Skundlona wieś pluje na swój ziemię – Janusz Palikot poleca…

 

 

 

 

 

 

 

 

Postanowiłem dosyć przewrotnie zatytułować ten tekst – wszak Janusz Palikot kojarzy się młodzieży tylko z piersiówkami, polowaniami, lansem, drogimi samochodami, marihuaną i oczywiście wojną z klerem. Jeśli więc Janusz Palikot coś poleca, to musi to być bomba. Niestety, tym razem imć Januszek, polecając film Konrada Szołajskiego pt. Kop głębiej, przeszarżował o jeden most za daleko i aż dziw bierze, że o tym „dziele” nie wspominał nikt z politycznej prawej strony.

Nie było histerii środowisk katolickich, nikt nie wzywał gawiedzi na barykady w obronie czci i wiary Polaka-katolika. Po prostu cisza. Może i dobrze, bo sam obraz nie wart jest nawet krótkiej recenzji, ale ja nie o tym. Od jakiegoś czasu prawa strona naszej sceny politycznej w swym konserwatyzmie posunęła się już do granic przyzwoitości i swym wyznawcom określa jasno, co szkodzi umysłowemu zdrowiu religijnego obywatela, a co zaś balsamem jest dla jego duszy. Jako, że tematyka przedstawiona w filmie, nawiązuje do polskiej „wsiowej” mentalności, zabobonów, guseł i sekciarskiej prymitywnej religijności, od razu nasunął mi się inny, inteligentniejszy obraz, nad którym jednak rozpętała się histeria  a boskie archanioły grzmiały z niebios. Mowa o filmie Pokłosie Władysława Pasikowskiego. Reżyser Pokłosia, swój obraz oparł na dokumencie Miejsce urodzenia i autentycznych losach rodziny Grindbergów.

Samotny, pięćdziesięcioletni Żyd wraz z operatorem kamery wraca z USA i w zimowej scenerii nawiedza zapadłą polską wieś w poszukiwaniu śladów swoich bliskich, obrazów dzieciństwa i wyjaśnienia zbrodni na jego rodzicach. Ów człowiek, będąc dzieckiem uratował się jako jedyny z całej rodziny żydowskich rolników. Z ekranu biją chłód, pustka, szarość i całkowity brak choćby promienia optymizmu. Mieszkańcy osady żyją jak wtedy, gdy przyszła hitlerowska pożoga. Zarosty ze stali, łapy jak bochny chleba, podarte, poplamione ubrania, walące się chałupy i wielka bieda. Wieś otacza zmowa milczenia. Śmierć człowieka, który stracił życie za kilka krów, przywłaszczonych przez polskiego chłopa, scala tę prymitywną społeczność. Nawet odkrycie prawdy i odnalezienie szczątków zamordowanego Grindberga – na nikim nie robią tam wrażenia. Dokument Miejsce urodzenia nie rozlicza nikogo, nie szuka winnych – a jednak poraża brutalną prawdą tamtych dni, o której młode pokolenie nie powinno nigdy zapomnieć i z wydarzeń tych wyciągnąć lekcję, czym jest człowieczeństwo. Film Pokłosie jest bardziej plastyczny i swą fabułę oparł na historii mordu na żydowskich sąsiadach w Jedwabnem. Odkryte na mokradłach szczątki spalonej stodoły, droga wybrukowana żydowskimi macewami i zawartość archiwów – odkrywają tajemnicę prawdziwych właścicieli ziemi, uprawianej dziś przez Polaków. Mimo lat i kolejnych pokoleń – prawda boli, dzieli i napawa strachem tych, co mają krew na rękach i tych, którzy o czarnych kartach w historii Polski i Polaków nie chcą mówić. Dlaczego polska konserwatywna prawica tak alergicznie zareagowała na ten obraz? Czemu szafuje się argumentami, że tak nie można, że to były incydenty, że mamy tylu „sprawiedliwych pośród narodów świata”.

Owszem nie można stosować praktyk Jerzego Kosińskiego czy Tomasza Grossa, pisarzy, którzy wyładowywali swoją frustrację i antypolonizm – wyolbrzymiając, kłamiąc i konfabulując… Lecz nie można też milczeć, gdy działa się zbrodnia, choćby na jedynym niewinnym. Jak widać, polska konserwatywno-katolicka prawica ma z tym tematem problem. I aż dziw bierze, iż nikt nie wytaczał dział, gdy film Kop głębiej pojawił się w roku 2012 w kinach i szybko przepadł bez echa. A mimo, że nie jestem wierzący i praktykujący, wszystko mnie w tym filmie drażni. Antyklerykalizm jest podany w iście „palikotowym” stylu, czyli plugawo, prymitywnie i po chamsku. Ksiądz (Andrzej Grabowski) lubi nowinki. Jeździ quadem, kapliczkę święci, trzymając w dłoni wykrywacz metalu, za pieniądze jest w stanie ukryć niewygodną prawdę. Konrad Szołajski jak walec miażdży świętości, brutalnie i bez smaku. Prymitywna, rozmodlona babuleńka przewraca figurę Matki Boskiej, a ta nadziewa się na krucyfiks, tracąc oko. Zręczne, zegarmistrzowskie palce Hugo Schmidta, przyklejają oko zastępcze, tylko wyłupiaste. Podczas poświęcenia ołtarzyka Matka Boska płacze… klejem, a ksiądz prymitywną wiejską tłuszczę zachęca do adoracji cudu. Kicz i kloaczny humor.

Fabuła filmu Kop głębiej wiruje wokół ludzkich szczątków, czyli kości. Wysiedlony po II wojnie światowej niemiecki Mazur, Hugo Schmidt, pragnie odkopać swoich rodziców i godnie ich pochować. Odnajduje swój dom rodzinny, zdewastowany i zrujnowany. Zamieszkuje go rodzina nieudaczników – wiejskich lumpów. Postanawiają oni dobić targu z przybyszem z Zachodu – lecz gdy się okazuje, że kości jego przodków zostały już wcześniej wyrzucone do rzeki, zamieniają je na inne, wykopane na cmentarzu. Profanują „przy okazji” żydowski grób, podpalając go przez własną głupotę. Nie rozumiem zamierzeń reżysera tego wykolejonego obrazu, by w jednaj balii popłuczyn wymieszać i przejaskrawić tyle nacji…

Polak-katolik. Prymityw, cham i wiejski degenerat. Niemiec – solidny, hojny, prostolinijny i pracowity. Roman Kłosowski (filmowy Jan, dziecko rodziny żydowskiej) po dewastacji na cmentarzu cedzi żydowską modlitwę za bliskich i zachodzę w głowę, po co w filmie ten wątek. Skąd pomysł, by po plugawym antypolonizmie i wątku anty-chrześcijańskich rzygowin wprowadzić nastrój powagi? Nic w tym obrazie do niczego nie pasuje i sam film jawi się, jakby robiony na zamówienie Ruchu Palikota, dla samego prymitywnego efektu.

Widz kręci się wraz z koślawą fabułą i aktorstwem, rodem z tele-noweli, wirując aż do znudzenia.

Czy prowadzeni pod rękę przez Michnika, Urbana, Wojewodzkiego, TVN-owskie „Szkiełko” czy internetowe salony – zawsze musimy wszystkich przepraszać za wszystko?

 

Za to, że w czasie okupacji w „polskich obozach śmierci” mordowaliśmy Zydow…

Za to, iż Matka Boska w klapie marynarki Wałęsy uratowała nasz kraj, a my niegodziwi, plujemy na symbol wolności…

Za to, że nie chcemy elastycznej pracy, elastycznego życia i szybkiej śmierci…

Za to, iż mamy największą ilość „moherów” na jednego mieszkańca, robiących nam obciach na cały świat…

Za to, że zobojętnieliśmy – nie głosując w wyborach – czym przysparzamy naszej „klasie politycznej” kłopotu. Jesteśmy zbyt prymitywni, by zrozumieć, ile szczęścia daje nam Unia…

Po prostu polska kinematografia jako trybun dobrego smaku krzyczy:

POLACY – JESTEŚCIE ZERAMI, JESTEŚCIE BEZNADZIEJNI…

No to… wypijmy!!!

 

(Awangarda)

lipiec 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*