Kotlet z Żyda

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przyznaję otwarcie – jestem miłośnikiem dawnych Kresów: ich wielokulturowości, historii, przyrody i tej „jakości”, którą określa się mianem „Kresy”. Często i z rozkoszą tam jeżdżę, mimo wszystkich utrudnień: wiz i konieczności rejestracji na Białorusi, czy wielogodzinnych kolejek na granicy z Ukrainą. Nic nie jest w stanie zabić we mnie tej ciągoty. Reżim Łukaszenki nie daje rady osłabić mego „pociągu” do Brześcia, Małoryty, Pińska, Kobrynia czy Grodna. Syf totalny i „nastojaśćij bardak” nie przysłoni mi piękna i klimatu Lwowa, choćbym miał na rynku wdepnąć w psią kupę. Tak to już jest.

Mówię szczerze – nie cierpię faszystów, nie toleruję ludzi, którzy dla chorej ideologii skazują lekką ręką na śmierć rzesze swoich bliźnich. Nic na to nie poradzę – nie pozwala mi na taką tolerancję nie tyle moja chrześcijańska religia, ile humanistyczne przekonania. Uważam, że takich ludzi powinno się izolować na tyle skutecznie, aby nie mogli wprowadzać w czyn swoich zbrodniczych planów i nie infekowali tą zarazą innych, zwłaszcza młodych.

***

Szczególnie lubię jeździć do Lwowa – i nie pytajcie proszę czemu – bo takie pytania rozkładają na łopatki? Lepiej pojedźcie i sami zobaczcie. Ale wyprawy na Kresy nie są bynajmniej bezkrytycznym zwiedzaniem. O nie, zbyt dobrze i zbyt dokładnie znam ich historię, zbyt silnie jestem tam sam zakorzeniony, choćby przez to że pradziadek mój posiadał 14 ha na Wołyniu – a „pryszczatym” komentatorom forów internetowych oznajmiam, że mam na to akt nadawczy – zatem, błagam, nie piszcie jak zwykle o „kurnych chatach”, „hrabiach gołodupcach zza Buga” itp. bo większości z tych ludzi „rzemyka u sandałów nie jesteście godni ….”. Zatem Lwów. Zacząłem już przyzwyczajać się do tego, że kiedy idę z Głównego Dworca Kolejowego w tym mieście, to na dawnym placu Bilczewskiego, tuż obok kościoła św. Elżbiety (teraz jest tam cerkiew) „wita” mnie 6-metrowa postać wodza nacjonalistów. Jedynie mimowolnie oglądam się za siebie czy nie leci jaka siekiera w moje półlackie plecy. Bandera, niczym Napoleon, stoi tam z ręką schowaną w połę płaszcza, patrzy gdzieś w dal, jakby dumał, co też jego współcześni naśladowcy jeszcze mu zafundują. Mnie również zżera taka ciekawość, bo za plecami Stepana powstać ma jakiś to memoriał czy to dla chwały czy też dla osłony od moskiewskich agentów albo swoich (ukraińskich) „zdrajców”. No nieważne, póki co stoi sam. Przywykłem już powoli do banderowskich śpiewów pod pomnikiem Tarasa Szewczenki, poczciwego starego recydywisty, którym car przez wiele lat wycierał kurze swych „tiurm”, a który wiele pewnie w życiu słyszał i widział. Jak po kaczce spływają po mnie widoki witryn księgarskich z kolejnymi kolorowymi i pięknymi albumami hierojiw UPA. Już staram się nie zastanawiać ile polskich czy ukraińskich dusz może mieć na sumieniu spotkany właśnie na Prospekcie Swobody, trzęsący się już ze starości i pokryty siwizną taki właśnie hieroj – Pan Bóg go oceni. Mimo uszu puszczam naiwne tłumaczenia młodych postbanderowców, że to nie UPA mordowała Polaków, że to wszystko Kuzniecow – sowiecki agent, itd. itd. Chyba już nawet nie mam za złe wybielania morderców przez obecnego prezydenta Ukrainy. Historia go rozliczy – albo i nie. Są jednak sytuacje, w wyniku których krew się gotuje nawet zimnokrwistym stworzeniom.

Kolega Ukrainiec zaprowadził mnie do knajpy, o zda się niewiele mówiącej nazwie „Kryjiwka”. Znając moje poglądy, zapytał dwa razy czy chcę tam iść – chciałem, poszliśmy. Wejście w ciemną bramę, otwierają się maleńkie drzwiczki wygląda pucułowata, tłusta twarz: „Parol!”. Zdębiałem, zabawa czy poważnie, ale gęba jest poważna. „Sława Ukrainie” – rzuca mój kolega, „Hierojam sława” – słyszę odzew pyzatej gęby w okienku. Zdębiałem jeszcze bardziej. Okazuje się, że kto nie zna tego banderowskiego powitania nie wejdzie do „Kryjiwki”. Wchodzimy, grubasek okazał się „modelem” ubranym w coś, co nazwiemy banderowskim mundurem z atrapą jakiejś broni za pasem. „Zachoćte chłopcy”. Zachodzimy, słowem się nie odzywam. Ja tu w końcu jestem Lach, wiadomo po wojnie Moskal zdaje się wrogiem był największym, ale Laszka zawsze można było przy okazji skrócić o jaką kończynę. Schodzimy w dół. Knajpa urządzona jest jak bunkier UPA, jakich schematy oglądałem w wielu książkach. Wokół czarno-czerwono, flagi, zdjęcia, atrapy broni. Kelnerzy uwijają się między stolikami – czarne spodnie, czerwone koszule, na rękawach naszywki. Czytam: „Służba Bezpeky”. Czarny humor przekracza powoli granice mojej wytrzymałości. Służba Bezpieki – banderowskie NKWD, SB, Gestapo razem wzięte, wewnętrzna formacja najbardziej ideologicznych banderowskich faszystów, których bali się nawet szeregowi bojcy UPA. Zabić dla nich własnego ziomka to nic, jeśli tylko nie popierał postulatów nacjonalistów z OUN i UPA. „Twórcza przemoc” względem „nieuświadomionej czerni” – to ich metody działania. Czuję mrowienie na skórze. Biorę kartę „Menu”, przerzucam strony, dębieję jeszcze bardziej, wśród różnych ekscentrycznych dań widzę i takie, którego nazwę w tłumaczeniu na polski można napisać: „kotlet z Żyda a’la Buchenwald”. Dość!!! Żydożercą nie jestem. „Taras, wychodzimy!!!” – komenderuję i w d…pie mam, co ci idioci o mnie pomyślą. „Wojak” przy wejściu trochę zdziwiony wypuszcza nas na zewnątrz. Uff, wolę przyciężkawe powietrze lwowskiej Starówki niż faszystowskie poczucie humoru.

Na zewnątrz już nieco uspokojony słucham opowieści Tarasa o „Kryjiwce”. Kiedy ją otwierano ze dwa lata temu gwałt się trochę podniósł, gazety pisały o tym, że nacjonaliści taką knajpę otworzyli, szumu było… i oto chodziło, dziś lokal nie cierpi na brak klienteli. Ba, dziś już nikt nie krzyczy, a kotlet z Żyda może zjeść tutaj każdy bez obawy, że zostanie się nazwany „zoologicznym antysemitą”, „katolickim żydożercą”, czy też tym, który „antysemityzm wyssał z mlekiem matki” itd.

***

Kilka dni później, wracając już ze Lwowa, miałem dużo czasu na refleksje. Każdy kto wracał autobusem wie, że czasu to akurat wówczas nie brak. Tak sobie pomyślałem: a nasi pożyteczni czy też celowi idioci z „Gazety Wyborczej” sączą w ludzi przekonanie, że to patriotyczna i niepodległościowa formacja, ta UPA, że to bohaterowie, że to wojna domowa była, że ofiary po obu stronach. Michnikowi się nie dziwię, bo wszystko o nim powiedział śp. „Pan Cogito” – „Michnik jest manipulatorem, to jest człowiek złej woli, oszust intelektualny…”. Drażni mnie tylko, że czytelnicy przyjmują gładko i bezrefleksyjnie teksty postbanderowskiej wtyczki w „GW” niejakiego Pawła Smoleńskiego, który Pawłokomę, skądinąd oczywiście godne napiętnowania wydarzenie, rozdmuchuje do rozmiarów ludobójstwa wołyńskiego. Jeszcze bardziej zaskakuje głos „hrabiego” Komorowskiego, Bronisława, który w jednym z ostatnich wywiadów powtarzał uparcie, że to Sowieci winni są rzezi na Polakach, której dokonała UPA (!?). Przypominało mi to starą piosenkę Wysockiego, gdzie na każdy argument czarnego, amerykańskiego marynarza, sowiecki odpowiadał „Kreml w niebo śle rakiety”. Zaś nasz dzielny prezydent powtarzał, że „nie pozwoli, by obarczać winą kogoś innego niż Sowietów”.

Drodzy Panowie: Komorowski, Smoleński i Michnik, zapraszam was do „Kryjiwki”, hasło zna zapewne bardzo dobrze pan Paweł, wszak nie raz już pisał o hierojach. Pan, Panie Hrabio, będzie miał okazję dopatrzeć się w twarzach kelnerów jakichś półazjatyckich, sowieckich rysów, kto wie, może nawet sam Bandera je miał, choć dla mnie z pewnością miał głównie azjatyckie metody i faszystowską ideologię. A Pan, drogi Panie Redaktorze, będzie miał okazję zakosztować nie byle jakiego specyjału, i może się Pan sam przekonać, czy aby koszerny. Proszę tylko uważać z podnoszeniem antysemickiego larum, bo Ukraińcy nie są tak cierpliwi jak Polacy – a i jak wieść gminna niesie właścicielem knajpy jest… Żyd, zatem oby Pan sobie w stopę nie wypalił.

 

Wołodia Wastoćnyj

Fot. autora 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*