Laterna Magica – opowieści dobre jak chleb i gorzkie jak piołun (3)

*

Kiedy po rozgoszczeniu się w drewnianej leśniczówce, stojącej pośrodku porosłej kocanką piaskową i łubinem polany, spokojnym przespaniu pierwszej nocy i smacznym śniadaniu, złożonym z kromek wiejskiego chleba, posmarowanych smalcem i kozim serem, a uzupełnionych mlekiem prosto od krowy, wybiegłam śmiało w las, a moja złowroga baśń stała się faktem naocznym… Biegnąc przez jasny, sosnowo-liściasty las, rozkoszując się swobodą bezcelowego biegu, wsłuchując się w radosny śpiew ptaków i obserwując magiczny taniec plam słonecznych i cieni na leśnym podszyciu, cała byłam jasną, rozbrykaną i przepełnioną szczęściem kulą entuzjazmu, zmierzającą absolutnie bezmyślnie przed siebie. A kiedy wbiegłam w płytki, zacieniony jar, świat dookolny nagle pociemniał zrobiło się zimniej i ciszej, a wtedy zobaczyłam, tego, który niepoznany deptał mi po piętach, czyli jego…

Tak, to był na pewno on, ale wtedy zamieszkał przez chwilę w ciele mego… ojca. Bardzo kochałam swego ojca, ale też darzyłam go niemym podziwem i trochę się go obawiałam, bo był człowiekiem milczącym, poważnym i tajemniczym. I jeszcze to niezwykła aura chłodu i jednoczesnego żaru, surowości i ciepłej łagodności, którą, jak sięgam pamięcią, zawsze od niego czułam i byłam nią urzeczona. W tej aurze jednak, w miarę jak rosłam i mglisto zaczynałam rozumieć mechanizmy życia i odmiany człowieka, zaczęłam odczuwać to, co dziś określam śmiało jako seksualizm. Nie natarczywy i namacalny, ale potencjalny, mroczny i potworny, ale też słodki. Zapewne ojciec, znany i ceniony chirurg, zdradzał matkę i był namiętnym bigamistą, ale jego wielka kultura osobista i niepisana umowa rodziców o milczeniu wokół drażliwych tematów w rodzinnym domu sprawiały, że jego osobę i uczucie ku mnie skierowane określić mogę jedynie jako czyste, silne i szczere. Ale było coś jeszcze. Ojciec podczas wojny walczył w konspiracji AK-owskiej, w specjalnym oddziale do „likwidacji” zdrajców, szmalcowników i konfidentów Gestapo i miał na swym koncie wiele osobiście wykonanych wyroków, a więc był „Aniołem śmierci” dla licznych drani i szmatławców. Ta opowieść, którą posłyszałem, kiedy nominalnie powinnam już spać, przeraziła mnie. Zadawałem sobie pytanie, czy zabijał tylko drani? Nikt mnie ani jemu nie rozjaśni nigdy tej niewiadomej, bo któż to może wiedzieć, no kto? Dlatego też czułam w ojcu, prócz pomruku samca, głuche warczenie potwora…

A więc wtedy, u wylotu wąwozu, w nagle pociemniałym lesie, zobaczyłam płową bestię o pokrytej włosem twarzy, potwornych pazurach i ślepiach jak studnie zła. Stanęłam jak wryta i już otwierałam usta do okrzyku grozy, kiedy usłyszałam głos ojca. I wtedy w mgnieniu oka potworna postać przemieniła się w dobrego i opiekuńczego tatę, który podbiegł do mnie, porwał na ręce i mocno przytulił, jednocześnie żartując, że jest wilkiem, który pożre przerażonego Czerwonego Kapturka. Tak mi się spodobał ten ojcowski dowcip, intuicyjnie dotykający sedna sprawy, że zaraz zapomniałam o chwili grozy i dalsza część dnia, spędzonego na jedzeniu obiadu i wycieczce rowerowej nad jezioro, gdzie rodzinnie się kąpaliśmy, upłynęła radośnie i beztrosko. I tylko jeszcze na chwilę naszło mnie dziwne, lekko zatrważające uczucie, kiedy poczułam ostry, samczy zapach potu ojca, wiozącego mnie na ramie rower do leśnego domostwa. Przez moment widziałam stojącego nade mną w mroku lasu wilkołaka i zapragnęłam szaleńczo, aby mnie rozszarpał na sztuki, pożarł, aby mnie posiadł, tak… Ale ta myśl szybko ulotniła się z mej głowy, bo skoczne, zawadiackie pogwizdywanie ojca przywróciło mi na powrót bezpieczne ramy bytowania w rzeczywistości.

*

Marcin przyjrzał się dokładnie kobiecie. Jej twarz była piękna i spokojna, lecz otaczała ją aura złowrogości, a może zagadka odmienności. W zielonych nitkach jej włosów spacerowały roje małych, zielonych pajączków. Nad jej głową zobaczył zielonkawy, niski, letni księżyc w pełni. Kobieta zanurzyła wiadro w studni i powoli opuszczała ramię żurawia. Poczuł zew silniejszy od młodzieńczego zakłopotania. Uklęknął bezwiednie i pocałował żabę wczepioną w kobiece łono. Poczuł lodowate zimno, lecz zaraz otoczyła go aura przejmującego ciepła. Otworzył oczy i podniósł głowę do góry. Stała nad nim kobieta o białym ciele i czarnych włosach. Kiedy wstał, pocałowała go w usta. Podeszła do ławy, na której leżał bezkształtny kłąb materiału. Podniosła go i rozpostarła. Włożyła na siebie luźną zieloną suknię i chwyciła chłopaka za rękę. Poprowadziła go poprzez szumiące złotym zbożem pola. Doszli do skraju lasu. Stała tam zapadnięta ze starości stara chata, pokryta słomianym, omszałym dachem. Była to chata pustelnika. Wiedział już o tym. Kobieta podprowadziła go do drzwi chaty i zniknęła. Chłopak stał i czekał. Drzwi chaty otworzyły się i wyszedł z nich wysoki, krzepki starzec. Jego pobrużdżoną twarz okalała wielka, siwa broda. Odziany był w brązową, łataną opończę i sandały na bosych stopach. Usiadł na ławce przed chatą i gestem zaprosił Marcina. Chłopak przysiadł obok i czekał w milczeniu. Trwało to chwilę. Po chwili starzec odezwał się mocnym, spokojnym głosem:

– Osiągnąłeś wiele. Poznałeś mrok życia i przeszedłeś przez Bramę Jedności do świata mądrości. Jesteś moim uczniem, choć nie pobierałeś u mnie nauk. Ja jestem strażnikiem tej wiedzy, którą posiadłeś. Cieszę się z tego, że stróżuję nie na darmo. Moja wiedza jest dla wszystkich, lecz nie dla każdego. Ty w nią wyposażony, radością napełniasz me serce, a sobie otwierasz wielką perspektywę życia. Znalazłeś się we właściwym miejscu, masz wgląd w istotę rzeczy i sposobny jesteś do czynów, które cię urzeczywistnią. Wracaj więc do siebie i strzeż tego skarbu. To jedyny skarb, jaki można znaleźć pod słońcem tej ziemi.

Marcin słuchał i rozpierała go radość. Słowa tego człowieka były dla niego wielką nagrodą. Lecz nagle pojawił się cień niepewności. Cień potężniał i nasmużał się na jego radość. Nie umiał go odpędzić od siebie. Czyżby mądrość zawiodła? Zapytał więc jej strażnika:

– Mistrzu, czuję mrok wewnętrzny, choć ty mówisz o świetle wiedzy. Dlaczego skoro osiągnąłem mądrość cień niepewności przesłania mi jasność widzenia? Dlaczego nie mogę cieszyć się owocami swego twórczego dokonania?

Starzec uśmiechnął się. Po chwili przemówił. Marcin poczuł w jego głosie nutkę złości. Oczy starca błyszczały, a ręce nerwowo obracały zimny kryształ. Po chwili irytacja zamieniła się w dobroduszność. Uspokojony, łagodnie uśmiechnięty  starzec tak przemówił:

– Moja wiedza jest dla ludzi. Dlatego też człowiek w nią wyposażony osiąga wgląd w rzeczywistość i wewnętrzny spokój. Lecz w tobie drzemie tęsknota do przekroczenia granic człowieczeństwa. Jesteś niepogodzony z ograniczonością ludzkiej kondycji. Pali cię głód doświadczenia wszechbytu. Teraz uważaj. To pycha, ale też odwieczna droga wybranych, a tych jest niewielu. Ja nią nie poszedłem. Poznałem swe możliwości. Moja mądrość jest z ludzkiego świata. Ten świat jest moim domem, moim sercem i mym przeznaczeniem. Prostuję jego ścieżki i prowadzę zbłąkanych ku zrozumieniu jego sensu. Nie wstąpiłem na ścieżkę Lucyfera, która wiele obiecuje, lecz wydziedzicza z ludzkiego świata i człowieczego sensu istnienia. A sens ten brzmi: Są granice, których nie przekroczysz. Jest to, co możesz odkryć i to, czego nigdy nie odkryjesz. Tajemnica jest mocą, gdy ma zakrytą twarz. Jest magnesem, który ciągnie cię nieustannie do nowych dokonań. Przyjdzie moment, gdy w rozbłysku zrozumienia ją poznasz. Będzie to ostatnia chwila twej ziemskiej przygody. Potem rozpocznie się przygoda nieziemska. A teraz idź do swej kobiety i ciesz się życiem. Jesteś mądry, więc radości ci nie zabraknie. Nigdy nie pragnij posiąść wszystkiego. Wszystko przyjdzie do ciebie samo, gdy się wypełni twój czas. – Starzec zamilkł, zamknął oczy i ze spokojną, czuwającą twarzą siedział obok Marcina.

Marcin przyjął z pokorą przesłanie starca. Z trudem i żalem wygasił duchową zachłanność. Wiedział, że są granice i pogodzenie się z tym, to dowód mądrości. Dlaczego tylko mądrość musi gorzka? I już odpowiedź przyszła sama. Dlatego, że mówi o tym, co można osiągnąć, a przestrzega przed jałową szamotaniną. A przecież wielu, bardzo wielu uwielbia bezpłodną szamotaninę, nazywając ją niepokojem twórczym, wieczną tęsknotą do prawdy, ścieżką poznania i jeszcze innymi efektownymi komunałami. Wie już, że poznawszy granice może żyć w swym świecie bezpiecznie i radośnie, nie tracąc energii na jałowe bicie głową w ścianę. Wezbrała w nim druga fala radości. Teraz był u siebie… (Cdn.)

Antoni Kozłowski jr.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*