Kocie ogrody na wszystkie pogody

Przed kuchennym oknem dwa ogromne bukszpany – Czesia i Antoni, od imion rodziców Andrzeja i Zbyszka. Dom i ogród patroluje Oczko, pies, który pojawił się tu już po śmierci wielkiego grafika. Pupilem familii Kotów był przedtem Rubin, spoczywający teraz na szczycie jednego ze wzgórz. Ogród przyciąga – zwierzęta, których tu mnóstwo: od jaszczurek po najrzadsze polskie dzięcioły i – ludzi. W tym przypadku działa też magia 98-letniego domu, pochylającej się nad nim ogromnej lipy i… samych gospodarzy – Lucyny i Zbyszka. Oni ukształtowali wnętrze budynku, oni stworzyli w ciągu 30 lat pobytu w nim ponadhektarową roślinno-krajobrazową bajkę, podziwianą jak Warszawa długa i szeroka. Dwa czarne anioły, które przyjechały tu z Lublina, z domu przy Grodzkiej, czuwają nad dostosowanym do pór roku labilnym, acz cyklicznym, status quo.

Setki bibelotów, które znad Bystrzycy targał do brata Jędrek, bo „piękne i potrzebują miejsca”, przenikają się z zawieszonymi u powały pękami suszonych kwiatów i ziół. Skrzypiące schody na piętro, pajęczyny, gdyż tutaj prawo do istnienia ma wszystko, co żyje… Grafiki Andrzeja i rysunki Zbyszka, którego twórczość jest w rodzinnym mieście zupełnie nieznana, nie wspominając już o dziesiątkach rozsianych w okolicach Warszawy (i nie tylko) „jego” ogrodach, bo architektem zieleni jest wybitnym i w  Polsce docenionym.

„Porządek domu” organizuje Lucyna (Luc-wódz, jak mawiał Andrzej), „ład ogrodu” tworzy Zbyszek, którego na wszelki wypadek nie odstępuje Oczko, kiedyś najprawdopodobniej porzucony przez poprzednich opiekunów. W jednym i drugim po swojemu uczestniczył starszy z Kotów, tutaj dochodzący do siebie po miesiącach lubelskiego przepalenia i niedojadania… Pomimo śmierci – Jędrek jest wciąż obecny na włościach bratowej i brata. Nikt nie czyni tu na siłę Kociego skansenu – po prostu niektórzy ludzie nie znikają bez śladu, są zbyt istotni – żyją czy też nie.

Goście „ze świata” nie są wprawdzie kopiami grafika, ale da się z nimi czas jakiś wytrzymać, zwłaszcza, gdy chcą nie tylko odpocząć od własnych problemów i posiedzieć nocami przy ognisku, ale też pomóc Zbyszkowi, bo praca w ogrodzie nie kończy się nigdy… Toteż może nie tak często, jak kiedyś, nawiedzają jednak zaczarowany, Koci świat.

O którym niech mówią zdjęcia, bo czynią to lepiej od słów. Ta „strona” z życiorysu Andrzeja Kota znana dotąd jest jedynie bliskim. Zapraszamy Czytelników, może kiedyś ulegniecie fascynacji Kocim światem, jak to się lata temu zdarzyło piszącemu te słowa.

 

Tekst i zdjęcia:

Lech L. Przychodzki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*