Ekonomia radości

 

Wydaje się, że sens naszej egzystencji polega na znalezieniu przez każdego z nas takiej formuły własnej autroekspresji, aby jej rezultaty były chętnie przyjmowane przez innych ludzi. Wtedy bowiem i biorący i dający są w pełni usatysfakcjonowani wzajemnymi kontaktami, a efektem wymiany jest radość, powodowana obopólną korzyścią.

Wynalazek pieniądza umożliwił anonimizację kontaktów handlowych. Przyniosła ona z jednej strony niewątpliwe korzyści w postaci poszerzenia rynków zbytu dla oferowanych przez producentów towarów i usług, które zaczęły być rozprowadzane wśród konsumentów nieznanych producentom osobiście. Bez wynalazku pieniądza takie poszerzenie rynków zbytu byłoby niemożliwe. Proporcjonalnie wzrosły też kooperacja oraz specjalizacja produkcyjna, wynikające z masowości produkcji.

Z drugiej jednak strony, anonimizacja transakcji przy użyciu pieniądza spowodowała spłycenie relacji dawców z biorcami. Kontrakt odarty z ceremonii zakupu, z bezpośredniej relacji człowieka z człowiekiem, zaczął się sprowadzać do informacji: kto, ile, co i kiedy. W ten sposób percepcja radości utraciła wymiar przeżycia. Akty brania i dawania zaczęły się – na skutek pośrednictwa pieniądza – rozdzielać w czasie i przestrzeni. W końcu, wraz z upowszechnieniem się pieniądza globalnego, radość stała się kategorią bardziej intelektualną niż emocjonalną, indywidualistyczną percepcją zasobności własnego skarbca czy sakiewki lub stanu konta bankowego, gwarantujących przeżycie w anonimowym środowisku gospodarczo-społecznym.

Prześledźmy to rozdzielenie w przestrzeni i zanonimizowanie aktu dawania i brania, bo bez wniknięcia w jego istotę nie zdołamy rozpoznać modelu, z którego wyłaniają się imperatywy dzisiejszych działań.

 

Przestrzeń

Rozdzielanie aktu sprzedaży i kupna w przestrzeni to trend związany z powiększaniem geograficznym rynków zbytu, masowym transportem towarów na duże odległości i kooperacją gospodarczą na coraz szerszą skalę. Proces ten został zapoczątkowany nowym rodzajem pieniądza, jaki wynaleziono i wprowadzono na rynek pod koniec XVII wieku, u zarania epoki przemysłowej, wraz z utworzeniem Banku Anglii w 1694 roku.

Wprawdzie banki centralne znane były już wcześniej, jednak żaden z nich nie zdołał opracować modelu uniezależniającego kreację pieniądza od zasobów kruszcowych, jakimi dysponował emitent. Majstersztykiem i przełomem był tu dopiero Bank Anglii, reprezentujący bogatą socjetę Londynu i jej śmiałe podejście do relacji z majestatem brytyjskiego królestwa. Wraz z utworzeniem Banku Anglii, dzięki licencji i gwarancji króla można odtąd było produkować pieniądza dowolnie dużo.

Bank Anglii wypuścił na rynek oprocentowane, papierowe obligacje Wilhelma III na sumę 1 200 000 funtów, za który to pomysł bank zażądał od króla rocznie 8,5 procent tantiemów oraz przyznania wyłącznych praw autorskich do emitowania kolejnych blankietów obligacji, na czas nieograniczony.

Należy zaznaczyć, że aktywa Banku Anglii były niewielkie i wynosiły w tamtym czasie ok. 6 procent wyemitowanej sumy obligacji. Łatwo wyliczyć, że przy takich odsetkach aktywa te ulegały podwojeniu w ciągu 7-8 miesięcy. Niezły interes, jakbyśmy dziś powiedzieli.

Pomysł interesu polegającego na monetyzowaniu królewskich zobowiązań dłużnych i pobieraniu od tego odsetek umożliwił szybki przyrost masy pieniądza znajdującego się w obiegu. Król zadłużał się w ten sposób u arystokracji, która stanowiła zaplecze Banku Anglii, a koszt spłaty własnych długów przerzucał na barki poddanych pod postacią ściąganych danin.

Podobnie do króla zaczęli się wkrótce zachowywać przedsiębiorcy, bo bank i im zgodził się monetyzować ich własne obligacje pod zastaw majątku ruchomego i nieruchomego. Przedsiębiorcy z kolei zaczęli przerzucać zobowiązania dłużne wobec banków na barki robotników pod postacią zaniżonych wynagrodzeń za pracę.

Tylko szarzy obywatele i pracownicy nie mieli na kogo zwalać rosnących w tempie wykładniczym obciążeń podatkowych i odsetkowych – musieli je osobiście odpracowywać własną pracą, nie dziwi więc, że od XVIII w. notuje się zjawiska wcześniej nieznane – przepracowanie pracobiorców połączone z ich pauperyzacją, co wcześniej wydawało się nie do pomyślenia.

Osią tych procesów była kreacja nieznanego wcześniej pieniądza, będącego oprocentowanym przez bank czyimś długiem (króla, przedsiębiorcy, obywatela). Oprocentowanie kredytu udzielonego królowi przez Bank Anglii wynosiło 8,5% – znacznie powyżej, jak się wkrótce okazało, tempa wzrostu królewskich dochodów, zaczęła więc występować ustawiczna – a więc systemowa – potrzeba sztukowania nowymi podatkami za krótkiej kołdry królewskich dochodów. Jakże bliskie jest to współczesnemu obrazowi corocznego zadłużania się naszego państwa w zachodnich bankach, mimo nie popuszczania cugli podatków. No cóż, wzmożony postęp technologiczny umożliwia wzmożoną eksploatację narodu.

Obrazem pogarszającej się sytuacji społecznej stały się rosnące od XVIII w. obciążenia podatkowe narzucane na obywateli w celu wywiązania się króla z obsługi długów. Wkrótce, wraz z wynalezieniem kredytów hipotecznych, odkryto też receptę na skuteczne i bezpieczne dla banków zadłużanie co bogatszych obywateli.

Mechanizm monetyzowania skryptu dłużnego został następnie znacznie udoskonalony w toku dziejów, w wyniku ponad 300 lat praktyk, zwanych kształtowaniem się rynków finansowych. W XVIII i XIX w. banki powstawały jak grzyby po deszczu, kontrasygnując czyjeś zobowiązania dłużne własnymi dokumentami – banknotami.

W ten sposób ludzie, którzy posiadali duże majątki, mogli zacząć realizować równie duże inwestycje, nie naruszając tych majątków, a jedynie oddając je w bankowy depozyt. Mechanizm ten spodobał się zwłaszcza starej arystokracji ziemskiej, która mogła tą drogą liczyć na ekonomiczną restytucję traconych na rzecz mieszczaństwa przywilejów. Jej nowym przywilejem stała się zdolność kredytowa.

Odtąd, mając posiadłości ziemskie, wystarczyło tylko znaleźć odpowiednio duży projekt w obszarze działania magii brytyjskiego banknotu, gwarantujący dochód wyższy niż oprocentowanie kredytu, aby nie tylko przywrócić sobie wpływy, ale w istocie znacznie je poszerzyć. Poprzez monetyzację majątków ziemskich przekazywanych bankom w zastaw można było z dnia na dzień, nie tracąc nic z własności, uruchomić znaczny kapitał, aby ulokować go w dużych i intratnych przedsięwzięciach.

Dużymi i bezpiecznymi projektami były zwłaszcza kontrakty bazujące na eksploatacji ludności w koloniach oraz rabunku surowców naturalnych. Można więc z dużą trafnością powiedzieć, że królestwo brytyjskie uzyskało niezwykle silny impuls kolonialny w wyniku magii króla Wilhelma III wobec własnego ludu. Machając pałeczką władzy król zrzekł się jej na rzecz nieformalnego suwerena – banku centralnego. Odtąd stygmatem władzy stała się zdolność kredytowa. (cdn.)

 

 Krzysztof Lewandowski

 

One thought on “Ekonomia radości

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*