Sennik polski

Sen Bożysława Obierka, pracownika agencji ochrony mienia „Cerber”, przyśniony na dworcu kolejki podmiejskiej w Pszczółkach.

Kiedym zasnął, zobaczyłem stojącego przed bramą potężną herosa z kosmosu, Hana Solo, który uśmiechnął się do mnie i rozwarł wielgachne podwoje. I wtedym zobaczył, jak na arenę dziejów kosmicznych wtacza się ojczym narodu nadwiślańskiego, Olo Kwasiżur. Idzie krokiem chwiejnym i niezgrabnym, kaczym człapem pijanego fornala. Niesie na sobie galanty ancug, uroczy, jak uśmiech proboszcza do nowego ministranta, a palce międlą w geście petenta dopinany guzik u marynary, zaś nogawice jego portek składają się w wieśniaczą harmonię. Doktor Zasadowski przepisał mu specjalną dietę łojową, po której zastosowaniu przemienił się z wieprza w plejboja z Orzysza. Żona dla pikanterii wyperfumowała go zapachem pusydżus. Jego, osadzone w nalanej, tępej twarzy, małe oczka knura mętnie śledzą kosmiczny spektakl. Żałośnie patetycznym, nędznie teatralnym gestem daje znaki ukrytym wykonawcom woli kmiota na urzędzie i tak bełkocze:

– Wódki dla wszystkich! Nie, kurwa, tylko dla towarzyszy! Pierdykniem, bo od Moskwy odwykniem! Choć, co tam Moskwa! Pal ją sześć i job twoju mać! Jak kto wyuczył się dawać dupy Białemu Niedźwiedziowi, to i Kaczorowi Donaldowi też da galanto i koncesję na parobkowanie w jego folwarku otrzyma, a co, kurwa!? Ja wszystko potrafię, bo jak naród zgodnie zawyrokował, a głos narodu, głosem boga, no nie, to właśnie elastyczność jest cnotą naczelną każdego polityka, a ja tak elastyczny jestem, że papieżem, śmieciarzem, piłkarzem do metalu, glinarzem, a i atamanem rozległej Ukrainy i wielkim sekretarzem loży wolnomłynarskiej być zdołam! Ja potrafię, jak kaznodzieja z Pcimia, być zręcznym demagogiem i czynię to lepiej od księdza bishopa Pieca dla chłopców. Tak jest, kurwa! Eeeee… O, rany! Będę rzygał! Pokażcie mi testament Breżniewa, bo nic już zrozumieć nie mogę z pierwszej czytanki. A tu jakaś Unia, Euro, konwulsja, Wenecja, Bruksela, giełda i inne zapadnie poprawności, nie znane od młodości, o rany koguta Hollanda! Takie buty. Pomóżcie rodacy i ty moja ukochana, a szpetnie zdradzona partyjo czerwona!

Olo Kwasiżur rzyga do otwartej izby pamięci narodowej, a potem siada pokornie przy stole i zjada przemienioną w gazetę, kiełbasę wyborczą. Potem beka donoście, a z jego ust wylatuje gołąbek Pokoju w Oliwie i leci na zjazd symboli, które naród z kremem woli. Na koniec zwala się pod stół, a tam dzielnicowy o twarzy setera irlandzkiego zaczyna mu mordę lizać… Jakem to zobaczył, lęk mnie ogarnął i żem się obudził. I zara pomyślałem sobie, że to zły omen i pewnie mnie z roboty wyleją albo żona puści się z listonoszem. Tylko żeby Lechia w dupę nie dostała, o losie! Alem się uspokoił, bo żona rzekła, że tylko jest w ciąży z synem. Wszystko, więc w rodzinie zostaje, a ja się tylko obawiam poruty na dzielni…

 

Antoni Kozłowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*