W nurcie działalności plastycznej i nie tylko (4)

Rozpraszając się na śledzenie różnych dziedzin twórczości środowiskowej (m.in. teatr, twórczość literacka) nie miałem możliwości uważniejszego i systematycznego odnoszenia się do działań Galerii z czasów Jarka Denisiuka, któremu przecież nie brakło inwencji i pracowitości. Nie pozwoliłem sobie jednak na trzymanie się na uboczu tego nurtu działań placówki, który został sprokurowany rocznicami, związanymi z powstaniem Galerii El, Biennale Form Przestrzennych, zaangażowaniem się odwiedzającego już Elbląg, leciwego Gerarda (Jürgena Bluma) w działalność Galerii czy atmosferą niekiedy zaciemniającą tę – dla mnie przecież niedawną – przeszłość.

Narosły bowiem w okresie półwiecza nieobecności Gerarda w Elblągu mity, legendy, uproszczenia myślowe, stereotypy itp., niekiedy zupełnie zniekształcające prawdę i o samym Gerardzie, i o okolicznościach niegdysiejszych walk o udział Elbląga w procesach rozwojowych sztuki polskiej. Bo przecież jest faktem, że ani motywy odejścia Gerarda z Galerii El, ani rozwój jego koncepcji stacjonistycznej, ani konieczność oscylowania między orientacjami estetycznymi schyłku XX wieku, ani też jego motywacje psychologiczne (w tym kompleksy) nie były elblążanom znane, czego czynnikiem sprawczym był także sam artysta, grzęznący przecież w automistyfikacjach i współtworzący własną legendę. Ponieważ nie dano mi specjalnej okazji do wypowiedzenia się na ten temat, zareagowałem opracowaniem książki o  Gerardzie (Gerard – Z materiałów i refleksji o działalności artysty i człowieka, wyd. Centrum Sztuki Galeria El, Elbląg, 2017), jaka od dawna „chodziła mi po głowie”. Zmierzałem w niej ku uczłowieczeniu przyjaciela, traktowanego przez niewtajemniczonych lub mistyfikatorów jako zjawisko niemal mitologiczne, to znaczy był on tyleż hiperbolizowany, co i banalizowany. W oparciu o fakty, przeważnie nieznane szerszej publiczności, starałem się przedstawić znamienną dlań ewolucję jako twórcy i jej źródła. Wszelako, że nie rozumiano już demonstrowanego przezeń dystansu do tutejszych form przestrzennych, jak i nie pojmowano już, dlaczego jego nowe pojęcia o sztuce odstają od jego twórczych propozycji, nawet tych najświeższych, egzemplifikujących jego wywody o redukcjonizmie.

Gerard bowiem eksplodował wciąż nowymi pomysłami. W każdym razie już wówczas, gdy przedsięwziął wprowadzenie do elbląskiego obiektu empory, zaprzeczał sobie, tzn. swojej niegdysiejszej koncepcji niewbudowywania w zabytkowe wnętrze Galerii jakichkolwiek rozwiązań architektonicznych. Zafundowana Galerii empora mocno przecież dziś ogranicza otwartą działalność Galerii, np. widowiskową, preferując funkcje wystawiennicze. Obaj ok. r. 1970 zgadzaliśmy się, że przestrzeń obiektu powinna po uzbrojeniu w niezbędne urządzenia instalacyjne  być wolna od jakiejkolwiek architektury wewnętrznej, ustalającej program działań i ograniczającej swobodę. Gerard był już twórcą mocno zaprzeczającym sobie, nawet chorym, traktującym wszelkie swe dotychczasowe propozycje, maski etc, po prostu jako ogniwa niespokojnego życia, prowadzące w efekcie do upragnionego spokoju, by nie rzec bezruchu, więc absolutu.

***

Wracam jednam do lat, gdy funkcjonowałem już poza Galerią. Po konflikcie na forum ETK, gdy pozwoliłem sobie na otrząśnięcie się z organizacji, wypełnionej ludźmi o mentalności peerelowskiej i niechętnych rozwijającemu się procesowi  przemian, zajmowałem się głównie pisaniną i to bez możliwości korzystania z Tygla, gdyż pismo to tak niefortunnie przeniesione z Wydawnictwa Miejskiego do ETK, zostało zablokowane przez nowo wybraną na stanowisko prezesa stowarzyszenia tow. Mańkutową (zaproponowaną na to stanowisko przez W. G. Dziewałtowskiego, jako ustępującego prezesa).

Miałem zatem rozliczne powody do zniecierpliwień, rozczarowań, smętków i gorzkich żalów. Fatalnie odkładały się we mnie nastroje, spowodowane rozlicznymi konfrontacjami sądowymi, z odkładającymi się przekonaniami, że polska Temida tkwi jeszcze głęboko w peerelowskim duchu praw, zadekretowanych przez polityków. Że najżyczliwsi i przyjaźni mi świadkowie nie są zdeterminowani w przeciwdziałaniu złu i nawet zaufani bywają  ludźmi o „trzęsących się portkach”. Pominę ilustrowanie powyższego faktami, choć mogłaby to być osobna książka. Bliższy mi jakoś bywał widnokrąg spraw przegranych i ludzi upokorzonych, niż nagle zdobywających fortuny. Toć pentaptyk pt. Spadanie, rozpoczęty w r. 2002 pozycją Pakamera, dotyczył farmazonów takich jak ja, ludzi przegranych, bitych w ciemię, frajerów, niekiedy i fantastów, rezygnujących z dalszej walki i szturmowania czegokolwiek a „przycupujących” kędyś wśród borów.

A propos tzw. sączenia się z utworów Spadania – np. Tobół, Schody czy Podróżujący aury smutku, rozczarowania, pesymizmu i beznadziejności – boć i takie bywały zarzuty, jako iż sam narrator niekiedy zakładał maskę „Niesczastliwcewa”. Otóż zdaje mi się, że piszący te słowa bywa raczej łgarzem, kpiarzem, prowokatorem i mistyfikatorem, w najmniejszym zaś stopniu melancholikiem. Raczej też można mu zarzucić nadmiar urzeczenia życiem oraz różnorodnością rzeczy i zjawisk niż powściągliwość. Znaczy się – raczej zainfekowanie witalnością, niż skłonność do rejterowania przed grzesznymi doznaniami. Co – jako że może pobrzmiewać nadmiarem zarówno autoironii jak i minoderii – zaleca powrócić do rzeczy. (Cdn.)

 

Ryszard Tomczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*