

Źródło: http://m.wyborcza.biz/Gieldy/55,120973,11893645,,,,13551089.html?i=0

 

Ile firm produkcyjnych, albo usługowych kumuluje tak wysokie zyski? A firma ubezpieczeniowa, nie mająca żadnego produktu dodanego, chlubi się olbrzymią „furą” pieniędzy i to – jak wyczytałem – przeznacza je na… dywidendy.

 Zastanawiam się i nie mogę sobie wytłumaczyć, dlaczego tak zdrowo i długo się trzyma ów art. 363. i jego pochodne, szkody całkowite i metody różnicowe? – Niemal wszystko po PRL-owskie poupadało, ulice pozmieniały swoje nazwy, a Kodeks Cywilny z jego art. 363. cieszy się doskonałym zdrowiem? A może PZU SA i jemu podobni ubezpieczyciele podkarmiają go częścią swoich, niezasłużonych zysków? Aż mi się wierzyć nie chce, żeby coś podobnego – co mi przychodzi do głowy – miało w Polsce miejsce, „Polsce – przemienionych kołodziejów!” Choć znajomy dziennikarz internetowy mówił mi, że ostatnimi czasy Polacy się skudlili – gdyby tak rzeczywiście było, to wszystko jest możliwe.

Zachęcam, wzywam wszystkich: „Luuuudzie! Pomóżcie zniszczyć szkodę całkowitą! Bo szkoda całkowita szkodzi wszystkim potencjalnym poszkodowanym. Jedynie dla PZU SA i jemu podobnych „szkoda nie szkodzi”!”. Nawet takim hasłem się reklamowali. Roześlijcie ten tekst do wszystkich instytucji – rządowych i samorządowych – które mają jakikolwiek wpływ na kształtowanie polskiego prawa i polskiej Sprawiedliwości. Sam nie podołam!

  

Tadeusz Śledziewski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*