Zażyłości z Melpomeną

Czterolecie Jerzego Michalaka (na taki okres opiewała umowa, zawarta z Urzędem Wojewódzkim) ograniczyło się do pięciu miesięcy, w tym do trzech w pełni zrealizowanych przedstawień. Były to – Podróże pana Fredry (w reżyserii Romana Kordzińskiego i scenografii Jerzego Michalaka), Amfitrion  Moliera w reż. Bartosza Zaczykiewicza i Szopa Betlejemska Andrzeja Jareckiego w reżyserii Wojciecha Siemiona i scenografii Jerzego Michalaka. Opracowano również na Małej Scenie  Antygonę w Nowym Jorku Janusza Głowackiego. Skorzystano zatem z reżyserskich sił pozaelbląskich, co było zrozumiałe z tego powodu, że Michalak jako scenograf nie mógł w tym zakresie czuć się na siłach.

Michalak już po pięciu miesiącach prowadzenia teatru padł ze względu na – jak brzmiało uzasadnienie – rażące nieoszczędności, by nie rzec nadużycia finansowe. Dotyczyły one wysokich kosztów przedstawień (szczególnie w zakresie opracowań plastycznych), braku dyscypliny w rozliczaniu kosztów delegacji, nabycia i zainstalowania w swoim prywatnym mieszkaniu wysokiej klasy studia nagrań, zamówienia u rzeźbiarzy ludowych figur drewnianych do Szopy Betlejemskiej – (co podobno zdumiało samego reżysera) itp. W samej rzeczy koszty te w teatrach innych środowisk i w innych warunkach nie budziłyby specjalnych zastrzeżeń. Aliści po niekiedy wręcz drakońskich oszczędnościach, jakich dokonywał Jasielski dla strącenia długów, przy mortusowatym, wymuszanym przez trudne czasy budżecie – a nie zapominajmy i o tym, że  władze elbląskie czasów transformacyjnych nie były szczodre dla kultury –  nie można było liczyć na dyspensy finansowe urzędu. Z drugiej zaś strony – dyrektor Michalak obejmując teatr nie do końca rozumiał sformułowany wymóg oszczędności, szczególnie, że spadł nań na początku i to raczej znienacka pokaźny zastrzyk finansowy na „zagospodarowanie się”. Dlatego też nie pojmował rozprawy urzędu finansowego, który spadł nań już w połowie pierwszego sezonu.

Pisałem ongi na ten temat: „Nie rozumiejąc dostatecznie uwarunkowań elbląskich, Michalak uległ złudzeniom i przy niedostatku środków pozwolił sobie na wydatki, które być może w innym regionie byłyby traktowane jako logiczne i normalne, w Elblągu jednak są  przez nadzór finansowy traktowane jako komfort.” (R. Tomczyk, Co dalej, elbląska Melpomeno, „Jednak Centrum” 1998, nr 4).

Nie podobna nie brać pod uwagę i tego, co sam wyartykułował, broniąc się przed zarzutami, które nań spadły. Faktem jest bowiem, że Wydział KiS UW, dokonując zmiany na stanowisku dyrektora teatru, nie zrobił niczego w kierunku uzdrowienia stosunków w samym teatrze. W dalszym ciągu panoszyła tu się gromadka związkowców w komórce o nazwie Kontra, zaś kunktatorska polityka Joanny Stasiak jako dyrektora UKiS w UW wręcz hołubiła pospolitych „ryjków” teatralnych, skądinąd stanowiących koszmarne znamię postawionych na głowie stosunków demokratycznych (kompleks solidarnościowy). Nie z innego przecież powodu doszło do  wyżenienia stąd dyr. Jasielskiego.

Dlatego też nie chciałbym tu pominąć słów Michalaka, skarżącego się na środowiskowe uwarunkowania jego niepowodzeń: „Związki zawodowe o nazwie „Kontra” – mówi (zob. R. Tomczyk, j. wyż.) w dalszym ciągu nie są kierownictwu teatru życzliwe. Jak nie były mi życzliwe władze wojewódzkie, zaskakując mnie kontrolą, przeprowadzoną na podstawie donosu. Fatalnym zwyczajem Wydziału Kultury, Sportu i Turystyki UW bywało podejmowanie decyzji wobec teatru li tylko na podstawie pisanych (nieraz odręcznie) donosów, bez wcześniejszych rozmów ze mną i udostępniania mi tych donosów.” Tego rodzaj skargi dotyczą uzurpowania sobie przez Kontrę prawa do obsady stanowisk pracowniczych w teatrze, czego przykładem była wlokąca się sprawa niejakiego Maurycego Fedyka, zatrudnionego przez poprzedników na stanowisku marketingowo-reklamowym placówki, w istocie zaś otwartego wroga teatru. Fedyk (facet związany z Kontrą) był z uporem broniony przez związki zawodowe. Ponieważ zaś Fedyka znam, wiem, ile szkody mógł wyrządzić ten człowiek.

Niemal ze wszystkimi dyrektorami elbląskiej sceny pozostawałem w jakichś związkach pozaoficjalnych. Same okoliczności, związane z formami tutejszego życia kulturalnego, współdziałania jak i świętowania – niwelowały dystans. Do końca, tj. do r. 2010, utrzymywałem więzi z Jackiem Grucą, wpadającym do Elbląga z Iławy, gdzie zamieszkał po rozwodzie z Latosińską. Mieliśmy trochę pozaoficjalnych spotkań i interesów z Andrzejem Mayem i Stanisławem Tymem. Do dziś utrzymujemy więzi przyjacielskie z Ewą i Józefem Jasielskimi. Mam kontakt z H. Majcherkiem. Krótka doba Michalakowa nie dała mi zbyt wielu okazji spotkań z dyrektorem, choć nie wyrzekłem się „etatowej” funkcji recenzenta prasowego. Raz też dałem się skusić dyrektorowi na opracowanie programu do widowiska fredrowskiego. Za to dość głęboko przyszło mi zanurzyć się w sprawy kolejnego antreprenera sceny, jakim okazał się kreowany na to stanowisko przez dwie elbląskie „dobroczyńczynie” z urzędu – Dariusz Barton.

W drugiej połowie stycznia 1998 r. zostałem telefonicznie zaalarmowany, iż w teatrze jakieś niezwykłe a dramatyczne rzeczy się dzieją i że wypada, bym jako stały recenzent a i nierzadko defensor teatru, znalazł się na miejscu. Pobiegłem. Przed drzwiami pod portierką tkwiła gromadka przytupujących z zimna i podnieconych  aktorów. Przyszli na próbę, ale zastali zamknięte drzwi.  Był i Jurek Wcisła, redaktor Tygodnika Elbląskiego. Jakiś „umyślny” z Urzędu Wojewódzkiego panoszył się w środku, troszczył o  szczelność zamknięcia i coś tam mamrotał o zarządzeniu kontroli  obiektu, która wyklucza czyjąkolwiek obecność w teatrze do odwołania. Ponieważ sytuacja zdała się nam co najmniej enigmatyczna – gdyż takiej operacji w teatrze elbląskim nigdy dotąd nie uświadczano – postanowiliśmy jednak nie rezygnować i zbiorowo „zaatakowaliśmy” obiekt od strony wejścia do kawiarni teatralnej. Mówiąc „zbiorowo” mam na myśli nie tylko aktorów, ale też osoby przybyłe aż z Gdańska. Rozpoznałem Halinę Słojewską, aktorkę Teatru Wybrzeże (szefowa zarządu związku aktorów) oraz znaną mi pisarkę i publicystkę Zofię Watrak, która zaledwie od miesiąca pełniła funkcję kierownika literackiego w teatrze Michalaka. Przysiedliśmy w chłodnawej kawiarni, nie próbując już szturmować zaplecza teatru, blokowanego właśnie przez funkcjonariusza z UW, który wątłym głosikiem oznajmiał, że decyzją wojewody został tu postawiony, by nikogo, w szczególności ludzi teatru z dyrektorem na czele, nie wpuszczać do środka. Trochę jeszcze pomarudziliśmy, dzieląc się domysłami i nasłuchując wiadomości o przeniewierstwach dyrektora Michalaka. Dopiero kolejne dni przynosiły wiadomości z pola kontroli w teatrze. Wszystko to zaś tym razem nie mogło nie świadczyć o naprawdę rzeczywistym zaangażowaniu urzędu w uporządkowanie instytucji permanentnie już niedomagającej. (Cdn.)

Ryszard Tomczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*