„Nasze matki, nasi ojcowie”. Rozdział książki pt. „Prace domowe”

Mój dziadek w czasie wojny należał do AK. Pracował w przemysłowych zakładach kolejowych w Pruszkowie. Po Powstaniu Warszawskim na terenie tych zakładów Niemcy utworzyli obóz przejściowy (Durchgangslager 121 Pruszków). Dziadek brał udział w organizowaniu ucieczek uwięzionych tam powstańców. Niemcy w poszukiwaniu zbiegów urządzali obławy. Żandarmeria i Wehrmacht blokowały dzielnice miasta, po czym przeszukiwały domy i zabudowania. W czasie jednej z takich obław, gdy mój dziadek z wujkiem ukryci byli w skrytce, jeden z niemieckich żołnierzy popychając lufą karabinu mojego tatę, wówczas chłopca, przymusił go do pokazania piwnicy. Ale ukrytych tam dziadka i wujka Niemcy nie znaleźli. Sprawdził się fortel mojej babci. Obok skrytki ustawiła kamionkowy garnek ze smalcem, co skutecznie zmyliło psa. Cóż, na różne sposoby przedstawić można relację polskości i wieprzowiny…

     Gdy zapowiedziano projekcję niemieckiego filmu: Nasze matki, nasi ojcowie w publicznej telewizji – zapytałem mojego tatę, czy będzie go oglądał. Zważywszy na przeżycia, na to, co tata mój widział własnymi oczami, ciekaw byłem jego opinii. Ale już po obejrzeniu zwiastunów i po usłyszeniu, jak przedstawiono w tym filmie AK, powiedział, że ma tego dość, że z ręki Niemców zginęli bliscy mu ludzie, a teraz miałby jeszcze wysłuchiwać kłamstw, znosić przerzucanie winy na Polaków? I nie jest to kwestia jakiegoś żalu czy uprzedzenia. Po prostu, agresor, najeźdźca i okupant, który mordował, niewolił, eksploatował i grabił – nie ma moralnego prawa do oceniania tych, którym to uczynił i organizacji, które tworzyli, aby się bronić, w tym przypadku – Armii Krajowej.  Tata mój w ogóle tego filmu nie oglądał.

     ■

     W filmie Unsere Mütter, unsere Väter niemieccy żołnierze w obliczu klęski wypowiadają słowa: Byłem bohaterem, teraz jestem łajdakiem i: Byłem bohaterem, teraz jestem mordercą. Ale to, co w ten sposób autorzy owego dzieła rekomendują jako głębię refleksji, jest zaledwie przetrzeźwieniem kogoś o mentalności bandyty – przekonanego, że człowiek po to wyposażony jest w siłę, myślenie i różne talenty, aby właśnie mordować, niewolić i grabić. Kogoś, kto trwa w tym przekonaniu, póki niespodziewanie nie zagrodzi mu drogi ktoś silniejszy… No, ale takie przetrzeźwienie to jeszcze nie jest refleksja, nie jest czymś, co wynika z tego człowieka – z jego wrażliwości, z przemyśleń. Zaledwie – znalazł się w sytuacji, która wyświetliła jego małość. Przymuszony siłą – spojrzał na siebie, ale czy to jest refleksja, czy zrozumiał?

     Gdy jakiś zbrodniarz opamięta się, przeżyje moralną przemianę, gdy daje znaleźć się Bogu – ukazanie tego jest budujące. Ale jeśli trzeźwieje, bo ktoś silniejszy stanął mu na drodze, powalił go i depce – to, cóż, lepiej późno niż wcale, ale materiał na epos moralny to nie jest.

     Skoro Niemcy, na przykład filmem tym kłamią, skoro postępują bez należytej uwagi i wrażliwości, trzeba postawić sprawę twardo. Otóż, patrząc ogólnie, a nie wykluczając jakichś szczególnych sytuacji, niemieccy żołnierze tej wojny nigdy nie byli bohaterami. Byli albo z przekonania, albo z uwiedzenia (choć bywało też, że z przymusu) – wykonawcami i narzędziami skrajnie zbrodniczego i po prostu złodziejskiego systemu. Byli agresorami z najniższych pobudek, przyjąwszy za prawdę intelektualną tandetę, po prostu brednie.

     Sprawy hitlerowskich grabieży, złodziejstwa, a w tym na przykład wyrywania na przemysłową skalę złotych zębów – te sprawy są w filmie całkowicie pominięte. Ale bo też w takich czynach człowiek nieuchronnie ujawnia tandetną, nikczemną małość, której nie sposób nadać rysu szlachetności. A takich ludzi autorzy filmu nie chcą do roli swoich rodziców.

     Bo sam wybór postaci, użyte środki filmowe, wyraźnie wskazują – kogo za swoich ojców i swoje matki uważają. W kogo tchnęli życie, komu dają wymiar, rys moralny, kogo kamera lubi. Więc film ten jest wyrazem pragnienia – dokonaniem wyboru rodziców, a raczej nawet: stworzeniem ich sobie. Nie jest filmem o tych, którzy  r z e c z y w i ś c i e   byli ich matkami i ojcami.

     Gestapowcy, esesmani są ukazani niczym spotworniała narośl. Autorzy mówią nam: nasi rodzice nie byli antysemitami. Ale w rzeczywistości, mimo uogólniającej wymowy tytułu – w Niemczech i Austrii żyje ogromna ilość ludzi, którzy z tym wyborem kamery nie mogą się zidentyfikować.

     Obrazy wojny, zabijania, mordu – wnoszą ton skrajnej powagi. Poruszają, porażają. A wielkie dramaty pasują do obrazu rycerstwa. Ale dłubanie trupom w odbytach w poszukiwaniu dolarów nie da się upchnąć w nawet najperfidniej ułożonej definicji szlachetności… Za rycerstwem zawsze ciągnął odór śmierci, ale zaiste hitlerowcy ideę rycerstwa sprowadzili na samo dno. Mogą te swoje krzyże rycerskie – najlepiej cicho i dyskretnie – topić w klozetach, tylko tam jest ich miejsce, nie mają nic do przekazania swoim potomkom, brudną wodę…

     A zauważmy i to: mimo, iż uważali się oni za rycerskich nadludzi, gdy postanowili napaść na Polskę, pobratali się z Sowietami, a więc z ideologią, którą gardzili i z ludźmi, których mieli za reprezentujących typ wschodniego podczłowieka. Skoro uczynili tak mimo swojej i tak miażdżącej przewagi nad Polską, to zarówno ta zmowa i ten wspólny napad – ujmując rzecz w kategoriach tego świata – ujawniały ich zakłamanie, brak charakteru i tchórzostwo, co oczywiście nie ma nic wspólnego z rycerstwem, do którego tak dumnie aspirowali.

     Gdyby autorzy filmu konsekwentnie podążyli swoim myśleniem – uważając nazizm za zło – powinni tamtym, ówczesnym Polakom, co najmniej okazać szacunek. I powinni starać się właśnie z należnym szacunkiem ukazać zawiłości tamtych sytuacji, bo jeśli gdzie szukać w czasie II wojny światowej moralnej wielkości, to nie w Niemczech, nie w Sowietach, nie w zdradzieckiej Francji czy Anglii – ale właśnie w Polsce. To Polska była miejscem wielkiego moralnego dramatu, gdy w obliczu przeważających mocy konsekwentnie mówiono: nie – obu obłędnym, morderczym i grabieżczym systemom. Stając tym samym w sytuacji, w jakiej nikt nie poważył się stanąć: w jednej chwili przeciwko nazizmowi i komunizmowi. Zaś w konsekwencji stawano wobec zupełnie niesłychanych, skrajnych moralnych ludzkich dramatów – w tym wobec kwestii pomocy Żydom w warunkach, gdy pomoc ta, według hitlerowskiego „prawa” obłożona była karą śmierci, śmierci całych rodzin i całych społeczności. Często śmiercią zadawaną ze szczególnym okrucieństwem.

     Jeśli więc ktoś chciałby pokazać moralną wysokość i wstrząsającą głębię ludzkiego dramatu, to szczególnie w Polsce tamtego czasu, szczególnie pośród tamtych ludzi powinien szukać. Ale tego autorzy filmu nie widzą, nie chcą dostrzec, lub nie ogarniają. Na to ich nie stać.

     Nie zauważają, że Polska była w tamtej sytuacji „językiem u wagi” – gdyby Polacy poszli z Sowietami na Zachód, można domniemywać, iż autorzy filmu do dziś mieszkaliby w sowieckiej Europie. A gdyby natomiast poszli z Niemcami na Wschód – można domniemywać, że do dziś żyliby w nazizmie, który przecież uważają za zło… Bo chyba uważają nazizm za zło?

     Autorzy filmu Nasze matki, nasi ojcowie nie dorośli do podziękowania tamtym Polakom za tę ich postawę moralną, za ich bohaterstwo. 

     Uważnie się przyglądając – Polacy trzykrotnie w XX wieku oddali Niemcom wielkie zasługi, trudne do wymierzenia. W 1920 zatrzymując pochód Armii Czerwonej na Europę, w 1939 mówiąc: nie – zarówno nazizmowi jak i komunizmowi i – oczywiście – Solidarnością – świadomie i intencjonalnie! – po tym, jak Niemcy utopili Polskę w morzu krwi i wpędzili w pół wieku trwającą niewolę, udręczenie i nędzę, co jest dojrzałością, najwyraźniej umykającą autorom filmu. Cóż – ich uwagę przykuł rzucony wprost na stół boczek. I chodząca po nim mucha – plujka. Ale: kogóż w ten sposób zdefiniowali, jeśli nie siebie? (cdn.)

 

Zbigniew Sajnóg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*