Wichry śląskiej historii. Maksymilian Harazim – wspomnienia z nieludzkiej ziemi

 maksymilian-harazimChlebem i solą,

myślą, mową i uczynkiem jesteś,

ziemio śląska, moja ukochana.

*

Niczym kroplami deszczu na szybie,

łzami radości i rozpaczy znaczyłaś

ścieżki swojej – mojej historii

ziemio moja…

(T. P.)

 

Jakże trudno dziś odbudowywać coś, co nazywa się wzajemnym zrozumieniem… Ileż trzeba wykrzesać z siebie siły woli, by wybaczyć wszystkie krzywdy, które zostały wyrządzone mieszkańcom śląskiej ziemi.

Teraz, kiedy wolno już odkrywać karty wspomnień, zapisanych w pożółkłych już dziś, nadszarpniętych zębem czasu pamiętnikach rodzinnych kronik, do niedawna zalegających trudno dostępne zakamarki śląskich mieszkań – ogarnia nas przerażenie. Pytamy wówczas siebie samych: Za co tak bardzo nas nienawidzono..? Niemcy niezwykle skrupulatnie weryfikowali listy rekrutów. Ślązaków kierowano w większości na front wschodni, bo stamtąd raczej się nie wracało.

Z chwilą, kiedy nadeszło w końcu „wyzwolenie”, dla Ślązaków gehenna dopiero miała się rozpocząć. Na początku „Germańcow”, „faszistow” – jak nazywano mieszkańców śląskich ziem – zapędzano do grzebania zwłok poległych żołnierzy a także cywilów, kobiet i dzieci.

Jak wynika z notatek, sporządzonych przez pana Piotra Sobla, wnuka bohatera opowiadania, opublikowanych w książce (Edward J. Pyka, Pamiętajmy o… ludziach i cmentarzach, Przyszowice 2007, ss. 74-78) – Maksymilian Harazim (ur. 12. października 1911 – zmarły w roku 2004)  od 13. lutego 1945 roku był jedną z osób, jakie zostały zatrudnione do grzebania zwłok na terenie Przyszowic. 22. lutego – wspomina pan Maksymilian – na polu, gdzie pracował, pojawili się dziwni urzędnicy z biało-czerwonymi opaskami na ramieniu. Harazim otrzymał polecenie, aby natychmiast się z nimi udał.

Zaprowadzono go do budynku szkoły w Przyszowicach i zamknięto w piwnicy. Jak się okazało, w pomieszczeniu przebywali już jego znajomi: Jan Kopiec, Andrzej Szołdra, Rudolf Labusek, Wilhelm Sobota, Maksymilian Sobota, Józef Cipa, Szwamberger i Puda. (Pamiętajmy o… ludziach i cmentarzach, s. 75).

Późnym popołudniem zjawili się inni cywile, już bez opasek. Uwięzieni w piwnicy mężczyźni zostali przeszukani, po czym odprowadzono ich do sąsiedniej wioski – czyli Gierałtowic. Tam ponownie zostali aresztowani, tym razem w opuszczonym mieszkaniu. W dalszym ciągu nie mieli pojęcia, co było przyczyną aresztowania i co ma się już niebawem wydarzyć. Początkowy niepokój przerodził się w strach, jak się okazało był całkowicie uzasadniony.

Grupa przetrzymywanych mężczyzn w Gierałtowicach liczyła 27 osób.

Wieczorem pod eskortą sowieckich żołnierzy poprowadzono ich w kierunku miejscowości Wilcza a dalej do Stanicy koło Gliwic. Tam wpędzono wszystkich do piwnicy jednego z budynków i czekało ich kolejne 9 dni niepewności. W tym czasie traktowani byli bardzo źle – bito ich i poniżano właściwie bezustannie. Co najważniejsze – dalej nie wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi i z wolna tracili nadzieję. Mają nas za Niemców – domyślali się, ale przecież nawet Niemców Ruscy traktowali lepiej niż ich, a więc…? 

 

Dramat rodzin 

Należy pamiętać o tym, że ludzie ci, zabierani pod byle pozorem, znikali a rodziny nie miały żadnego kontaktu z bliskimi. Nikt także nie uważał za stosowne powiadamiać rodzin, że ich mężowie czy synowie zostali internowani w głąb Związku Radzieckiego, z wątpliwymi szansami na powrót. Trzeba tu podkreślić dramat tych rodzin, oczekujących na swoich mężów, braci czy synów. Można to nawet określić jako hekatombę…

Ludzie wychodzili do pracy i znikali, a wracali z Bożą pomocą po kilku latach, z bagażem potwornych wspomnień, które nie pozwalały nawet dzielić się tą apokaliptyczną historią z bliskimi im osobami. „Górnośląskie Calamitas” miało dosięgnąć wszystkich mieszkańców tej ziemi. 

 

9 dni w ciemnościach i wiele pytań bez odpowiedzi 

Co z moimi bliskimi, czy wiedzą gdzie jestem, a może ich spotkał ten sam los, za co, po co – na litość boską czemu..? Te i podobne pytania spędzały sen z powiek wszystkich zatrzymanych, których przetrzymywano 9 dni niczym (a raczej gorzej) aniżeli zwierzęta, którym pozwala się na wyjście z chlewika – im nie było to dane. Już niebawem wszystko miało się wyjaśnić…

Noc z 2. na 3. marca: krzyk, wrzaski. Do piwnicy wpadają sowieccy żołnierze, wyprowadzają wszystkich na plac obok domu, formują szyk i pędzą zatrzymanych w kierunku Gliwic. 4 tygodnie spędzili w gliwickim więzieniu, nie mając pojęcia, jakie popełnili przestępstwo. Nie mogli się domyślać, iż wtedy wystarczyło być Ślązakiem i już stawało się osobą podejrzaną. Za co i o co? – nie wiedzieli pewnie nawet ci, którzy organizowali tego rodzaju i podobne im łapanki…

Stopniowo cele więzienne pustoszały. Wyprowadzano mężczyzn na plac więzienny, formowano kolumny marszowe i pędzono w kierunku Pyskowic, tam ładowano ludzi po 70 osób do wagonów bydlęcych (krowioków). Należy podkreślić, że ludzie ci żyli w ciągłym poczuciu niepewności o swój los, ciągle nie było wiadomo dokąd i po co jadą. Podróżowali tak trzy tygodnie, kiedy ktoś zmarł, były szanse na krótki postój. Wtedy można było dostać coś do zjedzenia. Czas na posiłek nie był normowany, kiedy komuś się przypomniało, pociąg stawał, wrzucano kilka kromek chleba, czasami jakąś bryję i karawan żałobny na szynach ruszał w dalszą podróż…

Z chwilą gdy pociąg przejechał most na Wołdze, wszystko było jasne (Som my we Rusyji!). Nikt już nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że otrzymali bilet w jedną stronę. Z tej ziemi się nie wraca… Ciągle jednak trapiło wszystkich pytanie, za co? Przecież miało być wyzwolenie, o co w tym wszystkim chodzi..? (Cdn.)

 

Tadeusz Puchałka

Na zdjęciu z archiwum rodziny – bohater tekstu

 

 

 

One thought on “Wichry śląskiej historii. Maksymilian Harazim – wspomnienia z nieludzkiej ziemi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*