Rzeczypospolita

Każdy ma swoje dzieciństwo

19206428Myśli kołaczą się po głowie. Wracają wspomnienia. Przeszłość jawi się jako oaza normalności, harmonii i spokoju. Dzieci komuny, urodzone już po Stanie Wojennym, za małe były, by rozumieć zawirowania polityczne, gorące dysputy przy rodzinnym stole w oparach tytoniowego dymu i czasem podłej wódki, do której zagrychą był ochłap, wyrwany w spożywczym na przydziałową kartkę na mięso. Marzenia robotnika czy inteligenta socjalistycznego zawieszały się na obrazach, przemycanych za żelazną kurtynę na taśmach VHS lub kolorowych magazynów, gdzie obraz postaci o śnieżnobiałym uśmiechu i idealnym stroju lub reklama kolorowego proszku do prania czy czekolady – były przepustką do wyśnionego raju. My, dzieci komuny, bardzo chcieliśmy byći jak nasi rówieśnicy zza żelaznej kurtyny, więc zajmowaliśmy się kolekcjonowaniem tego, co oni wyrzucali. Puszki po gazowanych napojach – każdy je miał – bardzo modne było kolekcjonowanie zagranicznych opakowań po papierosach, które pięknie eksponowane na słomianej macie, były ozdobą niejednego mieszkania. Kolejnym, niezrozumiałym dziś hobby, stało się zbieranie prospektów zachodnich firm. Nie miało znaczenia, czego one dotyczą, miały być kolorowe i pochodzić z Zachodu. Częste więc były wyprawy do zagranicznych przedstawicielstw lotniczych, gdzie  leżały kolorowe prospekty. Ci bardziej światli, mający rodzinę gdzieś w świecie, byli wygrani. Oni kreowali trendy, szukali artystycznych wrażeń w sztuce i muzyce, by choć na chwilę wyrwać się z siermiężnej szarości i surowości waciaka i walonek socrealizmu. Fascynacje Zachodem dla społeczeństw Wschodu były całkiem normalne. Inność szokowała, budziła skrajne emocje – wstyd, religijny zabobon czy rumieniec zalewał lico a agresję wywoływał u kasty ludzi z marginesu, „sokołach” życia na gigancie -git ludzi. 946131_833022703476741_7521045589462996109_nTylko dzieci, niczego nieświadome, celebrowały w sobie znany sposób własne dzieciństwo. Dnie spędzaliśmy na graniu w piłkę, graliśmy godzinami i nie miało znaczenia, że owa „biedronówka” nie starczała na wiele i była podłej jakości, ale i tak o niebo lepszej niż dzisiejsze produkty z Chin. W telewizji ciekawość dziecka nie mogła być zaspokojona, ale mieliśmy swoich bohaterów, z którymi się utożsamialiśmy. Ponadczasowi „Pancerni” i sowiecki szpieg, pod przykrywką Hansa Klossa. Nadludzie, w imię krzewienia ustroju komunistycznego na czerwonych sztandarach, byli zdolni oddać życie i to nam imponowało. Zaczytywaliśmy się w komiksach. Kapitan Żbik – pomysłodawcy Władysława Krupki, zeszyty Relax, prezentujące, co w świecie komiksowym piszczy, Tytus, Romek i A’Tomek – genialna seria komiksowa autorstwa Henryka Jerzego Chmielewskiego czy Kajko i Kokosz – seria komiksów autorstwa Janusza Christy – historie zawarte w zeszytach bawiły i uczyły, wolne od ideologii gender czy promocji zachowań, które wtedy uważane byłyby za dziwaczne. Dnie z kanapką ze smalcem i kiszonym ogórkiem płynęły na wycieczkach rowerami rodzimej produkcji, grze w kapsle czy wypadach na dzikie wiśnie lub jabłka, popijane kranówką. Bazę 12573754_830372037075141_8696845299403065638_nwypadową mieliśmy w zdezelowanym „vanie” marki Nysa 501 i zbiorniku na cement przy budowie punktowca, na której robotnikom zeszło 20 lat. Kino letnie lub seanse w Domu Spokojnej Starości, dni osiedla i wielka wymiana komiksami i pustymi puszkami, które namiętnie zbieraliśmy. Ciastka WZ, kupowane na bony… Bloki czekoladopodobne imitowały nam turecką chałwę. Pierwsze komputery Commodore 64 lub Elwro Junior uchyliły przed nami rąbek techniki i nowoczesności – wszak po drogach wciąż jeździły Fiaty i Polonezy, a wszystko co zaawansowane, było siermiężne jak radziecka gra elektroniczna „jajeczka”. Dla namiętnych hazardzistów tamtej epoki prywatna inicjatywa w pakamerach na kołach wystawiała salony gry. Popularne bilardy – taka socjalistyczna imitacja fliperów. Wystrzeliwało się z kanału stalową kulkę i obserwowało się jej drogę licząc na to, że kulka zatrzyma się w jakimś wysoko punktowanym miejscu. Cała tablica była powybijana gwoździami. Tworzyły one kanałki i zatoczki, gdzie właśnie zatrzymywała się kulka. Każdy na coś chodził – w domu zatrzymywaliśmy się tylko na noc, a i tak rodzice nie byli tym specjalnie zaskoczeni, nie biorąc ze zmartwienia antydepresantów czy innych środków, pomagających zwalczać psychozy. Ale nie myślę tu o chodzeniu na jakieś zajęcia pozalekcyjne, które imagesbyły zupełnie niepopularne a wręcz dla nas szkodliwe. Chodziło się w zależności od lokalizacji: na kulki od łożysk, na szklane rurki do plucia, na skórki do procy, na kapsle pod garmażerkę, na cegły na budowę, itd. Rozrywka polegała na grupowym pozyskiwaniu rozmaitych, wydawało by się – bezużytecznych – przedmiotów, które służyły potem dalszej zabawie. Chodząc po saletrę na stację kolejową mieliśmy „wybuchowe” dzieciństwo, zbierając złom elektroniczny również pozyskiwaliśmy coś potrzebnego do wybuchu. Rzucanie lampami o chodnik dawało niezłe efekty pirotechniczne. Gospodarz domu kochał nas, gdy przychodziliśmy z budowy z taflami styropianu, zamienianego potem na wycinane karabiny i pistolety. Gdy to się nudziło, pocieraliśmy o szybę kawałkiem poślinionego styropianu. Nie wiadomo dlaczego, dźwięki, które wydobywały się podczas tej zabawy, wywoływały u osób starszych (powyżej 15 lat) rodzaj nerwowej ekstazy. Robotnicy, budujący nieopodal przychodnię lekarską uwielbiali, gdy przychodząc w poniedziałek zastawali pobojowisko – wybite szyby a w baku ciągnika gąsiennicowego DT 75 z lemieszem – wsypany piasek.

 images (1)Bez wątpienia jednymi z najlepszych miejsc do zabawy stały się klatki schodowe w osiedlowych blokach, szczególnie polecane były zakamarki ostatniego piętra w dziesięciopiętrowych punktowcach, zabawa w szybie windy – zatrzymywanej „na zapałkę” – czy eksploracja dachu, gdzie dostawaliśmy się, bo… ktoś ukradł właz. Strzelało się z procy, o dziwo kupowanej w kiosku lub samoróbki z różnych pocisków, m.in. bolców z zakrzywionych drucików – strzelanie w nogi pań i oczka, lecące w rajstopach, były celem:) . Jeszcze podwórkowa akrobatyka – trzepak w wersji hard czy huśtawki, na których bujaliśmy się tak wysoko, by zrobić sobie krzywdę.

Patrzę dziś na moje dziecko, kolejne pokolenie, które celebruje wolność – jaką odzyskaliśmy po latach podobno niewoli i cierpienia – i ogarnia mnie pusty śmiech. Dziś nikt nie puszcza dzieci samych, chyba, że mają przy sobie telefony komórkowe czy inne smartfony, będące elektroniczną smyczą. Dzieci po szkole nie wychodzą na dwór, zamykają się w swoich pokojach, mając do dyspozycji gry, o jakich nam się nie śniło (konsole x box, tablety, laptopy, gry sieciowe, YT), ale nie mają siebie nawzajem. Dzisiejsza wolność pozbawiła dzieci dzieciństwa i wspólnego celebrowania młodości. Już sześciolatek musi lansować się w Sieci, by zostać w przyszłości „kimś”.

Przyszłość?

To jedno nas łączy mnie i mojego syna. Jaka będzie nasza przyszłość?

Roman Boryczko,

styczeń 2016

(Visited 40 times, 1 visits today)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*