Co to była sztuka totalna? (1) Okoliczności

Prace Zbigniewa Kota fot.Mariusz Kiryła  (11 z 26)Od redakcji SięMyśli: rozpoczynamy druk wstępu do archiwizacji Totartu przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Autor ma zgodę Muzeum, my mamy zgodę Autora… Tedy – ad rem!

***

   Okolicznościom ogólnym nie poświęcę wiele miejsca. Wielu ludzi pamięta PRL i nie trzeba im tego ogólnego obrazu kreślić. A młodszych, którzy pamiętają niewiele i jeszcze młodszych, urodzonych później – kieruję raczej ku filmom i książkom.

   Z filmów fabularnych, uważam, by posmakować PRL-u należałoby obejrzeć filmy Stanisława Barei, film „Czarny czwartek” Antoniego Krauze, „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego i film, którego nie ma, którego nikt jeszcze nie nakręcił, a który przedstawiałby szarą codzienność PRL-u, donikąd zmierzającą, jej żrącą pustkę, upokorzenie, codzienną tandetną, udręczającą propagandę etc.

   Wskazałem na filmy Stanisława Barei, ale chcę zastrzec, by traktować je z należytym dystansem, bo jednak – nie ujmując reżyserowi – był to obraz współukształtowany przez cenzurę. Nie widzimy tam esbeków, nie ma płytkich, bezimiennych grobów, nie ma bólu zdrady i upokorzenia. Po trosze jest to obraz narodu, jaki komuniści chcieli, abyśmy mieli – iż w gruncie rzeczy jesteśmy narodem przygłupów – a nie, że to oni są animatorami tego kretynizmu, podwójnymi i potrójnymi zdrajcami – wykonawcami sowieckiej okupacji i oduraczania. Żałosnymi zdrajcami samych siebie.

  Bliższy prawdzie, przejmujący obraz uzyskuje się dopiero, gdy zmiesza się „Misia”, czy pewne fragmenty „Poszukiwany, poszukiwana” – z „Czarnym czwartkiem” Antoniego Krauze. Obłąkana rzeczywistość, którą przedstawiał Bareja, zostaje dopełniona a wtedy uśmiech spełza z twarzy, poznajemy jak nieznośnie bolesną udręką, jaką potwarzą była ta kretynada PRL-u – widząc wyłaniające się zza niej twarze morderców. Poznajemy, że owo oduraczanie było  z a p r o w a d z a n e  – i kto i jakimi metodami je podtrzymywał.

   Z kolei „Dom zły” Smarzowskiego właściwie składa się z obrazów i scen znanych mi z PRL-u, zostały one tylko w tym filmie zgromadzone, skondensowane i trochę napięte wątkiem kryminalnym, zresztą, jakże słusznie, po peerelowsku lichym i błotnistym – nie jak wymyślone „zachodnie” przestępstwa w serialu „Ewa wzywa 07”.

   W III RP filmy Barei były wielokrotnie przypominane – i widzę w tym, oprócz oczywistych walorów samych filmów, po prostu utwierdzanie właśnie takiego obrazu PRL-u, a przede wszystkim – obrazu nas samych. Utrwalanie przeświadczenia, jakoby PRL był takim groteskowym, ale w gruncie rzeczy jakże zabawnym barakiem – a tak naprawdę utrwalanie przeświadczenia, iż po prostu my jesteśmy takimi przygłupami, jako naród, i jeśli coś tutaj, w naszym kraju „nie gra”, to nie dlatego, że jesteśmy okłamywani, manipulowani, kolonizowani, rozgrabiani i mordowani – ale dlatego, że, mówiąc kolokwialnie,  jesteśmy buraczanymi nieudacznikami, kartoflami, ot i tyle. Ten „polski syf”, jak raczył wypowiedzieć się pewien prominentny polityk, jest polskim narodowym charakterem – choć oczywiście wystarczy przecież przypomnieć, że Polacy w XVI wieku stworzyli największe państwo w Europie, niezwykle atrakcyjne dla innych – i oczywiście umieli nim zarządzać, takim wielonarodowym organizmem, a zatem ów mit polskiego nieudacznictwa jest oczywistą nieprawdą. Problem jest, ale z pewnością tkwi w czymś innym.

   Skoro już tyle o tych sprawach – dorzucę jeszcze dygresję odnośnie serialu „Ewa wzywa 07”. Była to oczywista – pretensjonalna i budząca zażenowanie stylizacja bondowska. Było to propagandowe kreowanie oblicza Milicji Obywatelskiej. Wymyślone wątki, wymyślona rzeczywistość i hojracko-marksistowskie bon moty, zakrywające oblicze prawdziwej MO – polityczne mordy, okaleczanie i łamanie, prześladowanie ludzi, stanie na straży ideologii, eksploatacji i ogłupiania – by wymienić najgorsze. Peerelowscy namiestnicy sowieccy cenzurowali – co może do nas docierać z „zachodu”, a jednocześnie przeklejali na swoje wytwory zachodni tandetny sznycik – przecież również propagandowy. Są zatem te ich wytwory autoprezentacją intelektualnej nędzy i niezdolności do tworzenia – by na tym poprzestać. Dziś można by je jedynie pokazywać ze specjalnym deszyfrującym komentarzem, w celach edukacyjnych, ku wytrenowaniu systemu odpornościowego.

   Ale dzisiaj ten człowiek – aktor, który swoją twarzą firmował ów element propagandy zbrodniczego systemu, który temu plugastwu dawał swoją twarz – spokojnie zarabia pieniądze, grając równoległą przepoczwarkę Borewicza. Równoległą – bo tak jak tamci realni peerelowscy Zubki i Borewicze przepoczwarzyli „zaszczytną służbę” w „biznesy”, tak i aktor ongi ucieleśniający Borewicza teraz w serialu „Malanowicz i partnerzy” gra detektywa, prowadzącego swoje biuro. Nie powiedziawszy nawet skromnego: przepraszam – spokojnie konsumuje wypracowany w PRL-u marksistowski kapitał. A młodzi aktorzy dopisują się do tego. Jakby nie rozumieli, na jakim złu jest to osadzone, jakie to jest szyderstwo z jak strasznego cierpienia, ile to bezczelnego rechotu nad łzami – do dziś nie otartymi. Jakie to jest wreszcie kontynuowanie tamtej rzeczywistości – jakie zatem niszczenie, a nie tworzenie – przecież! Uważają się za artystów?

   Czy w Polsce naprawdę nie mamy o czym robić filmów? Hollywood opyla pustotę i strzelanki, brednie kompletne – no, ale Amerykanie, biedni, nie mają historii. My moglibyśmy zatrudnić trzy hollywoody i pracy by im nie zabrakło. Mnóstwo niezwykłych biografii, zapoznanych niezwykłych postaci, mnóstwo historycznych wydarzeń, mnóstwo literatury – ile ważnych, pouczających, wartościowych dzieł mogłoby powstać, ile materiału do refleksji, do ważnych rozmów. Postać za postacią, karta za kartą – idą wielkie historie. A tu: borewicziana, czy jakieś filmy o śwarnych esbekach („Psy”), co za szlam. Naprawdę nie było nic do powiedzenia? Nie było innej miary spraw i bohaterów? Co za pasja autodegradacji!

   Ale i w dodatku to „bierze”, to „się ogląda” – zarówno ciągłe powtórki „Ewa wzywa 07”, jak i przepoczwarkę Borewicza. Jedni, owszem wiadomo czemu to se puszczają, ale drudzy – jakże to możliwe: dają sobie puszczać. Za własne pieniądze…

   Maski nie tyle nawet nie zostały zdjęte, co właśnie uwspółcześnione. Tak sobie po prostu jest, nie jest to problemem etycznym, problemem smaku, kwestią pewnej przyzwoitości. Nie – mówi się o tym i traktuje to w kategorii faktu kulturowego. Jeśli kto mordował, wykańczał – to co do tego mają Zubki i Borewicze – przecież!

   Z Zubka „jest beka”? Otóż nie, to jest zaśnięcie i poddanie się usypianiu, bo ów propagandowy wytwór nadal jest monidłem, spełniającym zamierzoną rolę. (cdn.)

Zbigniew Sajnóg

Rys.: Zbigniew Kot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*