O Mamie Teresie pro memoriam w 15-lecie Jej śmierci (4)

*

„Mama była tym człowiekiem, który, parafrazując filozofa, ‘przechodzi mimo obyczajów tłumu’, bo, co już od siebie dopowiadam, ulepiony jest ‘z lepszej gliny’, nad jakością której pracowały całe pokolenia jej szacownych antenatów, ale także i Ona sama, zawsze skromnie, rzetelnie i wytrwale”. (Fragment posłowia z książki Dawniej niż wczoraj).

Absolwentka SGGW, z życiowej konieczności bibliotekarka w Bibliotece Głównej Politechniki Gdańskiej, pracownik naukowy, społeczniczka z zacięciem do robienia wszystkiego, co służy innym, z talentem, pasją, zaangażowaniem, a zarazem z tak rzadkim dziś taktem, kulturą, delikatnością – której nigdy za mało – wobec drugiego człowieka. Działaczka uczelnianej „Solidarności”, autorka i kolporterka prasy i wydawnictw podziemnych w stanie wojennym, człowiek cały dla innych. Niemal zawsze w cieniu, nigdy na pierwszej pozycji, zawsze, w białych rękawiczkach dyskretnie eliminowana.

„Ludzie pokroju Mamy, znikając ze sceny, pozostawiają na niej skundlony gatunek człowieka, który potrafi tylko ‘inwestować w siebie’ czy ‘robić przewały’… W tym panopticum ‘wydajności i dyspozycyjności’ nie ma już miejsca dla szlachetnych i mądrych indywidualności”.

Antoni Kozłowski wdzięczny jest Matce przede wszystkim za to, że mocno zakorzenił się w życiu, jak pisze, „na fundamencie rodzicielskiej miłości”. Była tak cierpliwa w znoszeniu niepowodzeń i  niezrównana w cieszeniu się wszystkim, co dobre, choćby były to rzeczy najmniejsze, przez innych zupełnie lekceważone, bo nie materialne.

Razem z mężem, prof. Janem Kozłowskim, tworzyła dla trzech synów dom – było to zwykłe mieszkanie w bloku – którego ściany wydawały się im murami niezniszczalnej twierdzy, tak wielkie dawał poczucie bezpieczeństwa.

„W obliczu współczesnego egoizmu dorosłych, traktujących dzieci jako przeszkody w realizacji ich prestiżowych i hedonistycznych celów życiowych, dzieciństwo, jakie nam ofiarowali Rodzice, zwłaszcza Mama, ma koloryt mitycznej Arkadii”.

Ta smukła, zawsze elegancko, choć bardzo skromnie ubrana pani, którą zapamiętano w jej środowisku także jako kogoś, kto posługiwał się piękną polszczyzną, językiem, który miał odcień „dawnego świata” była niecierpliwa jak jej ojciec. Niecierpliwa w dawaniu siebie.

Niecierpliwość Porucznika – Ewa Polak-Pałkiewicz 

                                                                                        *

– Stale pisaliśmy gdzie indziej. W prywatnych mieszkaniach, gdzie się dało. Odbierałeś kartkę z adresem, szedłeś o określonej godzinie. W mieszkaniu ktoś gotował obiad, bawiły się dzieci, na stole stała przygotowana maszyna. Wchodziłeś, siadałeś, przepisywałeś, wychodziłeś. Z nikim nie rozmawiałeś, na nikogo nie patrzyłeś – opowiada dziś ze łzą wzruszenia pani dyrektor.

Zapytana, po co jej było to narażanie się, czy wierzyła, że Polska będzie wolna, odpowiada: – Powielając setki egzemplarzy, wierzyliśmy, że warto szukać i szerzyć prawdę, pisać o wolności. Pragnęliśmy wolnej prasy.

Cokolwiek mieliśmy sobie do przekazania, szło przez śluzę, czyli małe kratowane drzwiczki w ścianach toalety na drugim piętrze budynku Żelbet – wspominał w Piśmie PG, Andrzej Brzozowski w grudniu 2010.

Spotykali się ukradkiem na korytarzu IV pietra Gmachu B, co dwa dni o innej porze, aby nie wzbudzać podejrzeń. Wielu działających na rzecz wolnej Polski na politechnice w ogóle się nie znało. Nikt nie przyznawał się, co robi, dokąd wychodzi, skąd wraca. Dziś powiedzielibyśmy „świat równoległy”. Wtedy to się nazywało podziemie.

– Tylko Teresa Kozłowska, kierownik Centralnej Informacji Naukowej wiedziała, co robię i w dowolnej chwili mogłam wyjść, by wykonać zadanie – opowiada wzruszona Bożena Hakuć.

Pani Bożena Hakuć u Prezydenta RP

(Cdn.)

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*