Mecenat nad chamstwem

100_1477Człowiek przeżywa swe życie pod słońcem tej ziemi, poddany przemożnym oddziaływaniom przeróżnych sfer. W starożytności sądzono, że obracające się nad głową człowieka sfery niebieskie emitują cudowną muzykę. Jeśli doświadczy jej ludzki umysł – wypełni się zaraz kosmiczną harmonią. Inni zaś, których dotknęło błogosławieństwo życia w sferze kulturowych wpływów Imperium Rzymskiego, mogli zakończyć swój żywot na krzyżu, co było okrutną i haniebną śmiercią, z jednym tylko wyjątkiem i to na dodatek w sferze dogmatyki teologicznej. Przypadek decydował zaś w kwestii, czy należałeś do sfery ludzi wolnych, czy byłeś nędznym niewolnikiem. Świat starożytny podzielony był także na sferę cywilizacji miejskiej i sferę barbarzyństwa, różniące się od siebie organizacją zasiedlanej przestrzeni, owłosieniem twarzy u mężczyzn i częstotliwością używania broni jako argumentu w dyskusji.

Jest jednak sfera naszego życia, bez której moglibyśmy się śmiało obejść. Ba, bez niej moglibyśmy dumnie nosić głowy, szlachetnie uwikłani w wyższe sfery egzystencji. Tą zaś sferą, nie przynoszącą nam splendoru ani demonicznej aury, jest pospolicie nudna, monotonna i tępa jak katarynka lecz wszechogarniająca i nieujarzmiona – sfera chamstwa. Jawi się ona jako wielogłowa hydra, przenikająca swymi mackami wszelkie sfery życia, a więc przedszkola i szkoły, miejskie ulice, szacowne mury uczelni, korytarze i sypialnie koszar, bary i kawiarnie, dworce i poczekalnie, mieszkania prywatne i biura, tramwaje i pociągi, gmachy rządowe i domy publiczne, wsie i miasta, a na ostatek świat cały, choć są krainy, gdzie pleni się szczególnie obficie. Poczynając od kołyski, a kończąc na „dębowej jesionce” człowiek w dorzeczu Wisły zanurzony jest w sferze chamstwa jako środowisku macierzystym, jak w oczywistej scenografii życia, czy też lekkostrawnym koktajlu semiotycznym. Chamstwo jest wielkim, uniwersalnym spoiwem kultury masowej końca wieku, czyli końca złudzeń o szlachetności kondycji człowieka. Zza wszystkich węgłów domów, z ekranów i okien, z plakatów reklamowych i miejsc publicznych, z łam gazet i migawek sportowych, z bezczelnym uśmieszkiem, z przekleństwem na ustach, z poczuciem wyższości zera, z pogardą w spojrzeniu, z twardym butem na nodze i kijem bejsbolowym w ręku, przylepiony do manekina ciała, łypie na nas, wyzbyty cech ludzkich – pysk chama. Ale cham nie rodzi się sam…

Państwu, którego kadry polityczne rekrutują się spośród miernoty i cwaniactwa, pospolitego chamstwa, nie potrzebni są mądrzy i twórczy ludzie, a jedynie dyspozycyjni fachowcy. Wykształcony fachowiec w pozostałych sferach życia bywa moralnym i humanistycznym debilem. Państwo dba o to, by hodując na różne sposoby ludzką karłowatość umysłową, budować swą potęgę. Państwo zainteresowane jest masową produkcją „państwowotwórczych” obywateli, a dbałość o kulturę ich relacji międzyludzkich i poziom refleksji o życiu, nie jest oczywiście elementem tego “cyklu produkcyjnego”. Od becika do dębowej jesionki trwa walka państwa ze sferą ludzkiej prywatności, zdobywaniem autonomicznej wiedzy, swobodnym myśleniem, działaniem i kreowaniem życiowych pryncypiów. Unia państwa z Kościołem, w czasach komunistycznych zakulisowa, dziś jawna, ma na celu nie dopuścić do rozwoju świadomości obywatelskiej, inicjacji w dojrzałość psychiczną, czyli zdobycia przez człowieka autonomii duchowej i prywatnej mądrości życiowej, po to tylko, by uczynić zeń przedmiot swej polityki. Bo klęską obu formacji hierarchicznych i autorytarnych byłoby zezwolenie na powszechny proces osiągania przez obywateli egzystencjalnej i duchowej samodzielności. W ten sposób obie instytucje, lansujące swą nieodzowność i skuteczność obsługi, straciłyby rzesze klientów. Zaś kościelne potępienie „cywilizacji śmierci” nie jest związane z ofertą duchowego rozwoju, lecz nakazem posłuszeństwa „duchowego karzełka” wobec instytucji, która „wie lepiej” (oczywiście wie to, co dobre dla niej). Instytucja zatem steruje bezmyślnym człowiekiem, pozbawiając go naturalnych dylematów duchowych i sprowadzając jego życie do roli biernej, jałowej wegetacji, mentalnej śmierci. Cywilizacja tedy jest martwa, gdyż umarła duchowa sfera człowieka.

Istota ludzka epoki postkomunistycznej, III RP, pozbawiona wyższych potrzeb, traktująca praktyki religijne instrumentalnie – jak czytanie gazety, czy oglądanie meczu piłkarskiego, rozmiłowana jest tylko w sferze fizjologicznej przyjemności (hedonizmu) i bezrefleksyjnego konsumowania medialnej nierzeczywistości, a wszystko to w oprawie atmosfery stołówki przyzakładowej lub texańskiego rodeo. Ów model zachowania i myślenia, ta sfera przeżywania świata na poziomie rdzenia kręgowego i traktowanie przestrzeni medialnej i społecznej jak koryta, z którego nażreć się można bez ceremonii wszelkich plebejskich łakoci, jest krokiem z wyboru, nie pod ideologicznym przymusem.

Tak więc chamstwo traktować można jako aprobowany, wręcz lansowany styl życia. Czy tak jest w istocie, każdy może się przekonać , wychodząc na przysłowiową ulicę, jadąc tramwajem, czy odwiedzając stadion piłkarski i wsłuchując się w mowę uczestników społecznego spektaklu. Chamstwo jest naszym chlebem powszednim, chlebem zakalcowatym, a więc godnym szybkiej zmiany diety, bowiem w innej, tragicznej sytuacji stanie się naszym mentalnym nawykiem! Lecz, o ironio, jest ono jedynym prawdziwym mechanizmem demokratycznym (!!!) w postkomunistycznym raju. Dresiarze i politycy tak samo dobrze i sprawnie żeglują po sferze rynsztoka III RP, który zrównuje wszystkich w słownym szambie i daje im szansę na mentalne zbydlęcenie, tak.

Lecz to właśnie od obywatela zależy, czy państwo będzie jego „spółdzielnią usługową”, czy też harować będzie on bezmyślnie w jałowym kieracie państwowego folwarku, w atmosferze chamskiej „urawiłowki”. Walka o godne bytowanie człowieka jest walką z Molochem, bezdusznym procesem biurokratycznej, religijno-państwowej dehumanizacji – lecz także z armią wyhodowanych przez celowe przyzwolenie państwa na zniweczenie społecznego solidaryzmu i upadek kultury życia codziennego, zastępów tępych, agresywnych i aspołecznych chamów. Wiele lat bez tradycji społeczeństwa obywatelskiego owocuje eksplozją najgorszych, destruktywnych i barbarzyńskich postaw ludzkich. Zaś modny obecnie amerykański styl życia nie różni się wewnętrznie, moralnie od sowieckiego. Jest socjotechniczną „monoideą” i materialistycznym, naskórkowym „konsumowaniem” medialnej i towarowej rzeczywistości spreparowanej. Wolność od komunizmu (która nie znaczy przecież wolności ku aktywności i świadomości obywatelskiej), jest wykorzystana na zainstalowanie kolorowo i beztrosko zamaskowanego zniewolenia przez American dream, stylu życia fizjologicznego konsumenta, egoisty i chama, animowanego przez Wielki Kapitał, raj dla rosnącej w siłę bezkarnego chamstwa rzeszy agresywnych „małpozwierzy”!

Uwolniony od „sowieckiego niedźwiedzia”, lecz animowany przez „etos Kaczora Donalda”, czyli kult barwnego szmatławca (tabloidu), hamburgera, dziary i kolczyka w nosie, brutalności i cwaniactwa, lansowany już przez dziecięce kreskówki, a także większość amerykańskich filmów akcji i gier komputerowych – obywatel jest sterowany ku duchowej nicości, ku postawie roszczeniowej wobec rzeczywistości, gdzie wielki „wysyp gadżetów” kreuje wielki na nie apetyt. A jednocześnie rodzi się frustracja z powodu niemożności posiadania ich wszystkich, bo nie ma hajcu (z grypsery) na posiadanie tego, co ma sąsiad, czy koleżanka z pracy. Powoduje to zaostrzenie się osobistego chamstwa, traktowanie każdego człowieka jako przeszkody w drodze do nagarniania pod siebie „zwałów materii”, tak… I tak, „wyprany mózgowo” i rozpalony w żądzy posiadania gadżetów, człowiek ery postkomunistycznej staje się spreparowaną mentalnie, bezrefleksyjną, schamiałą marionetką i destruktorem życia społecznego. Nie myśli o dobru wspólnym, ale „egolsko” łaknie posiadania. W obliczu jednak cywilizacyjnego zapóźnienia, ekonomicznej blokady możliwości pozytywnej realizacji apetytów, chamstwo rozgrzane przez materialny niedosyt, o ironio, staje się buntem wobec tego stanu rzeczy, butem kiboli przeciw systemowi, ubranym przez narodowców w szaty patriotyzmu, co szkodzi tej idei, bowiem to tylko bezmyślna złość na „zły system”, podobnie jak w sytuacji, kiedy pitbul kąsa tresera, jak uwolniony z butelki dżin atakuje nieostrożnego czarnoksiężnika…

100_1371

I tak, rozwalony w kinoplexie, zażerający się „kultowym” popcornem i bekający po Coca Coli, rasowy cham nadwiślański jest ubawiony filmowym snem na jawie, bawi go wypruwanie flaków i kopanie w twarz, ale po wyjściu na „ostre kanty rzeczywistości”, kiedy dziewczyna chce iść na pizzę, a on ma tylko na „browara”, nagle czuje, że „czar pryska”, spada kolorowa zasłona, czuje się sfrustrowany, oszukany, wykpiony. On przecież nie żyje tak barwnie i „zajebiście”, jak bohaterowie filmu, nie ma tyle kasy, nie jest tak ubrany, nie ma tak pięknych kobiet i „fur z alufelgami”, więc nagle się budzi, a czuje się jak przysłowiowy „plemnik w dupie”. Teraz już nie „olewa wszystkiego”, ale kipi gniewem, ryczy jak ranny zwierz, czuje się osaczony i bezwartościowy. A zatem, z jemu podobnymi schamiałymi frustratami odgrywa się na „syfie”, który go otacza. Co zatem czyni? Rozbija wiaty tramwajowe, rozrzuca kosze na śmieci, rysuje kluczem lub podpala auta (w zależności, czy jest słabo, czy mocno „wkurwiony”), rozbija wystawy i bije przypadkowych przechodniów. Nie wie, dlaczego pała furią, ale destrukcja i nienawiść do otoczenia nie muszą być uświadomione, najważniejsze jest, że ON JEST WKURWIONY, A ŻADNA REFLEKSJA MORALNA NIE POWŚCIĄGA JEGO BEZKIERUNKOWEJ AGRESJI, „DAJE WIĘC FRAJEROM DO WIWATU I CHUJ!”. I tak, wyhodowany w „państwowym cyrku powszechnym” cham-konsument nagle staje się „buntownikiem bez powodu”, chce zniszczyć świat, który go uformował do psychopatycznej ceremonii nasycania „elementarza popędów”, tedy wyładowuje żałość i ból, bo nagle czuje, że żyje bezsensownie, że jest oszukany i nie może być bohaterem z tabloidu czy ekranu – chce bić wszystkich, bo może więcej mają, może im lepiej…

Jak w filmie z lat 70. – „Świat Dzikiego Zachodu”, bunt robotów, automatów do umilania czasu bogatym klientom, jest eksplozją nagle nie kontrolowanych wyładowań energii, bezrefleksyjnej furii niszczycielskiej. W filmie zaskakuje to programistów i administratorów, ale w Ubekistanie, w rzeczywistości III RP, to normalka. Takie wypadki przy pracy są przewidziane i kontrolowane. Kamery monitoringowe zidentyfikują wandali, policja ich złapie i obciąży grzywną, same zaś szkody pokryje się z pieniędzy podatników. Co to by było, gdyby taki delikwent zamiast „rozrabiać”, dewastować, niszczyć mienie społeczne, dyskutował z kolegami w pracy, iż jest oszukiwany, nie ma na nic wpływu, otrzymuje niewolniczą pensję, żyje jak pies… To byłoby bardzo źle! Bowiem lepszy bezsilny cham, niż świadomy obywatel. Na tym stoi system!

 

 

Antoni Kozłowski

Fot.: Lech L. Przychodzki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*