Idee liberalne w programach wybranych partii politycznych i ich potencjał polityczny

 

1. Partie po roku 1989

a)           KLD

Właściwie już w latach 80. XX w. można dostrzec ukształtowanie się poglądów, towarzyszących stale do dnia dzisiejszego tym wszystkim politykom, którzy wywodzą się ze środowiska gdańskiego.

KLD nie usiłowała nawiązać do tradycji żadnej z istniejących wcześniej polskich partii politycznych, świadoma swej roli, jako pierwszego, zupełnie liberalnego ugrupowania w Polsce. Jej działacze uważali KLD za partię „pragmatycznego liberalizmu”, podobną do centroprawicowych ugrupowań zachodu Europy. Liberałowie gdańscy mieli koncentrować się na kampanii wyborczej, przy jednoczesnym braku wkraczania w sfery, dotyczące poszczególnych obywateli.

I Zjazd KLD w czerwcu roku 1990 uznał wolność, własność prywatną i tolerancję za dobra nadrzędne i fundamenty ładu społecznego. Biorąc też pod uwagę istotne w naszej historii wartości chrześcijańskie, KLD chciał od polityków gwarancji wolności sumienia i oddzielenia Kościoła od państwa.

„Swój ideowy rodowód program KLD wywodzi ze współczesnych nurtów polskiego liberalizmu, m.in. dorobku intelektualnego Przeglądu Politycznego (w którego tworzeniu wybitną rolę odegrali J. Lewandowski, pisujący także jako Jędrzej Barnecki, Jan Szomburg i D. Tusk), Officyny Liberałów, Stańczyka i Arki, dokumentów programowych Akcji Gospodarczej oraz I i II Gdańskiego Kongresu Liberałów, wreszcie – doświadczeń towarzystw gospodarczych.”[1]

Najistotniejsza z niezmiennych tez gdańszczan i późniejszego KLD powiada, iż jedynie wolność, wywalczona w sferze gospodarczej jest w stanie zapewnić obywatelom autentyczne swobody w dziedzinie polityki. Wedle Programu Cetniewskiego „najpewniejszą z gwarancji jest własność prywatna”.[2]

Tak wielką przewagę ekonomii nad pozostałymi dziedzinami życia społecznego poddawano krytyce, jako zaprzeczenie idei liberalnych: „Wybitnie szkodliwy jest priorytet udzielony gospodarce ze szkodą dla innych dziedzin egzystencji: trwałych struktur społecznych, kultury i całego systemu wartości. Musi on pociągać za sobą kryzys moralny i strukturalny społeczeństwa. W ten sposób zniszczone zostaje środowisko, umożliwiające funkcjonowanie rynku i dochodzi do głębokiego kryzysu społeczeństwa, obejmującego zarówno gospodarkę, jak i państwo.”[3] Trudno się z powyższą argumentacją nie zgodzić, albowiem ład społeczny oparty być musi nade wszystko na  s y s t e m i e  wartości, nie zaś na j e d n e j  z nich, wybranej apriorycznie ku wygodzie ideologów ugrupowania, chcących, jak w matematyce sprowadzić wszystko do jednej stałej, mającej być bazową dla wszystkich pozostałych.

W sferze wartości trudno jest wskazać tę podstawową, która miałaby być ważniejszą od innych. Oparcie się na jakiejkolwiek i w jakikolwiek sposób wybranej – nie daje ani gwarancji słuszności samego wyboru, ani też pewności, iż jest ona wystarczająco „pojemna”, by zawrzeć w sobie choćby zalążki innych.

KLD doprowadziło do sytuacji, gdy wybór jednej idei dyskredytował pozostałe na tyle, by nie liczyć się z kosztami społecznymi jej priorytetowej roli. Jak stwierdza D. Karnowska: „Myśl polityczna [KLD] charakteryzowała się wręcz dogmatycznym traktowaniem głównych idei jako bezalternatywnych. Co więcej, u podstaw myśli politycznej tego ugrupowania nie znajdowały się krytyczne przewartościowania doświadczeń liberałów Zachodu, pozwalające na krytyczną refleksję nad własną tradycją.”[4]

Cecha bezpośredniego zapożyczania idei Zachodu, przy całkowitym pomijaniu polskiej specyfiki i rodzimej historii, dotyczy jednak nie tylko partii liberalnych, powstałych po 1989 r. Można wręcz przyznać, iż podobnie bezkrytyczne przeszczepianie kojarzonych li tylko z demokracją idei cechuje całą scenę polityczną RP, tak z prawej, jak z lewej jej strony.

Zdecydowanie rozsądniej postępowali liberałowie polscy pod zaborami, starając się przenosić myśl zachodnią tak, by nie stała w sprzeczności z realiami czasu i miejsca.

Cytowany już R. Skarżyński uważa np., iż program KLD skierowany był wyłącznie do przedsiębiorców i klasy średniej i jedynie im przyznawał wolność ze względu na posiadaną własność.[5] Tym niemniej nie przeszkadzało to liberałom z KLD podpisać się pod taką wersją przyjętego Prawa Handlowego, która pozbawiała polski biznes szans na walkę z przedsiębiorcami zagranicznymi, których firmy (głównie supermarkety) otrzymywały daleko idące ulgi podatkowe, jakich pozbawiono biznes rodzimy.

Da się tu wysnuć jeszcze jeden zarzut – klasyczny liberalizm za jedną ze swych podstaw uważał zasadę równego dla wszystkich obywateli startu. Dawanie zdecydowanego pierwszeństwa sferze ekonomii powodowało skierowanie  c a ł e j  uwagi państwa w stronę gospodarki, skutkując nierównomiernym podziałem środków na poszczególne sektory życia społecznego, a co za tym idzie obniżając poziom egzystencji sporej części obywateli RP. Trudno w takich warunkach mówić o realnej demokracji.

Reakcją KLD na rosnące bezrobocie był postulat przyspieszenia wzrostu gospodarczego RP. W przegranej kampanii wyborczej z roku 1993 partia proponowała np. stworzenie miliona nowych miejsc pracy poprzez sprzedawanie przedsiębiorstw w systemie ratalnym. Deficyt budżetowy ratować miały według gdańskich liberałów głównie cięcia w sferze celów społecznych, albowiem „nadmierny deficyt budżetowy stanowi największą groźbę dla stabilności i transformacji gospodarki wobec braku możliwości znacznego zwiększenia dochodów budżetu.”[6]

Rynek pracy miał wg KLD podlegać wyłącznie prawom podaży i popytu. Zapominając o niewydolnym i drogim polskim rynku mieszkaniowym, uważali, iż prawa te wpłyną na mobilność ludności w poszukiwaniu miejsc pracy. Tymczasem możliwe jest to jedynie tam, gdzie bez trudności można sobie locum kupić lub wynająć. Ceny mieszkań w RP, od lat wyłącznie rosnące, skutecznie blokują obywatelom możliwość swobodnego przemieszczania się tam, gdzie znajdą pracę w swoim lub zbliżonym zawodzie. W dodatku rozrzut cen pomiędzy dużymi a małymi ośrodkami powoduje, iż napływający do aglomeracji ze wsi i mniejszych miasteczek pracownicy nie mają szans na własne „M”, częstokroć w ogóle rezygnując ze zmiany miejsca pobytu.

Pozytywem programowym Kongresu Liberalno-Demokratycznego, rodem z klasycznej idei liberalnej, jest niewątpliwie dostrzeżenie roli oświaty i postulowanie próby zrównania szans w sektorze państwowym, społecznym i prywatnym.

Ciekawym momentem w historii KLD było zbliżenie liberalnych liderów z Porozumieniem Centrum braci Kaczyńskich. I Zjazd KLD wyraźnie opowiedział się za szukaniem porozumienia z podobnymi w charakterze ugrupowaniami politycznymi i przyjął do wiadomości (trudno mówić o akceptacji, skoro Deklarację Założycielską PC sygnowali już wcześniej liderzy KLD: J. Lewandowski, A. Machalski i A. Arendarski) równoległą przynależność swoich członków do Porozumienia Centrum. Co prawda zastrzegli oni sobie wcześniej zachowanie autonomii w ramach PC, ale innego wyjścia, by zachować twarz wobec kolegów z KLD, praktycznie nie mieli.

Dopiero w marcu 1991 r., gdy bracia Kaczyńscy zdecydowali się na przekształcenie PC w jednolity organizm polityczny, liberałowie opuścili jego szeregi, widząc, iż ich wpływy nie osiągnęły tam zadowalającego poziomu.

Deklaracja Programowa KLD z roku 1991 powtarza wcześniejsze tezy. Wg niej tylko własność prywatna prowadzi ku społeczeństwu obywatelskiemu, będąc przesłanką jego zaradności w sferze ekonomicznej. Rolę państwa liberałowie widzieli tylko w budowaniu podstaw uczciwej konkurencji, zapewnieniu stabilności złotówki jak też w próbie ułatwienia nowym firmom prywatnym wejścia na rynek.  Byli zdecydowanie przeciwni rozbudowanym dotąd funkcjom opiekuńczym państwa. Uważali, iż lepiej przejmą tę rolę programy pomocy socjalnej, ich zdaniem przywracające ludziom samodzielność ekonomiczną.

Sporą wagę Donald Tusk i jego koledzy przywiązywali do ukierunkowania na Europę. Uważali, że rolą rządu jest otwarcie się na jej rynki i przystosowanie aparatu biurokratycznego do struktur unijnych.

O ile pozostałe ugrupowania centroprawicy bazowały w swych założeniach na wartościach (głównie chrześcijańskich) i nawiązywały do historii Polski lub reprezentowanej ideologii, to Deklaracja Programowa KLD sprawia przy nich wrażenie dokumentu grupy pragmatyków. Czy oceniali oni sytuację społeczną i gospodarczą Polski właściwie – to rzecz zupełnie inna. Najprawdopodobniej pełni byli wciąż wiary w hasła rynkowe i powodzenie reformy Leszka Balcerowicza, która miał uczynić z RP kraj ludzi zamożnych i szczęśliwych.

Jeśli chodzi o stosunek do świata pracy, liberałowie gdańscy podtrzymywali stanowisko, iż  kompetencje związków zawodowych powinny ograniczać się w kapitalizmie do ochrony interesów pracowniczych w odniesieniu do warunków pracy, zasad wynagradzania i spraw socjalnych. Ich zdaniem, związki zawodowe nie mają jednak prawa, by wspierać (logistycznie i finansowo) polityczne ambicje swoich przywódców.[7]

Jest to wprawdzie praktykowane na całym świecie (choćby w Wielkiej Brytanii czy Francji, by nie sięgać za ocean), ale faktycznie w RP nie dało najlepszych rezultatów w czasach koalicji AWS-UW, kiedy wsparcie udzielone Marianowi Krzaklewskiemu pozwoliło ledwie na zajęcie przez niego III miejsca w wyborach prezydenckich i spowodowało dalszą dyskredytację NSZZ Solidarność w oczach elektoratu.

KLD tradycyjnie starało się za to podtrzymywać towarzystwa gospodarcze i stowarzyszenia pracodawców.

Gdańscy politycy postulowali też stałe obniżanie wszelkich podatków dochodowych i prawnych, byli również za wprowadzeniem podatku VAT. W ramach rozwoju biznesu żądali niższej stopy podatkowej dla małych i średnich rodzimych przedsiębiorstw oraz uproszczenie samej konstrukcji podatku.

Nadmieniałam już, iż gdańscy liberałowie, mając być może za przykład pobliskie Kaszuby, starali się o przywrócenie Polski silnych regionów w miejsce wytyczanych arbitralnie województw. O to samo, choć pod presją przeciwnej im opinii reszty kraju, starają się regionaliści śląscy. „W polskiej sytuacji regionalizacja dokona się przy zachowaniu integralności państwa, zastrzeżonej konstytucyjnie i zabezpieczonej w praktyce ustrojowej. Regionalizacja jest jednym z filarów demokratycznego kapitalizmu.”[8]

D. Karnowska zarzuca KLD elityzm polityczny[9], gdyż przegrana wyborcza z roku 1993 ujawniła wielki rozdźwięk pomiędzy myśleniem liberalnych polityków, którzy byli zdania, iż społeczeństwu wystarczy zaszczepić same idee: wolności, własności prywatnej czy demokracji, zaś reszta potoczy się „sama” i powiedzie Polskę do wiodącej pozycji gospodarczej w Europie[10] – a myśleniem obywateli, jacy zamiast idei oczekiwali polepszenia swej sytuacji materialnej.

 

b)      Unia Demokratyczna

 

Unia Demokratyczna do dziś dnia kojarzy się głównie z reformami, wdrażanymi przez Leszka Balcerowicza i znacznymi koncesjami na rzecz Kościoła katolickiego. Okres jej aktywności przypadł na czasy pierwocin polskiego kapitalizmu, gdy wszystko, co działo się w Polsce, stanowiło nieustający poligon doświadczalny, tak dla polityków, jak rządzonego przez nich społeczeństwa.

W przeciwieństwie do wielu innych doświadczeń (zwłaszcza z wieku XIX), w RP zarysowało się szybko porozumienie pomiędzy hierarchami Kościoła a działaczami liberalnymi. „Liberałowie postrzegali Kościół wręcz jako siłę, mogącą wesprzeć reformowanie gospodarcze kraju. Dlatego też skłonni byli nie podejmować dyskusji na temat drażliwych kwestii, związanych z neutralnością światopoglądową państwa, aborcją, obecnością religii w szkołach. (Kompromis Mazowieckiego w sprawie preambuły konstytucyjnej czy proj. konkordatu Suchockiej). Pozwala to na stwierdzenie, że polscy liberałowie, szanując tradycyjnie funkcjonujące w świadomości społecznej wartości, nie wykazywali postaw antyklerykalnych.”[11]

Liberałom potrzebny był właściwie każdy sojusznik, byle naprawdę chętny do współpracy. Sukcesy Kościoła były możliwe wyłącznie dzięki postawie Unii Demokratycznej – KLD i lewica mieli do praktyki UD zdecydowane wątpliwości. Stan rzeczy poddawano krytyce od samego początku. Niekiedy była to krytyka ostra: „[hierarchowie kościelni] za pośrednictwem podporządkowanych im partii politycznych doprowadzili do złamania liberalnej idei państwa neutralnego poprzez niekonstytucyjne wymuszenie wprowadzenia lekcji religii w szkołach państwowych i wywieranie moralnej presji, zmuszającej władze szkolne do wieszania krzyży w salach szkolnych; przedstawiciele Kościoła kwestionują prawo odmiennych wyznań do równej swobody praktykowania swych obrzędów, posługując się deprecjonującą kategorią <sekt> i podważając tym samym wolność sumienia i swobodę wyznawania religii.”[12]

Z drugiej strony trudno nie zauważyć dobrych stron porozumienia liberalno-katolickiego. „Kościół mówi po prostu do władzy: skoro tyle ludziom zabieracie przez podatki, oddajcie część w formie świadczeń społecznych! Dodajmy, że chodzi tu o funkcje dawniej spełniane przez sam Kościół. Czyli, że mówi on władzom: skoro nas odsuwacie od szkoły i dobroczynności (często zabierając majątek), to przynajmniej przejmijcie te obowiązki.”[13]

Rzecz tylko w tym, iż zajęci własnymi sprawami politycy i biskupi zdawali się zapominać, iż służyć mają obywatelom. Państwo wprowadzało pospiesznie i bez żadnych osłon społecznych nowy-stary ustrój, napięcia powodowane zubożeniem wielu rodzin i rosnącym bezrobociem wyłącznie rosły, a niewydolna biurokracja rządowa zawodziła. Tymczasem, miast dawać społeczeństwu konieczne wsparcie moralne – jak to było przed rokiem 1989 – Kościół katolicki zdobył się jedynie na krytykę tego, pod czym sam się podpisał: zastąpienia gospodarki społecznej gospodarką indywidualną. Episkopatu nie stać było na wywieranie silnego (a takim wszak dysponował) wpływu na kolejne liberalne rządy, by przynajmniej częściowo zrezygnowały z prymatu gospodarki nad innymi dziedzinami życia. Przełożyło się to na spadek popularności Kościoła, jako instytucji, która nie nadąża za narastającymi bolączkami społecznymi.

Pomimo dobrych stosunków z Watykanem, politycy UD reprezentowali zdecydowanie nurt socjalliberalny. Toteż nic dziwnego w fakcie, iż jednym z niewątpliwych osiągnięć tego ugrupowania był plan poprawy stanu bezpieczeństwa Polaków, zagrożonego – jak zazwyczaj w chwilach przełomów historycznych – wobec roszad personalnych w policji i sądownictwie. Unia Demokratyczna jako pierwsza zrozumiała, iż poprawa bezpieczeństwa to nie tylko lepsza praca policji, ale też sprawny system podatkowy, który nie pozwalając na machinacje finansowe dostarczy również środków, koniecznych do walki z innego rodzaju przestępczością.[14]

Ciekawa jest w przypadku UD ocena sytuacji bezpieczeństwa obywateli w kontekście PRL: „Podświadomie tęsknimy do względnej stabilizacji państwa komunistycznego. Należy jednak pamiętać, że było to państwo policyjne. Względne bezpieczeństwo zapewniał cały aparat represji.”[15]

Praktycznie też to właśnie Unii Demokratycznej zawdzięczamy powstanie Straży Miejskiej. Od początku bowiem swego istnienia partia domagała się, by prócz Policji Państwowej wzmóc opiekę nad społeczeństwem poprzez powoływanie policji lokalnych, o ile zainteresowane tym będą poszczególne samorządy i wygospodarują na ów cel odpowiednie środki. Istniejącą policję UD chciała wzmocnić poprzez nowe zasady doboru kadr pracowniczych, podwyżkę wynagrodzeń i przekazanie nowoczesnego sprzętu – od radiowozów po sprzęt komputerowy. Wiadomo, iż zorganizowana przestępczość korzysta od lat ze znakomitych aut i sporego zaplecza techniczno-logistycznego, którego wyraźnie brakowało polskim stróżom prawa.

Tadeusz Mazowiecki, jako wytrawny polityk, zdawał też sobie sprawę, że sukcesy policji będą tym większe, im bardziej wzrośnie zaufanie pomiędzy obywatelami RP a przedstawicielami policji. Okres władzy komunistycznej zachwiał bowiem nie tylko rangą zawodu policjanta, ale też utrwalił nieufność wobec samej instytucji, podlegającej od roku 1944 kontroli politycznej i takimż naciskom podczas prowadzenia wielu dochodzeń.[16]

W tym samym czasie Leszek Balcerowicz próbował walki o ekonomiczną swobodę kształtowania kapitalizmu w Polsce. Zasygnalizował ją jako pierwszy premier Tadeusz Mazowiecki w swoim exposé sejmowym z 12. września.  Sam twórca reformy wspominał po latach: „Pamiętam mój ówczesny tok rozumowania. Otóż punktem wyjścia była teza, że każda strategia gospodarcza winna odpowiadać na dwa pytania: jaki ma być punkt dojścia, czyli docelowy model gospodarki oraz – jak dojść do tego modelu, startując w określonych warunkach początkowych (…). Chodziło o ustrój, który ma zasadnicze cechy:

1)      przeważają w nim różnego rodzaju przedsiębiorstwa prywatne;

2)      istnieje konkurencja;

3)      gospodarka jest otwarta na świat zewnętrzny;

4)      dysponuje mocnym i wymienialnym pieniądzem;

5)            państwo nie krępuje przedsiębiorstw masą biurokratycznych regulacji, a zapewnia im stabilne ramy działania. Równocześnie państwo jest odporne na naciski różnych grup interesów, włącznie z naciskami związków zawodowych.”[17]

Należy jednak pamiętać, iż sztandarowa postać rządów T. Mazowieckiego i J. K. Bieleckiego nie chciała i nie chce być kojarzona z ideami liberalnymi. Sam siebie Leszek Balcerowicz uważa za bezpartyjnego fachowca, który wykonał postawione przed nim przez Radę Ministrów zadanie.

 

c)      Unia Wolności

 

Z połączenia KLD i UD nie powstała żadna partia kompromisu politycznego. Byli członkowie KLD reprezentowali nurt centroprawicowy i konserwatywny, zaś część działaczy dawnej UD trwało przy programie socjalliberalnym i centrolewicowym. Praktycznie gdańscy liberałowie utracili większość dotychczasowych wpływów i stali się zdecydowanie słabszym ogniwem Unii Wolności. Do fuzji nie doszło na skutek bliskości ideologicznej, tylko nienajlepszych wyników, uzyskanych przez oba ugrupowania w wyborach parlamentarnych roku 1993. W przypadku KLD eliminujących ją w ław sejmowych.

Jak przystało na zwolenników silnej fiskalnie ręki Leszka Balcerowicza, Unia Wolności nakreśliła swój program gospodarczy zgodnie z podstawowymi założeniami ekonomii liberalnej. Hasłami wywoławczymi były więc: wolna konkurencja, rynek, swoboda gospodarowania, własność prywatna, ograniczenie do niezbędnego minimum interwencjonizmu państwowego, rezygnacja z modelu socjalistycznego państwa opiekuńczego czy zmniejszenie redystrybucji dochodu narodowego.

Strategia społeczno-gospodarcza ugrupowania zakładała, iż UW dążyć będzie do poprawienia statusu materialnego polskich rodzin. Ma to sprawić zrównoważony rozwój polskiej gospodarki, oparty na napływie własnego i obcego kapitału prywatnego. Jednym z pozytywów takiego stanu rzeczy miała być minimalizacja bezrobocia.

Według Unii Wolności nie nastąpi to bez odpowiedniego nastawienia aparatu państwa, które winno stworzyć (a następnie demokratycznie egzekwować) pozbawione błędów formalnych, jednolite przepisy prawne, dbać o wolność w dziedzinie gospodarki, chroniąc ją przed zbytnim zmonopolizowaniem i nie poddawać się wpływom różnego rodzaju lobbingów: politycznych, regionalnych, branżowych.

UW zdawało sobie wyraźnie sprawę, iż praktyka administrowania krajem daleka jest od ideału, stąd nacisk na uczciwość urzędników państwowych i samorządowych (to prawdopodobnie kontynuacja sygnalizowanych wcześniej zamierzeń Unii Demokratycznej), którzy w realnym działaniu odbiegali od ideału dobrych gospodarzy, wiążąc się ze sferami korupcjogennymi.

Oprócz hasła powszechnej prywatyzacji (głoszonego, a nie realizowanego od wyborów roku 1989), która miałaby ożywić rynek kapitałowy, ciekawym pomysłem UW było zainteresowanie się losami pracowników sfery budżetowej, faktycznie niedostrzeżonych wcześniej w procesie prywatyzacyjnym.

Według teoretyków Unii Wolności sama zmiana stosunków własności wpłynie na to, iż aparat państwa odciążony zostanie od zbędnych już zadań planowania centralnego czy opiekuńczości. Ma też wyraźniej, niż dotychczas, rozdzielić sfery ekonomii i polityki.

W przeciwieństwie do KLD, nowopowstała formacja starała się dotrzeć także do elektoratu polskiej wsi. By to uczynić, starała się zaproponować w miarę spójną wizję rozwoju rodzimego rolnictwa.

Po pierwsze wiązała progres wsi z postępem całej gospodarki RP. Po drugie widziała konieczność zmiany wielkości i struktury wiejskich gospodarstw rodzinnych. UW nie dostrzegała przyszłości przed gospodarstwami małymi, typowymi dla większości Polski wschodniej, południowej i środkowej. Przewidywano powstanie w pierwszej kolejności średnich, później zaś wielkoobszarowych gospodarstw, których atrybutem byłaby specjalizacja produkcji. Sporą szansę upatrywali liberałowie w produkcji czystej ekologicznie żywności, w tym produktów na rynki Europy Zachodniej.

Chcieli również doprowadzić do zmiany struktury zatrudnienia terenów wiejskich tak, by oprócz dochodów, jakie daje produkcja zwierzęca czy roślinna, pojawiły się tam także złotówki, uzyskane z agroturystyki, usług lub sieci drobnego przetwórstwa płodów rolnych. Tak zresztą było kiedyś – wieś słynęła z rzemiosła i niewielkich wytwórni, młynów, gorzelni…

Po prawie – wobec zmiany struktury produkcji – musiałby też ulec system kontraktacji i zbytu płodów rolnych. Wiąże się to pośrednio z powstawaniem giełd rolnych wokół większych miast i polepszeniem stanu dróg, służących do rolniczego transportu. Praktycznie potrzeba też telefonizacji, sieci sklepów etc.

Zabezpieczyć tego rodzaju potrzeby wsi miałyby w wersji UW samorządy lokalne. Musiałyby jednak dysponować nie tylko szerokimi kompetencjami, ale również odpowiednim zasobem pieniędzy. Liberałowie wyraźnie liczyli na aktywizację środowisk wiejskich – powstanie (podobnie jak na Zachodzie) grup producenckich czy wiejskich kas oszczędnościowo-pożyczkowych.

Jednocześnie politykę kolejnych rządów wobec wsi Unia Wolności uważała za zbyt protekcjonistyczną, opóźniającą w rezultacie przemiany środowisk wiejskich. Priorytetem liberałów wobec rolnictwa było dostosowanie go wymagań Unii Europejskiej – w grę wchodziła tak unifikacja przepisów prawnych, jak norm, wyznaczających standardy poszczególnych produktów.

Bardziej realistycznie, niż swego czasu KLD, Unia Wolności podeszła do spraw polityki socjalnej państwa. Nie sztuka bowiem w założeniu, iż pomocy potrzebują określone grupy, dla których „hurtowo” jest przydzielana pomoc finansowa i rzeczowa, tylko w wyszukiwaniu konkretnych przypadków rodzin, wymagających wsparcia. Problemem jest tu wiedza urzędników samorządowych. Teoretycznie, na co liczyła UW, winni być oni zorientowani w potrzebach swego terenu. W praktyce większe rozeznanie wykazują w tej kwestii organizacje pozarządowe. Biurokracja woli czekać, aż potrzebujący obywatele zgłoszą się do odpowiedniego urzędu – NGO’s-y same ich wyszukują.

Program Unii Wolności, opublikowany w roku 1997, gdy przewodniczącym partii był Leszek Balcerowicz, zajmował się m.in. sprawami prywatyzacji. Co prawda propozycja ówczesnego lidera UW, by zrezygnować z utrzymywania ulg podatkowych i wprowadzić podatek typu liniowego, spotkała się w zdominowanym przez lewicę (premierem był wówczas Włodzimierz Cimoszewicz – SLD) parlamencie ze zdecydowanym sprzeciwem, ale i tak UW postulowała szybkie zakończenie procesów demonopolizacji i prywatyzacji polskiej gospodarki.

Ulubiony temat prof. Balcerowicza – inflacja – także powraca we wzmiankowanym programie. UW chciała wówczas, by rząd obniżył ją do poziomu 5%. Uważała również, iż Polskę stać na wzrost gospodarczy, sięgający od 6-7% w skali rocznej. Zauważając problem bezrobocia, liberałowie postulowali jego zmniejszenie w latach 1997-2000 o rząd 30%.

Jako partia, uważana za ekipę intelektualistów, Unia Wolności optowała za stałą edukacją polskiego społeczeństwa, jako drogą do wyrównywania startu życiowego. „Edukacja jest najlepszym sposobem wyrównywania szans życiowych w warunkach demokracji i ładu rynkowego.”[18] Jednocześnie jej liderzy posiadali świadomość wzrostu różnic pomiędzy szkolnictwem polskich miast, nieźle wyposażonym w sprzęt audiowizualny i komputery, a szkołami wiejskimi, którym samorządy z zasady skąpią grosza.

Ratunkiem dla takiego stanu spraw miała być po pierwsze większa konkurencja na rynku oświatowym (rywalizacja pomiędzy szkolnictwem prywatnym, społecznym i państwowym), po drugie rozbudowanie systemu stypendialnego dla najbiedniejszych lub najbardziej wyróżniających się uczniów.

Pomimo ambitnych programów Unia Wolności przestała cieszyć się zainteresowaniem elektoratu, przechodząc kolejną metamorfozę po odejściu grupy liberalnej i powstaniu Platformy Obywatelskiej – jako Partia Demokratyczna – demokraci.pl przestała być przez wyborców odróżniana od pozostałych ugrupowań lewicowych. Stała się jeszcze jedną z polskich partii typowo socjalliberalnych, bez konotacji nie tylko konserwatywnych, ale nawet centrowych.

 

d)      Platforma Obywatelska

 

21. grudnia 2001 r. Klub Poselski Platformy Obywatelskiej przyjął Deklarację Programową, która miała wytyczać kierunek rozwoju partii na następne lata.

Twórcy Deklaracji… określili tam pięć zasad, które mają przyświecać działalności ugrupowania.

Co najmniej dwie ostatnie z nich (trzy pierwsze są wyraźnym ukłonem w stronę Kościoła katolickiego i środowisk narodowej prawicy) można uważać za rozwijanie idei liberalnych.

Zasadę czwartą stanowi mianowicie „Uwolnić energię Polaków” – co jest otwartym przywołaniem liberalnej wiary we własne zdolności człowieka, który nie ograniczany w możliwościach inicjatywnych, potrafi najskuteczniej wykorzystać zasoby swej energii dla zaspokojenia potrzeb – własnych oraz innych członków społeczeństwa. Zasada zawiera w sobie liberalne rozumienie polityki gospodarczej – prawa do własności prywatnej i jej ochrony, umacniania konkurencyjności przez państwo i aktywizacji obywateli w sferze gospodarczej. Mówi się tam o walce państwa z przyczynami paraliżu przedsiębiorczości, zapominając, iż wiele przyczyn owego paraliżu – w tym bałagan legislacyjny, nietrwałość przepisów prawnych, forowanie firm zagranicznych czy niedbalstwo urzędników – ma za postawę rządy, w których uczestniczyli – i to czynnie – wybitni politycy Platformy Obywatelskiej.

Zasada piąta zaleca obywatelom RP „Być Polakiem w zjednoczonej Europie”. Jest to wyraźne nawiązanie do postępującego procesu globalizacji[19], popieranej przez liberałów, jako usprawniającej przepływ kapitału, technologii, ludzi do nowych miejsc pracy. PO była zdania, iż bliskość Europy, w czasach socjalizmu jedynie pozorna, stworzy niewyobrażalne możliwości rozwoju państwa polskiego, unowocześnienia jego przemysłu, wzmocnienia procesów demokratycznych – jakich musimy po latach uczyć się od nowa – a w rezultacie doprowadzi do znacznego podniesienia się poziomu egzystencji większości polskich rodzin. Patrząc na sprawę pod innym kątem – praktycznie od czasu zakończenia II wojny światowej obywatele Polski odsunięci zostali od współodpowiedzialności za los swojego kontynentu jako  c a ł o ś c i. Pozostawiono im ledwie niewielki margines zainteresowania tym, co dzieje się w bloku socjalistycznym. Zachodnią część Europy starano się wymazać ze świadomości społeczeństwa i w wielu przypadkach uczyniono to skutecznie.

Wejście RP w struktury Unii Europejskiej powinno przypomnieć Polakom, iż Europa jest jednością – historyczną i kulturową. Dopiero wykształcenie tego typu postawy zaowocuje narodzinami ponownej współodpowiedzialności nie tylko za siebie, ale też pozostałe narody kontynentu, zbliży je i pozwoli im się poznać i zrozumieć. Tak Platforma Obywatelska pojmowała polską rację stanu – jako wkomponowanie się w nową wizję europejskiej wspólnoty.

Podczas III Krajowej Konwencji PO w stolicy ugrupowanie Donalda Tuska zaprezentowało program liberalnego rozwoju gospodarczego.[20] Według liberałów polskie państwo w dalszym ciągu nie stwarza wystarczających warunków rozwoju rodzimym przedsiębiorcom. Platforma zaproponowała wówczas rozpoczęcie programu pod nazwą Jedno Okienko. Chodziło o to, by wszelkie formalności, związane z uruchomieniem własnej działalności gospodarczej, dało się załatwić „od ręki”, podczas ledwie jednej wizyty w adekwatnym urzędzie. Dobrym pomysłem „Zasadniczych celów…” była propozycja powołania stanowiska Rzecznika Przedsiębiorczości. Miałby on chronić interesy polskiego biznesu przed źle skonstruowanymi, czy sprzecznymi przepisami. Ogólnie – powinien działać na rzecz wzmocnienia pozycji przedsiębiorców, starając się, by znikały przeszkody, spowalniające rozwój przedsiębiorczości prywatnej i utrwalające wysoki procent bezrobocia w RP. Po przeprowadzeniu szczegółowej analizy faktycznego stanu prawnego – powinien on przedstawić swoją opinię nie tylko Radzie Ministrów i posłom, ale też – poprzez media – szerokiej opinii publicznej.

By pomóc w przełamaniu administracyjnej niemocy, Platforma Obywatelska zaproponowała również zmiany, wpływające na zmniejszenie kosztów, ponoszonych przez właścicieli firm. Najważniejsza zmianą, jaką widzieli liberałowie, było rozpoczęcie drogi do zmniejszenia składek rentowych pracowników. Chcieli to uzyskać poprzez dokładne uszczelnienie obowiązującego systemu rentowego, jak też poważne ograniczenie wydatków państwa. Zmiana nie miałaby być wielka, ale w skali wydatków pracodawców – znacząca. Z obowiązujących 13% powinna, zdaniem PO, zmaleć do 10%.[21]

Ponieważ partia wyraźnie sytuuje gospodarkę RP wśród innych gospodarek europejskich, stara się przeciągnąć na polski rynek inwestorów zagranicznych. Służyć temu powinno przede wszystkim ujednolicenie i uproszczenie przepisów, rezygnacja z ciągłych zmian w sposobie i wysokości naliczanego podatku, zagwarantowanie przez Radę Ministrów niepodważalnej roli, pełnionej przez Narodowy Bank Polski podczas wytyczania priorytetów polityki finansowej państwa jak też wprowadzenie obowiązkowych konkursów na stanowiska szefów istotnych gospodarczo urzędów. Jak dotychczas są one bowiem zasadniczo obsadzane z klucza partyjnego, co w znacznym stopniu grozi brakiem fachowości i reprezentowaniem interesów politycznych określonych grup partyjnych, nie całości społeczeństwa.

Pokłosiem prób Leszka Balcerowicza z roku 1997 jest propozycja 15% podatku liniowego, co obniżyłoby realnie istniejące stawki podatkowe. Podobnie jak twórca naszej reformy gospodarczej, PO uważa za uzasadnione zniesienie przez parlamentarzystów ulg podatkowych, jako pozostałości państwa opiekuńczego z czasów PRL. Jednolity podatek liniowy – przy jednoczesnej rezygnacji z ulg po pierwsze uprości system podatkowy do niezbędnego minimum, po drugie spowoduje, iż obywatele, uzyskujący wyższe dochody nie będą mogli skorzystać z systemu ulg, dzięki czemu wciąż płacą mniej, niż nakazuje sprawiedliwość społeczna.

Nie bez znaczenia była tu psychologiczna strona propozycji Platformy Obywatelskiej – podatnik, nieistotne duży czy mały – powinien bowiem sprawnie poruszać się w uproszczonych przepisach i (co może jeszcze ważniejsze) wiedzieć, iż państwo nie szykuje dlań żadnej pułapki, ukrytej w podatkowych aktach prawnych. Tak jest w Skandynawii – podatki, co prawda, są wysokie, ale nietrudne do wyliczenia i nade wszystko stabilne. Ów stan rzeczy zapewnia Skandynawom komfort poczucia bezpieczeństwa.

Wzorem działań Unii Wolności Platforma Obywatelska podjęła też problem edukacji Polaków. Faktycznie, bez zmiany poziomu nauczania trudno mówić o Polsce, jako kraju, mogącym konkurować z innymi. Brak wiedzy przekłada się na błędne decyzje rządzących wszelkiego szczebla, przestarzałe technologie, brak realnej możliwości wchodzenia na nowe rynki zbytu naszych wyrobów. Ponoszenie kwalifikacji zbyt długo po roku 1989 było tylko papierkiem lakmusowym ukrywania bezrobocia a młodzieży kolejne studia dawały złudzenie pewności znalezienia miejsca pracy po ich ukończeniu.

Propozycje PO (już z roku 2001) objęły wszystkie szczeble nauczania – od dodatku przedszkolnego, poprzez kierowany bezpośrednio do budżetów szkół dodatek edukacyjny i rozwój rządowego systemu stypendiów.[22]

Błędem pomysłów liberałów jest utrzymanie rangi systemu testowego, od którego Zachód odchodzi, jako nie dającego żadnej gwarancji pewności posiadanej przez uczniów wiedzy. Nauka „pod testy” nie pozwala na umiejętność twórczego myślenia, co stało się kłopotem krajów wysoko rozwiniętych. W przeciwieństwie do RP mogą one po prostu przyciągać zarobkami i standardem życia specjalistów z państw biedniejszych. Polska wciąż „udoskonala” metodę testową, nie wyciągając wniosków z negatywnych doświadczeń demokracji zachodnich.

Z drugiej strony Platforma zaproponowała zwiększenie kompetencji dyrektorów placówek oświatowych i autonomii szkół. Dyrektor miałby prawo do nieskrępowanego niczym doboru kadry, wyboru programów i takiej organizacji pracy swojej szkoły, by dostosować ją z jednej strony do potrzeb państwa, z drugiej spełnić rosnące oczekiwania rodziców. Rosną również – i to PO zauważa – oczekiwania samych uczniów. Nie chcą oni już „chodzić do szkoły”. W dobie tytularnej choćby konkurencyjności (niestety, w RP wciąż opartej głównie na układach i powiązaniach osobistych) poziom edukacji nie pozostaje bez znaczenia dla kariery zawodowej młodych ludzi. Doskonale odróżniają oni prawdziwe nauczanie od jego imitacji, co ma wciąż miejsce zwłaszcza w małych placówkach wsi i miasteczek.

Liderzy Platformy Obywatelskiej próbowali również w sposób liberalny podejść do problemów służby zdrowia, która po 20 latach polskiej drogi do kapitalizmu ma się coraz to gorzej i gorzej, wbrew obietnicom kolejnych ekip w Warszawie.

Nade wszystko istnieje w szeregach PO świadomość, iż nie da się finansować ochrony zdrowia obywateli jedynie ze środków publicznych. Proponowane są rozwiązania w postaci wzrostu rangi ubezpieczeń prywatnych, alternatywnych i dodatkowych.

Liberałowie chcieliby takiego stanu społecznej świadomości, jaki nakazywałby ludziom dobrowolne zawieranie umów o dodatkowe ubezpieczenia prywatne, przy jednoczesnej kontynuacji płacenia obowiązkowych składek w systemie ubezpieczeń publicznych. Myślą również o systemie alternatywnym, całkowicie prywatnym, który mógłby zwolnić obywateli od płacenia składek w systemie publicznym.

Te i inne pomysły PO nie dadzą się przeprowadzić bez poważnych zmian w systemie legislacyjnym. Przewidywany przez liberałów pakiet prawny obejmuje przyjęcie przez Sejm RP szeregu ustaw.

Podstawowa byłaby ustawa o systemie ochrony zdrowia, która winna regulować zakres odpowiedzialności władz publicznych od najwyższego do najniższego szczebla, równość podmiotów publicznych i prywatnych w zakresie świadczenia usług medycznych, ustawa o ubezpieczeniach zdrowotnych, jakiej rola byłaby regulacja rynku ubezpieczeń zdrowotnych pod kątem zasad tworzenia, działania oraz nadzoru istniejących na rynku ubezpieczeniowym instytucji a także (wzorem Zachodu) ustawa o Państwowym Ratownictwie Medycznym, określająca szczegółowo zasady i formy tworzenia medycznych służb ratunkowych, które miałyby współdziałać z innymi służbami ratowniczymi RP oraz świadczyć konkretne usługi w chwilach poważnego zagrożenia zdrowia obywateli lub ratowania ich życia.

Finansowanie służby ochrony zdrowia miałoby wynieść 6% PKB (w tym fundusze ze środków prywatnych).

PO nie popełniła już błędu swego poprzednika – KLD. Biorąc przykład z Unii Wolności zajęła się programem naprawczym rolnictwa. Na swojej stronie internetowej opublikował go Jan Maria Rokita.[23]

Nade wszystko liberałowie chcieli udowodnić mieszkańcom polskich wsi, iż o interesy rolnictwa może zadbać każda silna partia polityczna, nie tylko te ugrupowania, które tradycyjnie uważane są za partie chłopskie (PSL, PSL „Piast”, „Samoobrona RP”). Z punktu widzenia marketingowego należy uznać próbę Rokity za sposób na pozyskanie na rzecz Platformy Obywatelskiej całkiem nowego dla niej elektoratu.

Punkt wyjścia rolnych rozważań PO wydaje się być słuszny. Ponieważ większość wiążących decyzji w sprawach rolnych zapada w Brukseli (co obowiązuje kolejne rządy RP od czasu wejścia do Unii Europejskiej) – liberałowie chcieliby zreformować tzw. Wspólną Politykę Rolną UE tak, by wieś polska odnosiła z niej większe, niż dotąd, korzyści. Wymaga to od naszej dyplomacji wzmożenia zainteresowania tymi problemami. Podobnie powinni zareagować polscy euro posłowie. Bez ich udziału głos RP przejdzie w Brukseli bez większego echa.

Ze względu na stałe kłopoty polskich biurokratów z unijnymi procedurami, owocujące zwrotem do UE niewykorzystanych z ich winy środków, liberałowie nacisk kładą na pełne, sensowne i dogodne dla mieszkańców wsi a nie urzędników, wykorzystanie środków unijnych, jak też tych, przeznaczanych z budżetu RP.

PO chciałaby również uprościć (w tym zmniejszając czasochłonność) procedury, decydujące o przyznawaniu środków pomocowych dla wsi. Dotyczy to nie tylko rent strukturalnych, ale też funduszy na zalesianie, pieniędzy na potrzeby początkujących rolników oraz tych mieszkańców wsi, którzy przebudowują swoje gospodarstwa pod kątem nowych zwiększonych wymagań europejskich (na przykład idąc w kierunku specjalizacji mlecznej czy agroturystycznej).

Tymczasem pomimo istnienia specjalnych służb, wielu rolników nadal nie dysponuje wiedzą, potrzebną do pozyskania z UE odpowiednich i należnych im zgodnie z prawem unijnym funduszy. Wskazuje to na bezradność obecnego systemu doradztwa rolniczego. Politycy Platformy Obywatelskiej proponują tedy powstanie systemu doradztwa na dwu poziomach – publicznym i niepublicznym. Czy nie byłoby to jedynie zdublowanie istniejącego bałaganu, wykazać może jedynie praktyka.

Spory sceptycyzm we wsiach wywołał kolejny pomysł PO, przewidujący rezygnację z obowiązującego od lat podatku rolnego na rzecz podatku dochodowego. Teoretycznie podatek dochodowy setek polskich gospodarstw drobnotowarowych byłby mniejszy od płaconego obecnie podatku rolnego. Z drugiej strony zobowiązywałby chłopów do prowadzenia (choćby uproszczonej) księgowości, co zupełnie mija się z realiami życia na wsi. Potrzeba do tego po pierwsze minimalnej choćby wiedzy, po drugie czasu, by terminowo złożyć dokumenty. W przypadku rozpoczęcia prac sezonowych rolnicy czasem takim (biorąc dodatkowo pod uwagę odległość ich miejsc zamieszkania od urzędów) zwyczajnie nie dysponują.

Jeśli chodzi o pryncypia polityki zagranicznej – liderzy Platformy Obywatelskiej nie widzą żadnej alternatywy dla coraz silniejszego zaangażowania w uczestnictwo w UE, wsparte dobrymi stosunkami z USA, jako największej sile gospodarczej świata i liderze paktu NATO, którego RP jest członkiem.

W tym ostatnim przypadku współpraca obejmuje nie tylko sferę bezpieczeństwa, ale też próbę zainteresowania polskim rynkiem przemysłowców amerykańskich. Odstrasza ich od inwestowania w Polsce nade wszystko labilność przepisów, tempo i nierzetelność pracy biurokratów oraz niepewna sytuacja gospodarcza, a zwłaszcza fikcyjność budżetu RP.

Uproszczenie procedur administracyjnych na rzecz sfery biznesowej, proponowane przez PO, o którym pisałam, ma służyć nie tylko polskim, ale też zachodnim biznesmenom, nawykłym rzeczywiście do sprawnej obsługi administracyjnej i kompetentnych urzędników w swoich macierzystych krajach. Z cytowanych w prasie wypowiedzi obcych inwestorów niedwuznacznie wynika, iż bardzo negatywnie oceniają oni tak „niemożność” biurokratów podstawowych szczebli władzy, jak nieostrość i ciągłe zmiany przepisów wykonawczych oraz rozporządzeń do podstawowych ustaw, regulujących sprawy rynku. Zazwyczaj, by nie zginąć w gąszczu aktów prawnych, są zmuszeni do zatrudniania polskich fachowców, co w ich krajach wydaje się być zupełnie zbędne. Przepisy są klarowne i od lat niezmienne.

Zmiany, jakie chciałaby wnieść do życia państwa Platforma Obywatelska, powstawały głownie w okresie, gdy partia ta była w opozycji. Z chwilą przejęcia rządów od Jarosława Kaczyńskiego, Donald Tusk większość własnych wcześniejszych propozycji odłożył do lamusa.

 

 2.     Potencjał polityczny polskich ugrupowań liberalnych na arenie wyborczej

 

Trafną ocenę sytuacji wyborczej z roku 1989 r. wydaje się prezentować Artur Łuszczyński. W roku 2006 napisał on następujące słowa: „Wybory parlamentarne w 1989 r. trudno uznać za reprezentatywne w którymkolwiek z aspektów. Wydaje mi się, że właściwe jest postrzeganie ich jako formy głosowania przeciwko ówczesnym władzom, bez pogłębionej refleksji, w jakim kierunku powinny iść zmiany. Zatem, chociaż uczestniczyły w nich środowiska (…) uznane w późniejszym okresie za liberalne, nie sądzę, by w tamtym okresie liberalizm stanowił jakąkolwiek płaszczyznę debaty.”[24]

Aczkolwiek autor powyższych słów zastrzega jednocześnie, iż np. publikacja M. Grabowskiej i T. Szawiela Budowanie demokracji. Podziały społeczne, partie polityczne i społeczeństwo obywatelskie w postkomunistycznej Polsce[25] prezentuje pogląd odmienny, trudno nie zgodzić się z tezą, iż w świadomości społecznej samo pojęcie „liberalizmu” zaistniało dopiero wskutek wprowadzania w życie reformy Leszka Balcerowicza (tu kojarzone raczej negatywnie) i działalności medialnej Gazety Wyborczej.

W roku 1989 nie miało ono jeszcze żadnej praktycznej konotacji i wyborcy nie oddawali swoich głosów na kandydatów liberalnych ze względu na prezentowany przez nich program. Oddawali je, ponieważ określone nazwiska znalazły się na liście, którą wsparł swoim autorytetem Lech Wałęsa.

Poziom zrozumienia głoszonych haseł był podobny po obu stronach – ze względu na niecodzienność sytuacji „prywatyzacja” stanowiła taką samą tajemnicę dla elektoratu, jak kandydujących. Konieczne były daleko idące zmiany systemowe – to rozumieli wszyscy. I na sam  f a k t  zmian – nie na propozycje, jak ich dokonać –  oddano głosy w czerwcu 1989 r.

Ocenia się zbiorczo, iż elektorat liberałów po roku 1989 „stanowili ludzie młodzi, wykształceni, ambitni, utożsamiający się z programem reform, otwarci na świat i płynące z niego impulsy.”[26] Dodam od siebie, iż był to głównie elektorat dużych ośrodków miejskich, choć geograficznie rzecz biorąc środowisko liberalne nie odniosło nigdy znaczących sukcesów wyborczych na południu i południowym wschodzie Polski (Kraków czy Lublin).

W przywoływanej pracy Artur Łuszczyński twierdzi, iż początkowe sukcesy wyborcze UD i KLD brały się stąd, iż oba ugrupowania w kampaniach wyborczych starały się pomijać liberalne akcenty swoich programów. Porażka KLD w roku 1993 świadczyłaby jego zdaniem o tym, że liberalizm w oczach opinii publicznej stał się słowem „obraźliwym”.

„O pejoratywnym zabarwieniu słowa „liberalizm”, mówił też w czasie V Debaty Tischnerowskiej na Uniwersytecie Warszawskim Krzysztof Michalski. Trzeba przy tym podkreślić, że posługiwanie się określeniem „liberał” w celu zdyskredytowania przeciwnika jest trudne do uchwycenia w naukowe ramy. Dzieje się tak z powodu konieczności każdorazowego określenia kontekstu sytuacyjnego, przy jednoczesnej próbie odgadnięcia intencji wypowiadającego te słowa.”[27]

Biorąc pod uwagę wyniki elekcji od roku 1991, kiedy to po raz pierwszy wzięły w naprawdę wolnych wyborach parlamentarnych w RP ugrupowania liberalne, nie widać właściwie żadnej konkretnej tendencji w zachowaniach elektoratu.

Wybory w roku 1991 przyniosły zwycięstwo Unii Demokratycznej z 12,32% głosów, ale już KLD zajęło miejsce VII z 7,49%.

Wcześniejsze wybory z roku 1993 przyniosły zwycięstwo SLD (20,41% głosów). Triumfatorka z roku 1991 – Unia Demokratyczna – zdobyła III pozycję z 10, 59%, zaś totalną porażkę, mimo chwytów socjalnych (wspomniane wcześniej przeze mnie hasło nt. miliona nowych miejsc pracy), poniósł Kongres Liberalno-Demokratyczny, nie przekroczywszy progu wyborczego z 3,99% ważnych głosów.

Rok 1997 to prymat AWS (33,83%) i SLD (27,13%). Unia Wolności, powstała z fuzji UD i KLD, zdobyła wprawdzie III miejsce, ale nie mógł imponować jej wynik – 13,37% głosów oddanych na tę partię. Zauważyć jednakże należy, iż w szeregach AWS nie brakło polityków o proweniencji liberalnej, toteż oficjalne wyniki nie są przełożeniem poparcia elektoratu dla samej idei.

Z kolei wybory parlamentarne w roku 2001 przyniosły zdecydowaną dominację lewicy. Bezapelacyjne I miejsce, po fatalnie ocenionych społecznie reformach ekipy Jerzego Buzka, zdobył Sojusz Lewicy Demokratycznej (41,04% głosów). Nowa formacja liberalna – PO – jako partia obywatelskiej nadziei cieszyła się poparciem wśród 12,68% elektoratu, zajmując miejsce II. Ale już Unia Wolności z poprzedniego III spadła na dalekie, bo VIII miejsce (3,10%) i do parlamentu nie weszła.

Rok 2005 to wzrost notowań Platformy Obywatelskiej. Zajęła ona ponownie miejsce II, ale zdobyła już 24,14% głosów. Zwycięski PiS – 26,99%. Partia Demokratyczna – demokraci.pl, podobnie jak wcześniej Unia Wolności utkwiła na miejscu VIII (2,45% głosów) i przestała się liczyć na scenie politycznej jako samodzielne ugrupowanie.

Przyspieszona elekcja parlamentarna w roku 2007 to największy, jak dotychczas, sukces polskiego liberalizmu. Zdecydowany triumf święciła w nich Platforma Obywatelska, w dużej mierze dzięki głosom młodzieży i młodej emigracji. Zdobywając 41,51% ważnych głosów PO przyćmiła sukces UD z roku 1991 i jej ledwie 12,32% poparcia. Konkurent PO, PiS, zadowolił się miejscem II (32,11% głosów). Partia Demokratyczna – demokraci.pl po raz pierwszy w swej, liczonej od czasów UD, tradycji – nie była w stanie wystartować do wyborów samodzielnie. Weszła więc w skład Koalicyjnego Komitetu Wyborczego Lewica i Demokraci, który z poparciem 13,15% ważnych głosów zajął w elekcji miejsce III. PD dala komitetowi część jego nazwy, nie zachowała jednak nawet poprzednich wpływów w polityce polskiej.

Socjalliberalizm w wydaniu demokratów.pl nie interesuje już wyborców, jest zbyt na prawo, podczas gdy elektorat KKW „Lewica i Demokraci” zdecydowanie preferował nastawienie lewicowe. Dawny elektorat UW przeszedł w większości do PO, część obywateli zawierzyła swój los SLD.

Platforma Obywatelska zawdzięcza jednak swoje zwycięstwo nie liberalnemu programowi, a kampanii anty-PiS-owskiej. Prawo i Sprawiedliwość nie cieszyło się bowiem uznaniem ani wśród elit lewicowych, którym min. Ziobro (prawdopodobnie bardziej ze względów ideologicznych, niźli stricte prawnych) usiłował przypomnieć, iż paragrafy obowiązują wszystkich, ani wśród ogłupionej przez kolorowe media polskiej młodzieży, którą odarto z resztek patriotyzmu, wmawiając jej, iż londyński „zmywak” to rozwiązanie lepsze, niż próba życia we własnym kraju. Ostra, negatywna kampania medialna i wizualna, prowadzona, przyznać trzeba, fachowo – dała oczekiwane skutki.

Praktycznie nie ma po roku 1989 mowy o kampaniach wyborczych, prowadzonych w myśl założeń czysto liberalnych. „Trzeba (…) założyć przy tym, że tradycja liberalna jest na tyle niejednolita czy wręcz niespójna, że można, a nawet należy dokonać w niej zdecydowanego wyboru, zachowując lub nawet wzmacniając jedne elementy, odrzucając natomiast inne. Rezultat takiej operacji polegałby na (…) zespoleniu – jak ujmuje to krytyk tego stanowiska – prokapitalistycznego programu gospodarczego z konserwatyzmem, rozumianym jako pielęgnowanie wartości chrześcijańskich.”[28]

Świadczyłoby to o niczym innym, jak o powrocie do sytuacji znanej w wieku XIX i XX-lecia międzywojennego, kiedy to liberalizm był jedynie składową całkiem innych prądów myślowych. Niekiedy zaś wyłącznie elementem gier politycznych, nie traktowanych serio nawet przez stosujących je polityków. W przypadku środowiska, wywodzącego się z Trójmiasta i mającego swoje oparcie w towarzystwach gospodarczych Wybrzeża, idee liberalne traktowane są niewątpliwie serio. Politycy z innych kręgów, z innym rodowodem ideowym, wykorzystują po prostu elementy doktryny liberalnej jako doraźne oferty, składane elektoratowi, bez wyraźnej obietnicy późniejszej ich realizacji.

Kolejną trudność sprawia może niewielkie zaangażowanie polityczne Polaków. Minęły prawdopodobnie czasy ugrupowań masowych, ze sporym zapleczem ludzkim bezpośrednio w terenie.

Taką partią próbowały być Ruch Odbudowy Polski Jana Olszewskiego czy „Samoobrona RP” Andrzeja Leppera – i jest nią wciąż oparty na starej kadrze ludowców z lat PRL – PSL.

Dla liderów poszczególnym partii stan to wygodny – nie trzeba stosować wzmożonej kontroli, grono decydentów się zawęża. W rezultacie jednak brak ogniw partyjnych (a liberałowie nie są tu żadnym wyjątkiem) w miastach i wsiach powoduje alienację ugrupowań, ich oderwanie od realnego życia społecznego.

Stąd ogólnikowość programów (a istnieje przecież wyraźna specyfika regionalna problemów obywateli RP) i niemożność nawiązania bliższych kontaktów między politykami a elektoratem. Skutkuje to nieufnością społeczną do polityków w ogóle, skoro nie są czy też raczej nie chcą być pomiędzy szarymi ludźmi.

PRL przyzwyczaił obywateli do sytuacji, kiedy to komórki partyjne rządzącej niepodzielnie PZPR znajdowały się w każdym większym zakładzie pracy. Obecnie duże fabryki w zasadzie przestały istnieć, zmarginalizował się po okresie prosperity „Solidarności” ruch związkowy, zaś partie polityczne dysponują niewielkimi lokalami, czynnymi w dodatku nie każdego dnia i krótko, na zasadzie dyżurów.

Działacze ugrupowań nie są znani nie tylko w swych miejscowościach, ale nawet grupach środowiskowych. Nie dotyczy to liderów, ale  s a m i  liderzy nie są w stanie ukształtować wizerunku partii. Potrzeba tu codziennych, a nie akcyjnie (wybory wszelkiego typu)  podejmowanych działań, które jedynie rozbudzają nieufność elektoratu.

Co prawda polska demokracja od końca lat 90. XX w. funkcjonuje podobnie do demokracji zachodnich, czyli po 3 latach milczenia następuje rok kampanii wyborczej, rozgrywanej głównie poprzez media, nie spotkania kandydatów z wyborcami, ale politycy wciąż zapominają, że elektorat RP należy w gruncie rzeczy do konserwatywnych. Można tu wskazać na katolicyzm, na rodzimą historię, na doświadczenia komunizmu…

Wahania zaufania wobec lewicy czy prawicy (cokolwiek by to dziś znaczyć nie miało) nie są wcale wynikiem analizy deklaracji ideowych czy programów wyborczych (kto zresztą, poza zainteresowanymi i politologami je zna?), tylko konkretnej sytuacji bytowej polskich rodzin. Zgodnie z doktryną liberalną (czy tylko, a Marksowskie „Byt kształtuje świadomość”?) o wyborach społecznych rozstrzyga ekonomia. Z którą ani socjalliberalne ekipy Oleksego czy Millera, ani bardziej tradycyjnie liberalne rządy Bieleckiego czy Tuska poradzić sobie wciąż nie potrafią. Donald Tusk i PO mają zresztą nieszczęście decydować o losach RP w dobie globalnego kryzysu.

Być może to ów kryzys, a nie starania rodzimych polityków, rozstrzygną o tym, jaka będzie dalsza recepcja idei liberalnych pomiędzy Bugiem a Odrą.

 

Klara Wolińska

 

 


[1] Małgorzata Dehnel-Szyc, Jadwiga Stachura, Gry polityczne. Orientacje na dziś, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 1991, s. 165;

[2] Program Cetniewski. Polska: ku demokratycznemu kapitalizmowi. Deklaracja wyborcza, przyjęta przez II Krajową Konferencję KLD, Warszawa 18-19. maja 1991;

[3] Skarżyński R., Od liberalizmu do totalitaryzmu. Z dziejów myśli politycznej XX wieku, Warszawa 1998, wyd. I, s. 179;

[4] Karnowska D., W kierunku liberalizmu? Recepcja idei liberalnych w Polsce w warunkach transformacji ustrojowej, Wyd. Adam Marszałek, Toruń 2005, wyd. I, s. 108;

[5] Skarżyński R., ibid., s. 109;

[6] D. Tusk (red.), Szansa dla Polski. Program dla koalicji, (w:) Idee gdańskiego liberalizmu, Gdańsk 1999, wyd. I, s. 268.

[7] Por. Słodkowska I., (red.), Wybory 1993. Partie i ich programy, ISP PAN, Warszawa 2001;

[8] Program Cetniewski. Polska: ku demokratycznemu kapitalizmowi. Deklaracja wyborcza, przyjęta przez II Krajową Konferencję KLD, Warszawa 18-19. maja 1991;

[9] Por. Karnowska D., W kierunku liberalizmu? Recepcja idei liberalnych w Polsce w warunkach transformacji ustrojowej, Wyd. Adam Marszałek, Toruń 2005, wyd. I, s. 117;

[10] Por. Tusk D., Idee gdańskiego liberalizmu, (w:) Idee gdańskiego liberalizmu, (red.) D. Tusk, Gdańsk 1999, wyd. I, s. 38;

[11] Karnowska D., ibid., s. 189;

[12] Chmielewski A., Społeczeństwo otwarte czy wspólnota? Filozoficzne i moralne podstawy nowoczesnego liberalizmu oraz jego krytyka we współczesnej filozofii społecznej, Wyd. Arboretum, Wrocław 2001, s. 307;

[13] Wojciechowski M., Liberalizm chrześcijański? (w:) Wiara – cywilizacja – polityka, Wyd. Dextra – Wyd. As, Rzeszów – Rybnik 2000, s. 234;

[14] Por. Z programu Unii Demokratycznej, „Biuletyn Informacyjny”, 6.VIII. 1991, nr 8, s. 7;

[15] Unia o… Materiały przeznaczone dla kandydatów na posłów i senatorów oraz osób pracujących w sztabach wyborczych UD, Warszawa, sierpień 1991, s. 16;

[16] Por. Skrabacz E., Polskie partie liberalne w III RP wobec kwestii bezpieczeństwa publicznego, w: Godlewski T., Karnowska D., (red.), Polskie zbliżenia z liberalizmem, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2006;

[17] Balcerowicz L., 800 dni. Szok kontrolowany, zapisał J. Baczyński, Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, Warszawa 1992, wyd. I, s. 39;

[18] Program UW, Warszawa 1997, s. 7;

[19] Por. Bauman Z., Globalizacja. I co z tego dla ludzi wynika, przekł. Klekot E., PIW, Warszawa 2000;

[20] Zasadnicze cele naprawy państwa, III Krajowa Konwencja Platformy Obywatelskiej RP, Warszawa 21.05.2006, Warszawa 2006, s. 6 i nast.;

[21] Por. Rokita J., Kalwas S., Państwo dla obywatela. Plan rządzenia 2005-2009, Warszawa 2005, s. 112;

[22] Normalni ludzie, normalne państwo, program PO RP, Warszawa 2001, ss. 11-12;

[23] Program rolny, www.janrokita.pl ;

[24] Łuszczyński A., Liberalizm w Polsce i polskim dyskursie politycznym po 1989 roku, w: Godlewski T., Karnowska D., (red.), Polskie zbliżenia z liberalizmem, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2006, s. 181;

[25] Grabowska M., Szawiel T., Budowanie demokracji. Podziały społeczne, partie polityczne  i społeczeństwo obywatelskie w postkomunistycznej Polsce, Warszawa 2001, s. 173;

[26] Krystyna A. Paszkiewicz (red.), Partie i koalicje polityczne III Rzeczypospolitej, Wrocław 2000, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, wyd. II poprawione, s. 32;

[27] Łuszczyński A., Liberalizm w Polsce i polskim dyskursie politycznym po 1989 roku, w: Godlewski T., Karnowska D., (red.), Polskie zbliżenia z liberalizmem, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2006, s. 183;

[28] Mażewski J., Thatcheryzm po polsku, „Przegląd Polski”, 1992, nr 3 (16), s. 10.

 

One thought on “Idee liberalne w programach wybranych partii politycznych i ich potencjał polityczny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*