Kinowe podsumowanie 2011 roku. Część trzecia: SERIALE*

Rok 2011 niespodziewanie okazał się jednym z najlepszych serialowych sezonów ostatnich lat. Wprawdzie nie zaskoczył dużą ilością nowych cudownych produkcji, to jednak dostarczył niewiarygodnie dużą ilość ponadprzeciętnie dobrych sezonów drugich, trzecich, czwartych itd.

Jeżeli chodzi o rewelacyjne kontynuacje – na pierwszym miejscu zdecydowanie plasuje się The Walking Dead. Po okropnym pierwszym sezonie, główny reżyser Stephena Kinga, czyli Frank Darabont zrezygnował z produkcji, co było skutkiem większej wierności komiksowemu pierwowzorowi, a to znowu odwdzięczyło się rewelacyjną serią numer dwa.

Świetny sezon zaliczył też zbliżający się do końca Breaking Bad. Z sytuacji, w której wszyscy powątpiewali w jakiekolwiek sensowne i wiarygodne zakończenie, scenarzyści wyciągnęli wszystko, co się dało i zakończyli tę serię na naprawdę wysokim poziomie.

Z drugą – nieco słabszą – drugą serią wróciło też Justified, czyli historia szeryfa-kowboja, walczącego z narkotykowymi bossami na środku amerykańskiego „nigdzie”. Główny wątek miał mniej rozpędu niż poprzednio, ale klimat i tony czarnego humoru wciąż obecne.

W związku z chorobą Andy Whitfielda (który niestety kilka miesięcy temu zmarł) na później została odłożona bezpośrednia kontynuacja Spratacusa, a oficjalny drugi sezon zastąpiono prequelem, czyli Gods of the Arena. Sześcioodcinkowa miniseria nie zawiedzie nikogo, komu podobał się oryginalny pomysł na ten serial. Znowu jest krwawo i brutalnie i znowu potrzeba dużych ilości dystansu, żeby w pełni cieszyć się tak „cudowną” eskalacją przemocy.

Kolejną pozycją, która otrzymała zielone światło na dalszą produkcję od HBO jest Boardwalk Empire. Kontynuacja bardzo dobra, ale zakończenie niestety zapowiada szybką śmierć serialu. Znając zapędy stacji-matki do nagłego rezygnowania ze swoich sztandarowych seriali – wróżę, że seria trzecia będzie dla gangsterów z Atlantic City ostatnią.

Pozytywnie zaskoczył też Dexter. Szósty sezon nie tylko w rewelacyjny sposób dokończył swój główny wątek, ale też zostawił ogromnego cliffhangera ostatnią sceną, która jest pierwszym krokiem twórców do definitywnego zakończenia tego tytułu.

Po niespodziewanie dobrej pierwszej serii z drugą – jeszcze lepszą – powrócił też Luther. Dobra wiadomość dla fanów – trzeci sezon zamówiony.

Niestety, jak to zwykle w przemyśle serialowym bywa, bardzo dużo stacji albo doprowadziło swoje wieloletnie tytuły do końca – albo po prostu z nich zrezygnowało. Wśród najważniejszych zakończeń tego roku na pierwszym miejscu zdecydowanie plasuje się Entourage. Historia czterech chłopaków, próbujących odnaleźć się w Hollywood, zakończyła się na ósmym sezonie, a samo domknięcie wszystkich wątków odbyło się z klasą i bez zbędnego przedłużania. Dobrą wiadomością dla fanów może być fakt, że planowana jest filmowa kontynuacja.

HBO straciło w tym roku rzesze wyznawców. Stacja jednego dnia anulowała dwa niszowe, ale bardzo dobre seriale. Pierwszy to rewelacyjny Bored to Death – o pisarzu alkoholiku, który zaczyna bawić się w prywatnego detektywa, a drugi to Hung, o – żeby nie owijać w bawełnę – męskiej prostytutce. Oba ucięte w połowie i z zaskoczenia, a na dobitkę pozbawione definitywnych zakończeń. Nieładnie.

Skończyło się też Blue Mountain State, serial przyzwoity, ale będący dla mnie niesamowitą zagadką, bo BMS przez trzy lata swojej kadencji pozbawione było jakiejkolwiek oglądalności, a mimo wszystko utrzymywało się w ramówce.

Ze świetnych debiutów wyróżnić można niestety tylko trzy pozycje. Pierwsza to remake brytyjskiego, świętującego właśnie ósmą serię, serialu – czyli Shameless. Ludzie zaznajomieni z oryginalną produkcją twierdzą, że tym razem Amerykanie stanowczo przebili oryginał. Nie wiem, nie oglądałem, ale nowe Shameless jak najbardziej mi się podoba. BBC na fali popularności Luthera zwęszyło, gdzie są pieniądze i wypuściło drugi, rozsławiony już serial, czyli The Hour. Produkcja programu informacyjnego z rządowym spiskiem w tle wyszła bardzo dobrze, toteż niedawno BBC poinformowało, że The Hour powróci z drugim sezonem. Na koniec zastała pozycja prawdopodobnie najciekawsza, a jest nią American Horror Story od Ryana Murphy’ego, legendarnego twórcy Nip/Tuck. Poziom patologii ponownie sięga granic, ale Murphy dodatkowo prezentuje też rewelacyjną zdolność do zabawy konwencją horroru. Całość trochę rozpada się w końcówce, ale i tak warto, bo tak ciekawej pozycji w podobnym stylu dawno nie było i długo nie będzie. AHS oczywiście dostało drugi sezon, ale powróci w sposób niekonwencjonalny. Inna historia zostanie przedstawiona z tymi samymi aktorami, którzy wcielą się w innych bohaterów. Czekamy.

Z trochę gorszych pozycji słaby sezon zaliczył House. Przygody ekscentrycznego doktora definitywnie kończą się w niedzielę 20. maja, ale już można powiedzieć, iż sezon był średnio udany i rozkręcił się dopiero w okolicach 18. odcinka. Kiepsko wypadł również czwarty sezon True Blood. Ciekawa w dwóch pierwszych sezonach produkcja – powoli zaczyna się rozłazić i tracić widzów. Za niecały miesiąc rusza kolejna seria, która dla True Blood prawdopodobnie będzie ostatecznym być albo nie być. Dogorywają również How I Met Your Mother i Supernatural. Pierwszy zakończył się we wtorek, a twórcy od razu zabezpieczyli się przed protestami fanów – niezadowolonych zakończeniem serii – że wszystko już zmierza do finału i we wrześniu Barney i spółka powrócą po raz ostatni. W piątek, 18. maja, zakończył się też Supernatural, a Eric Kripke podobnie jak w przypadku HIMYM zapowiedział, że następna seria najprawdopodobniej będzie epilogiem serialu.

Do trochę mniej ciekawych debiutów zaliczam Hell on Whells. Western o budowaniu kolei w USA starał się dorównać sukcesem Deadwood i kto wie – może mu się kiedyś uda – bo zakończenie sezonu było naprawdę dobre. Jednak bohaterowi zdają się być strasznie jednowymiarowi i nieciekawi, a sama historia nie powala. Wszystko okaże się we wrześniu, bo albo HoW stanie na nogi, albo AMC z niego zrezygnuje. HBO wystartowało też ze swoją produkcją-tytanem, a mianowicie z ekranizacją powieści Georga R. R. Martina Gra o tron. Serial w założeniach jest świetny, ale minusy zaczynają wychodzić na światło dzienne, gdy spojrzy się na wielowątkowość i ogrom powieści. HBO zahacza tylko o kawałek historii, a i to niestety bardzo nieudolnie.

Do serialowej ramówki dołączyły także dwa warte uwagi sitcomy. Pierwszy to New Girl, którego główną bohaterką jest Zooey Deschanel, grająca nauczycielkę z podstawówki, która wprowadza się na stancję do trzech obcych facetów. W większości bywa zabawnie. Druga pozycja to 2 Broke Girls o… dwóch spłukanych dziewczynach. Warto oglądać dla Kat Dennings i żartów z hipsterów.

Na sam koniec pozwolę sobie przejść do pozycji tragicznych, wydłużonych bądź zabitych zaraz po porodzie.

Największą porażkę ubiegłego sezonu poniosło Showtime. Najpierw ostatecznie zrujnowało Californiaction beznadziejnym czwartym sezonem, a potem dobiło Weeds okropną, wymuszoną i nieśmieszną siódmą serią, po czym… zapowiedziało następną. Oba te seriale powinny się zakończyć już bardzo dawno temu, a Showtime w obawie przed zejściem na serialowy drugi plan stara się ciągle utrzymać je przy życiu. Tak się nie godzi.

Jeżeli chodzi o nowe pozycje, największą porażką była chyba Spielbergowska Terra Nova, czyli połączenie Jurassic Park z podróżami w czasie. Oglądać się tego nie dało. Następnie zaatakowały popłuczyny po Supernatural, czyli Grimm. Wybraniec, który był potomkiem braci Grimm, miał ratować świat przed potworami. Koszmar. Następnie Person of Interest, czyli J. J. Ambrams o cichym mścicielu. Kolejna kaszana. I na koniec Wilfred. Remake australijskiego miniserialu, zrobiony przez tych samych ludzi, ale w sposób pozbawiony humoru i smaku. Nie ratuje go nawet obecność Elijaha Wooda.  

 

 Mateusz Nieszporek

 

* W zestawieniu zostały wykorzystane sezony seriali, które miały swój początek w roku 2011

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*