Przebudzić Polskę? Koniecznie – ale drogą „trójdemokratyzacji”! Propozycja do programu „Platformy Oburzonych”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Solidarność miała być „matką ruchów społecznych”. Niestety – stała się „kobietą bezdzietną” – dopiero na stare lata przypomniała sobie o testamencie jej założycieli i przygarnia „organizacje pozarządowe” w słusznym poczuciu, że letarg i bezdroże obecnego stadium istnienia społeczeństwa nie może trwać w nieskończoność.

 

 Kwestia „ciał pośrednich” w życiu narodowym

Od Średniowiecza wiadomo, że między władzą a społeczeństwem musi rozciągać się mgławica „małych podmiotów społecznych”, które upodabniają czynne elementy zbiorowości do komety. Jej centrum, twarde jądro, stanowi grupa „trzymająca władzę” (w przypadku Polski kilkaset tysięcy pracowników administracji, sądownictwa, samorządów, zwieńczonych obieralnym parlamentem i rządem), zaś „ogon komety” rozpościera się w wachlarz samorzutnie powstających grup: samorządowych, religijnych (dość nawet sporych) czy pasjonarnych – zazwyczaj mniejszych (działkowicze, wędkarze, miłośnicy kolei, kibice sportowi). Te mniejsze podmioty są reaktywne na małych odcinkach pola społecznego, ale ich rola jest ogromna.

W USA istnieje ponad milion takich grup i ugrupowań. Bez nich życie tego społeczeństwa byłoby bezbarwne, szare, nudne – takie jak w obecnej Polsce. Organizacje te nie tylko robią pożyteczne rzeczy, zazwyczaj bezinteresownie (non profit), ale jeszcze recenzują działania władz, są opiniotwórcze, czasem stają „okoniem” wobec bałwaństwa centralnych lub lokalnych decydentów. Są wśród nich również pretendenci do wejścia w szeregi władzy, którzy ruchy społeczne traktują jako poligon doświadczalny własnych umiejętności przywódczego działania. Jest to lepsza szkoła niż awans biurokratyczny w firmach i przedsiębiorstwach, gdzie przyszły polityk może się, co najwyżej, nauczyć „dyrygowania”.

Każda władza stara się zapanować nad tym „ogonem”, ale też trzymać go przy sobie poprzez system dotacji. Z Wielkiego Żłobu ściąganych z ludzi podatków (ew. haraczy) – obejmuje to 45% dochodów pojedynczego pracownika – wydatkuje pieniądze do „małych żłobów” samorządów, kościoła, instytucji charytatywnych itp. Bez centralnych datków organizacje te upadłyby prawie kompletnie.

Amerykanie zabezpieczyli „ciała pośrednie” przed taką presją biurokratów: stworzyli „odpisy podatkowe”. Działacze społeczni nie muszą żebrać o datki u urzędników, ale z pieniędzy oddawanych państwu, obywatel może mały strumyczek kierować ku podmiotom, które działają w kierunku bliskim jego sercu. Gdy są zawodne – przestaje je finansować.

W III RP elita władzy przez kilkanaście lat robiła prawdziwe wygibasy – warte kiedyś opisania – by nie dopuścić „1%” do zaistnienia (sprytne to-to było, oj sprytne), ale od kilku lat mechanizm nareszcie urzeczywistniono. Bez realizowania się w takich organizacjach, życie zwykłego człowieka jest wypełnione tylko pracą (zawodową i dla domu), co skazuje go na byt „bydła roboczego”.

Ludzie chcą państwa silnego i opiekuńczego. Ale bez „ciał pośrednich” – jest ono państwem autorytarnym lub totalitarnym. Chcą je finansować. Gdy partia Korwin-Mikkego obiecywała zredukować podatki niemal do zera – dostała tylko 1 czy 2% głosów. Ale ludzie chcą też współdecydować. Mądre partie powinny zrozumieć, że uzależnienie „ciał pośredniczących” od dotacji odbija się na ich własnych interesach. Rośnie to wściekłość na urzędników i ich – pochodzących z wyborów – nadzorców. Nie mogące „rozwinąć skrzydeł” ruchy i organizacje społeczne (ROS-y) stają się zarzewiem frustracji, „szemrania” i w końcu współsprawcą kopniaka, jaki zbiorowość daję rządzącym.

Jeśli ROS-y otrzymają dotacje od obywateli (prawda, że z „puli rządowej”) to napięcia i pretensje przestaną istnieć tylko na linii: władza – obywatele, ale żale będą dotyczyć też owych „ciał pośrednich”, które źle wydatkują przyznane im przez zwolenników środki. Poziom inteligencji władców można mierzyć nie testami IQ, ale tym, jak posługują się „odpisami podatkowymi”, tj. – jak dzielą się odpowiedzialnością z większym gremium ludzi. Mieszkańcy jakiejś gminy narzekają na drogi? A ile złotówek ci sami mieszkańcy „odpisali” na komitet budowy tych dróg?

Polska znalazła się w stanie marazmu i zbylejaczenia takiego, iż 1% może nie zadziałać. Trzeba większego impulsu i słusznie Ruch Palikota mówi dziś o 2%. Powstała interesująca sytuacja. Właściwie cały polski elektorat w takiej sytuacji powinien oddać swe głosy na Palikota. Ale – jest jeszcze czas! Inne partie, zwłaszcza mniejsze – jak PSL – mogą rzucić nawet propozycję 3%. Po PiS-ie i PO niczego tu się spodziewać nie można. Wierzą twardo, że zawsze dostaną swoje 30-40% głosów. Ale czy na pewno?

A może powstanie partia całkiem nowa – 4%? Mogłaby ona zaproponować, by z 4% obywatele finansowali też instytucje rządowe. Jeśli ministerstwa i organy rządu stać będzie na porywające lub choćby ciekawe inicjatywy – wówczas mogłyby również zwracać się o poparcie ich przez „masy”.

  

„Trójdemokratyzacja” jako aktualne maximum potrzeb społecznych w Polsce

Zwolennicy oddolnej demokracji wysuwają zazwyczaj postulat „referendów”, jako mechanizmu demokracji, sięgającego jeszcze czasów greckich. W Szwajcarii ten model się sprawdza i warto go wcielać w życie.

W tym celu w Polsce nie powinno się „blokować” wyborów do różnych władz, np. samorządowych i parlamentarnych naraz, ale wybory powinny odbywać się corocznie do różnych gremiów władzy. Jednego roku do samorządów, następnego do parlamentu, w kolejnym roku wybory prezydenckie a potem do Parlamentu Europy.

Przy okazji owych corocznych sezonów wyborczych można też przedstawić głosującym pytania referendalne, dotyczące ważnych aktualnie dla kraju kwestii, np. czy zgadzają się, aby emerytury górników zachować w obecnej wielkości, czy może jeszcze je podwyższyć? Czy chcą, by pensje i premie prezesów firm były większe niż prezydenta i premiera Rzeczypospolitej, czy chcą pozostawienia obecnego modelu sądownictwa, czy też wolą model „amerykański”? A może trzeba zlikwidować Senat, zaś pieniądze (spore) na jego finansowanie przeznaczyć na sprawną pracę komisji wyborczych?

Zatem konstrukcja życia społecznego powinna składać się z trójsegmentowej demokratyzacji.

1.    Władze ustawodawcze powinny wspierać się mechanizmem referendów. Ewentualnie funkcjonować może system jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW).

2.    Władze wykonawcze powinny być uzupełnione „wykonawczą” pracą ROS-ów (sam bym chętnie wsparł finansowo organizacje, zakładające żłobki i przedszkola, bo trzeba ratować demografię Polski).

3.    Pozostaje jeszcze jeden segment „partycypacji społecznej”. W USA sądownictwo operuje instytucją ławników. To oni orzekają, czy ktoś jest winny, a sędzia decyduje tylko, jaką wysokość kary przypisać sprawcy. To jest sądownictwo prawdziwie demokratyczne – nie machina, pomagająca małej grupce miażdżyć swoich przeciwników. Oby jak najszybciej Polska pod tym względem „dogoniła Zachód”. W tym, co najlepsze, bo czasem dogania w tym, co najgorsze…

 

Erazm Trawiński

 

 

Glossy pierwszych czytelników:

B. R.: Drobna uwaga do tekstu programowego: należałoby ograniczyć prawa sfer bogatych do sponsorowania, np. sportu. Posiadacze sponsorują drużyny piłkarskie, używając ich do reklamy swoich firm i towarów. Sportowcy, oblepieni reklamami, wyglądają jak banery, a stadiony – jak prospekty firm. Drużyny powinny utrzymywać się z dochodów za bilety na imprezy i z odpisów podatkowych kibiców. Sport nie może być głównie „zawodowy”, bo staje się wylęgarnią tresowanych małp, nie częścią kultury.

T. L.: Polska wymaga, poza demokratyzacją, także zmian ekonomicznych, tak, aby produkcja dóbr nie tworzyła ogromnego oceanu śmieci, które zalewają kraj oraz dawała każdemu dostęp do pracy – aby znikły sylwetki żebraków oraz „przeszukiwaczy śmietników” z naszych osiedli.

  

Rys.: Michał Graczyk

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*