Wyjazd „integracyjny”

Ciężka jest rola właściciela swojego biznesu, gdy z jednej strony chce maksymalizować zyski (kosztem również załogi) a z drugiej strony owa załoga ciągle jest mu do czegoś potrzebna (choć często myśli o niej jako o grupie darmozjadów, którym trzeba płacić). Brudną robotę na linii szef a niziny wykonują opłaceni brygadziści i mistrzowie. Dzisiejsze relacje międzyludzkie w zakładzie czy to o polskim kapitale, czy zagranicznym, koncentrują się właśnie na tym pułapie. Wszelkie bunty, niesnaski, niepokoje niwelowane są w zarodku przez władzę niższego szczebla, która poprzez sieć donosicieli, pożytecznych idiotów, bądź łatwiej – znajomych, czy rodziny – likwiduje niepokornych. Wiem coś o tym, bo mnie też w taki sposób „zlikwidowano”!

Mistrz lub brygadzista słucha, radzi, kieruje, ale też i rozdziela nagrody… To surowa ręka zimnego jak stal ojca! Surowa, ale zawsze sprawiedliwa dla usłużnych władzy i systemowi firmy. Jeśli wierzysz i praktykujesz w przeciwieństwie do wiary w absolut – w dobra materialne, masz to na wyciągnięcie ręki! Wystarczy tylko się postarać, zdjąć z siebie takie zabobony jak sumienie, człowieczeństwo i profity w postaci garści cukierków, urlopu, poklepania po plecach, czy może maleńkiego awansu (często bez udziału gotówki) są na wyciągniecie ręki. Dzisiejsza walki nizin jest walką o nic! Stado szczurów zagryza się, by być! By móc wstać następnego dnia i móc iść do pracy, by móc w letnie miesiące swoim kilkunastoletnim samochodem planować wypad nad jeziora (jak Bóg da, kierownik podpisze urlop a samochód nie, bo rozkraczy się po drodze). Dzisiejsza egzystencja pracownika ogranicza jego zdolności do minimum! Ogranicza jego wiarę i kreatywność, do roli trybiku w systemie. Ogranicza również jego prawa do bezpiecznej pracy, bo : “Jak się nie podoba, to tam są drzwi…”. I nieśmiertelne słowo szefa „Proszę nie zadawać tylu pytań!”…

Wyjazd „integracyjny”

Dziel i rządź!. Osoby decydujące się na taką integrację muszą mieć świadomość czemu ona służy! Od razu wyprzedzę fakty, by czytelnika nie trzymać w niepewności – nie służy ona do integrowania! Więc po co wyrzucać pieniądze w błoto a jeszcze nierzadko osobniki niepokorne narobią dodatkowych szkód i szef musi za to płacić ekstra! Ów wyjazd jest szefowi i jego podległej „służbie bezpieczeństwa zakładu” potrzebny do tego, by potwierdzić dotychczasowe spostrzeżenia i rozrysowany podział ról. Ciekawym aspektem wyjazdu jest alkohol, który jak wiemy, wyciąga z człowieka szczerość, ukrywane cechy i wszystko to, czym na co dzień nie chcemy się chwalić przełożonemu. Dzisiejsze wyjazdy firmowe mają również aspekt psychologiczny. To rozrywka zespołowa na sznyt wojskowy, do której przysposobieni są pracownicy formowani w grupy, mające lidera. Co ciekawe nieformalny lider najczęściej pokrywa się z osobą decyzyjną w firmie, bądź silnym charakterem i głównym donosicielem. Zawody nie mają na celu niczego udowodnić, są tylko zabawą imitującą sportowy trud i rywalizację. Bycie w grupie nie wyzwala koleżeńskich odruchów a wręcz przeciwnie – wygraną, przybliża chęć oszustwa, krętactwa, czy pójścia na skróty przy przymknięciu oka organizatorów. To się pokrywa z tym, co mamy na koniec rozgrywki! Główna nagroda dziwnym trafem przypada… szefowi! Nie może być inaczej, bowiem sam wyjazd zburzyłby hierarchię, panującą w zakładzie a przecież wyjazd ten ma na celu pokazać i utwierdzić zastałe porządki! Strumienie alkoholu zmywają słabsze jednostki, którym po drodze nikt nie chce pomóc… Niby jesteśmy grupą, ale gdy zbliża się czas odjazdu, każdy z nas przywdziewa swoją – nadaną przez szefa – rolę. „Umarli” na polu walki niech radzą sobie sami – w poniedziałek wszak wszyscy muszą się odmeldować na swoich stanowiskach!
Dziś, pracując rękami przy warsztatach pracy, nie jesteśmy robotnikami ani klasą robotniczą, klasą pracującą!
Marznąc, pracując w upale, brudząc się, pracując w złych warunkach nie jesteśmy robotnikami ani klasą robotniczą, klasą pracującą!
Walcząc z wyzyskiem sami jak sztandar, popełniamy osobiste samobójstwo w obliczu zdrady swojej własnej klasy- klasy robotniczej!!!
Dziś nie ma klasy robotniczej, bowiem i cele robotników są inne. Klasa ludzi najemnych to nie niepiśmienna hołota, wyrywająca burżujowi ostatni ochłap. Dzisiejsi robotnicy słuchają Grzegorza Brauna, dyskutują o zajściach na granicy palestyńsko-izraelskiej, chodzą na marsze w „obronie demokracji”, grają na kryptowalutach, pochłaniają ich social media, gdzie udzielają się, będąc częścią globalnej wioski. W wakacje planują wycieczkę zagraniczną lub w niewyjaśniony sposób podjeżdżają pod miejsce pracy samochodem z salonu za 100 000 zł. Wielu z robotników bywało na zachodnich wojażach, mając doświadczenie w pracy na obczyźnie, wielu zna języki i inną mentalność stosunków międzyludzkich. Polskiej „klasie pracującej” nie jest potrzebna recepta na szczęście! Polska „klasa pracująca”, połknąwszy wszystkie rozumy, prawidła i mądrości tego świata wróci z „wyjazdu integracyjnego” równie głupia, jak przed startem na ten prymitywny spęd!

Nasi dziadkowie, ojcowie określani byli przez władzę warchołami, potem na sezonowych robotach nazywano nas „Polacke”, „Pollack” (niechęć wobec ludzi prostych, niewykształconych, prymitywnych), Holandię kilka lat temu podbiła piosenka o śmiesznych Polakach, pijących wódkę z gwinta i hektolitry piwa, jeżdżących zdezelowanym busem, sikających gdzie popadnie i niemogących poradzić sobie z najprostszym zadaniem. To jacy w końcu jesteśmy? Jesteśmy „sumieniem narodów”, czy narodów zakałą…?

Roman Boryczko,

czerwiec 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*