Ze strugackianów (2)

 

Komentarze Borisa Strugackiego do Braci Strugackich

Próba… pozostała opowiadaniem technologicznym. I jeśli w ogóle myśleli wówczas Strugaccy o jakimś buncie wobec norm kierunku, o rezygnacji z zasady happy endu, to im nie zezwolono. A może nie myśleli? „ [W Kajtoch: Bracia Strugaccy…, s. 44].

– Oczywiście, że nie myśleliśmy. O ile pamiętam, to opowiadanie nas interesowało tylko ze względu na naukowo-fantastyczne pomysły na temat tego, jak roboty będą oswajać przestrzeń. Wszystko inne – to typowe architektoniczne ozdobniki [uwaga Borisa Strugackiego].

 

„Ale zbytnie przywiązanie do kwestii psychiki stworzyło niebezpieczeństwo. Mogło postawić na ich twórczej drodze pułapkę, z którą nie umiało sobie poradzić wielu socjalistycznych twórców. Jeśli bowiem szalenie istotną gwarancją stworzenia komunistycznego społeczeństwa jest wychowanie ludzi na tyle mądrych, dobrych, świadomych, żeby zechcieli trzymać się jego reguł […], to trudno poradzić sobie z pytaniem: „A co, jeśli człowiek nie jest dobry z natury, albo dobro ze złem pozostają w nim w równowadze?” [s. 56].

– Takie pytanie pojawiało się codziennie, ale nie znaliśmy na nie odpowiedzi. A ponieważ podstawowym naszym celem było ukazanie świata, w jakim chcielibyśmy żyć – ten problem jak gdyby odsuwaliśmy. Ale potem się pojawił i mimo wszystko się wcisnął, do Żuka w mrowisku praktycznie już się wcisnął [uwaga BS].

 

„Trudno odpowiedzieć na narzucające się pytanie o przyczynę widocznej w sensach Próby ucieczki radykalizacji poglądów pisarzy […]. Może zaszło coś takiego, dzięki czemu dostrzegli dotąd przed nimi zakryte aspekty rzeczywistości, które wykluczały jej automatyczne i bezkonfliktowe ewoluowanie w stronę powszechnego szczęścia? Nie wiem, co to było, ale mogę przypuścić, że było dotkliwe i nagłe…”. [s. 73].

– No jakżesz? Był przecież XX Zjazd, który otworzył nam oczy i Strugaccy, którzy pisali Próbę ucieczki to już nie byli ci Strugaccy, którzy pisali Powrót. Już bardzo poważnie różnili się ci ludzie.

Próba… była przed XXII Zjazdem KPZR. Ale to już było po XX zjeździe… 56 rok – to XX Zjazd, jeśli się nie mylę. I w 56 roku doszło do silnego wzburzenia nastroju. Także Węgry jakąś rolę odegrały, nie tak silną jak po dziesięciu latach Czechosłowacja, ale także odegrały. Ale określona radykalizacja, oczywiście, zaszła. Wystarczy powiedzieć, że w oryginale, w pierwszym wariancie, Saul ucieka z radzieckiego łagru, a nie z niemieckiego… [uwaga BS].

 

„Uogólniam: To, że świat, w którym rozgrywał się dramat Skliarowa, był światem Utopii, przeszkadzało czytelnikom odczytywać autorskie, etyczne przesłanie, w jego uszczegółowionej, uaktualnionej wersji, przekazywanej poprzez ów dramat. Była ona (ta wersja) przesłonięta tym światem, niczym zamalowany olejną farbą fresk. Utopia zła nie znosi i nawet, jeśli się w nią je wprowadzi, i tak nikt go tam szukał nie będzie” [s. 78].

– Tak, słusznie. Nawiasem mówiąc, Skliarow – to pierwszy wariant opisu nieszczęśliwego człowieka w świecie Południa, pierwsza próba. On przecież jest głupi, chciałby zajmować się nauką, do czego nie jest zdolny. To jego wielka tragedia. Ale ona rzeczywiście została zamazana przez inne wydarzenia. To bardzo słusznie zauważone [uwaga BS].

 

„Atak Niemcowa i politologów, dokonany z intelektualnej pozycji stalinowskiej ortodoksji w myśleniu o literaturze, […] zapewne podziałał na Braci jak przysłowiowa „płachta na byka”. […] Można postawić hipotezę, że to właśnie nowa, stworzona przez atak sytuacja skłoniła ich do uczynienia z opowieści [Ślimak na zboczu] narzędzia walki z tym wszystkim, co Niemcow uosabiał” [ss. 97-98].

– Jeśli serio mówić o sprzeciwie, tośmy oczywiście tak nie uważali, niemniej to – o czym wiedzieliśmy, że to robimy – zaczęło się wcześniej niż Ślimak…. Jeszcze kiedy pisaliśmy Drapieżność rzeczy wieku – już wiedzieliśmy, co robimy. Kiedy pisaliśmy Trudno być bogiem – wiedzieliśmy, że występujemy przeciwko istniejącemu porządkowi spraw. Także Ślimak na zboczu w tym sensie nie był pierwszym, a – być może – nawet był, jeśli ktoś chce… podsumowującym utworem. To nie było pierwsze wystąpienie. Pierwszym była Drapieżność rzeczy wieku, a najściślej rzec – Trudno być bogiem. Tam już sobie sformułowaliśmy, jakie jest nasze położenie na tym świecie: żyjemy wśród żłobów, którzy nas nigdy nie zrozumieją, nigdy nie pokochają – i piszemy nie dla nich. Oto taki był mniej więcej nasz pogląd [uwaga BS].

 

„Trudno bez dowodów uznać ten myślowy wątek Brzydkich łabędzi za głos w sprawach ruchu dysydenckiego – niemniej powyższa koncepcja społecznej roli inteligenta z punktu widzenia psychicznych potrzeb uczestnika tego ruchu byłaby bardzo pocieszająca” [s. 109].

– Z ruchem dysydenckim nie mieliśmy nigdy jakiejś jednoznacznej styczności. Baniew – czy to dysydent? To mieszanina Okudżawy i Wysockiego. To inteligent, który próbuje żyć w zgodzie z własnym rozumem i według swoich praw – oto kim jest Baniew [uwaga BS].

 

„Kulisy tego wydania są dość tajemnicze. Autorzy twierdzili później konsekwentnie, że rękopis przesłał za granicę „jeden łajdak”. Ale to sprawy nie wyczerpuje. O ile bowiem odżegnanie się od udziału we frankfurckim druku nie dziwi, to zarówno powierzenie rękopisu „łajdakowi”, jak i zupełna niefrasobliwość emigranckiego wydawnictwa […] są już mniej prawdopodobne. [s. 123].

Brzydkie łabędzie poszły na Zachód absolutnie bez naszej świadomości i wbrew naszej woli. Jeśli ktoś zaproponowałby nam zrobienie tego, odpowiedzielibyśmy: „W żadnym wypadku” [uwaga BS].

 

Tak było właśnie z „kosmitami”, o których w dojrzałej (z 1980) wersji programu mówi się już tylko w kontekście fantastyki naukowej. A wszak na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych miało być całkiem inaczej! W ogóle bardzo uderzająca cechą myślenia pisarzy był wówczas fakt, że niezbyt poważny, klasycznie wymieniany wśród ulubionych w naukowej fantastyce temat kontaktu z „obcymi”, w podziale Strugackich znalazł się tam, gdzie znalazł – i to jako pełnowartościowe, godne literatury „serio” zagadnienie ogólnoludzkie. Zachodzi podejrzenie, że tak dowartościowując najbliższe plany, Strugaccy publicznie ratowali swój pisarski i obywatelski honor, słodzili gorycz porażki” [s. 127].

– No nie, to zbyt ostro powiedziane. W rzeczy samej tematyka kosmiczna, jak i w ogóle wszystkie tematy ściśle fantastyczne, którymi zajmowali się Strugaccy – były interesujące same przez się. Istnieje szeroka społeczność, która interesuje się tymi tematami. Strugaccy do tej społeczności się zaliczali. Rozum we Wszechświecie, kosmiczni przybysze, cuda parapsychologii, potwór z Loch Ness, rozumne głowonogi – wszystko to są, ze swojej istoty, bardzo ciekawe i atrakcyjne tematy. Strugaccy bynajmniej nie zamierzali z nich rezygnować.

A co do tego, czy tym „osładzaliśmy pigułkę” – czy jak tam jest powiedziane – to nie, były to zajęcia po prostu nie gorsze niż inne. Było to dla nas ciekawe, kontynuowaliśmy Wellsowskie tradycje, zderzaliśmy zwykłego człowieka z niezwykłymi okolicznościami. To jak najbardziej literacki temat. Kajtoch nie ma racji. Gdyby nie uznać tych tematów za literackie – trzeba by całego wczesnego Wellsa w ogóle wykreślić z literatury, co byłoby straszną niesprawiedliwością. W dziewięćdziesięciu procentach Lema trzebaby wykreślić z literatury. W dziewięćdziesięciu, a może i w dziewięćdziesięciu pięciu. Wiem, że Polacy Lema nie lubią. Nie wiem dlaczego. A może właśnie… Ci Polacy, z którymi rozmawiałem nie lubili Lema właśnie dlatego, że Lem uciekał w kosmos, w cybernetykę w tym czasie, gdy wojska okupacyjne stacjonowały nad Wisłą. Ale żeby go wykreślać? Można tak lub inaczej się do Lema odnosić, ale żeby go wykreślać z literatury – to już, proszę wybaczyć, za dużo. I tylko dlatego, że on zajmował się jakoby nieliterackimi problemami. Tak więc tu zgodzić się nie mogę.

 

Oczywiście, to były dla nas sprawy „numer dwa”. Oczywiście, gdybyśmy mieli możliwość – tak jak dzisiaj – by pisać o wszystkim, o czym się chce, pisalibyśmy nie o kosmicznych przybyszach, nie o Wędrowcach byśmy pisali. Raczej o czymś całkiem innym [uwaga BS].

 

„Wszystkie interesujące nas teraz utwory: Sprawa zabójstwa (pisany ok. 1969), Koniec akcji „Arka” (pisany ok. 1970?), Przyjaciel z piekła (drukowany 1974), Piknik na skraju drogi (pisany ok. 1971?), prezentowały różne warianty spotkania anachronicznego człowieka z czymś nie mieszczącym mu się w głowie, wszystkie opierały się na fantastycznonaukowym motywie kontaktu i każdy stał przed identycznymi problemami: jak zainteresować sobą czytelnika, jak wstrząsnąć nim intelektualnie i zmusić przez to do myślenia zbieżnego z nadziejami autorów.” [s. 134].

– No oczywiście wszystko to prawda, za wyjątkiem tego, że nie należy łączyć tego wszystkiego w jedną kupę. Są to, mimo wszystko dwie klasy dzieł. Do pierwszej należy Sprawa zabójstwa, a do drugiej – Koniec akcji „Arka” i Przyjaciel z piekła. Koniec akcji „Arka” i Przyjaciel z piekła to powieści, których byśmy w innych warunkach nie pisali. Na przykład dzisiaj byśmy ich nie pisali. Pisaliśmy je dlatego, że niczego innego pisać w tamtych czasach nie można było. Inna kwestia – a może nie warto ich było pisać? Rafaił Nudelman na przykład uważa, że po prostu nie warto było pisać tych rzeczy, to było niepotrzebne. One, rzec można, obniżają poziom braci Strugackich. Być może, nie zamierzam się o to spierać. W każdym razie są to dzieła niekonieczne, tak powiedzmy. Mamy mało niekoniecznych utworów, ale są. I te dwa do nich właśnie należą.

Ale Sprawa zabójstwa to coś całkiem innego. Przy całej swojej aspołeczności i apolityczności jest to utwór, który pisaliśmy z przyjemnością, do którego napisania dążyliśmy. Chcieliśmy napisać kryminał. Co więcej: chcieliśmy napisać kryminał nowego typu. Ta powieść była dla braci Strugackich rozwiązaniem problemów nie tyle politycznych czy socjologicznych – a literacko-technicznych: jak mógłby wyglądać prawdziwy kryminał?

Powtarzam, są utwory, których można było nie napisać, są utwory, których nie można było nie napisać. Sprawę zabójstwa powinniśmy byli napisać [uwaga BS].

 

„Scenę tę, jak gdyby żywcem wyjętą z propagandowej literatury, uboga ilościowo krytyka Przyjaciela… wysuwała na pierwszy plan […] osobiście, choć dostrzegam w Przyjacielu… również pozytywy, jestem zdania, że stereotypowość przemiany kaprala przesądza wyrok” [s. 136].

– Według mnie, trudno rzec, że kapral tak się zmienił. Jak był zwierzakiem – tak nim pozostał. Coś tam w nim się pojawiło, jakaś tam iskierka człowieczeństwa się w nim pojawiła, ale nic ponad to. I nie jestem pewny, czy on nie narozrabia w najbliższych miesiącach, jak dotrze do swoich.

Wydawało mi się tak oczywiste, że się mało zmienił, że to podejście aż mnie dziwi. Nie wiem, co powiedzieć. Mało się zmienił… [BS].

 

„Nie sądzę, aby Strugaccy planowali z nienowej moralizatorskiej problematyki uczynić główną, czytelniczą atrakcję Końca akcji „Arka”. Utwór raczej powinien był przeczyć schematom i być oryginalny dzięki temu, czego bracia spróbowali w nim po raz pierwszy, tj. dzięki próbie opisania nieludzkiej, nadludzkiej istoty, tj. dzięki próbie szczegółowego przedstawienia odbiorcom kosmicznego Cudu, z której SF rzadko wychodzi zwycięsko. […] Próba nie mogła się powieść na mocy żelaznej […] zasady: Nie sposób opisać czegoś niedostępnego naszej wyobraźni, czegoś nas naprawdę zaskakującego, bo już w momencie zakończenia opisu owo „coś” staje się zwyczajne i pospolite. Jego istnienie można tylko zasugerować” [s. 138].

 – To jak najbardziej słuszne.

Prawda, że Malca rysują zawsze nieprawidłowo, to znaczy, że on w ogóle jest odbierany przez czytelników nie tak, jak go autorzy pragnęli stworzyć. Proszę zauważyć, jakie są wszystkie rysunki, wszystkie wyobrażenia Malca – że to taki miły chłopczyk, taki Mowgli.

A on jest straszny, potworny, okaleczony. Z ludzkiego punktu widzenia to potwór wprost straszny. I my to w powieści niejednokrotnie podkreślamy. I zasadniczo Kajtoch ma rację. Jak tylko próbujesz pokazać coś nieludzkiego – od razy popadasz w sprzeczność z własnym zamierzeniem. Właśnie dlatego my nigdy nie próbowaliśmy pisać o potworach… [BS].

 

„Otóż jeśli uznać Pillmana za porte-parole pisarzy, to wypadnie dojść do wniosku, że Strugaccy nie tyle zignorowali w swoim ujęciu to, co wielkie – lecz że przyjęli perspektywę jedynie możliwą, bo wynik eksperymentu brzmi: pokazane fakty innej, niż mała i ciemna, strony obiektywnie nie posiadają, tzw. „przełomowym wydarzeniem w historii ludzkości” nie są, a zatem […] zachodzi uzasadnione podejrzenie, czy pojęcia „przełomowego wydarzenia historycznego” i będącego łańcuchem takich „wydarzeń” – „historycznego postępu ludzkości” w ogóle mają sens. Podejrzenie akurat z rodzaju takich, które w dobie Breżniewa mogli żywić wszyscy zawiedzeni w oczekiwaniach na reformy…” [s. 144].

– Tak, bezwarunkowo. Wtedy byliśmy już z Arkadijem Natanowiczem przekonani, że ludzkość to system niesłychanie stabilny, że potrzebne byłyby jakieś niewyobrażalne naciski i ciosy, by go jakoś rozruszać, zachwiać nim, zmusić do zmiany drogi…

Ja i dzisiaj trzymam się tego punktu widzenia. Z optymizmem patrzę w przyszłość. W najbliższą przyszłość, w każdym razie, gdyż na następne sto lat czegoś pryncypialnie odróżniającego się od tego, co jest teraz – nie przewiduję [uwaga BS].

 

 „[…] Kiedy Abałkin zapytuje […], czy nie słyszał nic o losie jego (Abałkina) rodziców, którzy tajemniczo zginęli w „37 lub 38” roku, to […] tylko dureń nie odczytałby aluzji” [s. 165].

– Nie, nie sądzę. Myśmy po prostu tak wyliczyli czas akcji, jak robiliśmy to zawsze, aby nie popaść w duże chronologiczne błędy (ile lat powinien mieć Gorbowski – na przykład?). I wyszedł koniec lat siedemdziesiątych. Nie, to czysty przypadek. A już zaginieni w 37 roku rodzice – to czysty przypadek [uwaga BS].

 

„Oceniając tę o 180 stopni zmianę poglądu, chciałoby się odwołać do sytuacji politycznej, w której tworzono te obie powieści: Piknik… pisany był w czasach tryumfu neostalinowskich konserwatystów i jakby tłumaczył: „jest źle, bo nic się nie zmienia i zmienić nie może”. „Fale…” […] wyrażają […] optymistyczne przekonanie: „dobrze, że nic się trwale nie zmienia i po szaleństwach następuje opamiętanie”, nie przez przypadek chyba manifestowane już po ogłoszeniu przez nową rządzącą ekipę zdroworozsądkowych reform.  Przepraszam autorów, jeśli upraszczam – ale tak to wygląda” [s. 168].

– Nie, to się z datami nie zgadza. Fale… pisane były w 1983 roku. Jakie reformy? To było, można powiedzieć, największe rozpasanie zastoju. Nie, to błąd [BS].

 

Otrzymane w styczniu 2003

(cdn.)

 

Wojciech Kajtoch

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*