Sztuka sprowadza na manowce…

 

Każdy by chciał zostać krezusem, nie pracując za ciężko. Wszak nadmierna praca – jak każdy wysiłek ponad możliwości – wykańcza ludzki organizm. Pieniążki, idąc dalej tym tokiem rozumowania, powinny same się mnożyć i rosnąć na drzewach, by po nudnym dniu można je było zerwać i zakupić wszelkie dobra, potrzebne do przeżycia, jak również do błogiej rozrywki. Marzenia… Ale dlaczego od razu skreślamy szanse statystycznego Polaka na życie ponad stan lub życie „jak z bajki”?

Dwaj przyjaciele z dawnych lat, Daniel i inny Daniel, chodząc wspólnie i w porozumieniu na pabianickie kursy unijne, pomagające statystycznemu Polakowi przebrnąć suchą stopą przez podatek VAT, postanowili wcielić w życie plan o „złotej rybce”. W tym przypadku – nie czekając na łut szczęścia. Rybkę wykreowali siłą intelektu i talentem, który siedział zamknięty gdzieś w meandrach duszy artysty. Jeden, pracując w machinie obrotu mięsem, stał się koneserem sztuki, drugi – mając nieco więcej czasu za murami więzienia (prywatnie dekarz-blacharz) – zajął się sztuką literacką i malarstwem. Malował piękne obrazy, jakimi zachwycił się jego przyjaciel, „zaklepując” całą serię, którą sam wycenił – każdy z nich na… 108 milionów złotych!

Strony zawarły między sobą umowę przedwstępną, transakcję panowie zabezpieczyli wekslem, poświadczonym notarialnie. Nabywca, specjalista mięsny wiedząc, że zrobił interes życia, obrazy wystawił potem na aukcji internetowej po 300 mln zł każdy. To suma zawrotna, za którą sprzedaje się obrazy i dzieła najznamienitszych światowych artystów, toteż malowidła imiennika, anonimowego kryminalisty nie znalazły nabywcy. 2 miliardy 168 mln zł w wekslu wymagały uiszczenia podatku w łódzkiej skarbówce. Daniel (artysta) podatku nie zapłacił, Daniel (mięsny) po zwrot podatku jak gdyby nigdy nic udał się do Urzędu Skarbowego, a była to kwota niebagatelna – 160 milionów złotych. Nie wiem, na co liczyło tych dwóch panów, ale się przeliczyli. Przynajmniej tym razem…

Pracownicy skarbówki dopytywali nawet, czy nie doszło do zwyczajnej pomyłki, widząc takie kwoty, ale wszystko miało być jak należy. Zajęli się tedy sprawdzeniem umowy. W lokalach należących do stron zabezpieczono dokumentację transakcji kupna-sprzedaży i obrazy. Na wolnym rynku można sprzedać nawet obraz namalowany fekaliami za 2 miliardy złotych, bowiem wartość towaru jest taka, jaką cenę gotów jest za nią zapłacić nabywca, biegły rzeczoznawca stwierdził jednak coś innego. Z całym szacunkiem dla anonimowego malarza, jego dzieła są nic nie warte a kupujący i sprzedający, chcąc wykręcić numer na 160 milionów teraz mają na horyzoncie wizję kary pozbawienia wolności do lat 5 albo grzywny do prawie 19,2 mln zł albo… obie te kary łącznie. Pomysł na malarstwo z wysokiej półki doskonały – wykonanie przypominało skoki słynnego filmowego gangu Olsena…

Zostajemy przy temacie malarskim. Fundacja xx. Czartoryskich była do tej pory organem, zawiadującym wielką ilością dzieł o wartości nie do oszacowania. Mimo że byli ich faktycznymi właścicielami, nie mogli dóbr tych zbyć, ponieważ stanowiły dobra narodowe. Nie mogli ich zbyć, ale mogli – i przez lata to robili – dzieła te eksponować na całym świecie. Oczywiście kapryśny Adam Carlos Jesus María Jose Czartoryski, Burbon Sycylijski, znany z wystawnego życia, zamiłowania do wyścigów, hazardu i zbytków (od dziecka bywał na dworze swojego, kuzyna króla Hiszpanii) sygnalizował tu i ówdzie, że dziełem Dama z gronostajem interesują się arabscy szejkowie. Państwo polskie kupiło od fundacji jej zasoby. Trzeba było działać szybko i skutecznie, płacąc pół miliarda. Zaraz potem minister Gliński obwieścił wielki sukces narodu. Sam Czartoryski złamał już jedną umowę. Jego fundacja miała za tę niebagatelną sumę dalej zawiadywać i opiekować się zasobem 86 tys. obiektów muzealnych i 250 tys. bibliotecznych, które trafią do zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie. Miała, ale nie będzie, bowiem ów bajeczny bogacz żali się dziś na Polskę, że miał nad głową miecz Damoklesa i mogła powtórzyć się historia z czasów nazizmu czy komunizmu, dotycząca bezprawnego znacjonalizowania lub kradzieży zbiorów.

Do krakowskiego sądu rejestrowego wpłynął wniosek o likwidację Fundacji xx. Czartoryskich. Powód? Brak środków na dalszą działalność. Krakowski sąd jednak oddalił wniosek o zarejestrowanie rozwiązania i otwarcia likwidacji Fundacji Książąt Czartoryskich. To kolejny etap afery wokół majątku fundacji, który przekazała w formie darowizny nowo powołanej Fundacji Le Jour Viendra, z siedzibą w Liechtensteinie. Część pieniędzy otrzymały też trzy inne instytucje – Fundacja Trzy Trąby, Fundacja Książąt Lubomirskich oraz Fundacja im. Feliksa hr. Sobańskiego. Pieniążki rozpłynęły się, honorowa umowa z arystokratą okazała się nic nie warta, ten ostatni okazał się zwyczajnym lawirantem i partnerem niskich lotów. Dobrze, że w ostatniej chwili kolejne narodowe dobra nie zniknęły gdzieś w świecie, nie dopilnowane, będące w rękach lekkoducha, znanego z wystawnego życia, zamiłowania do wyścigów, hazardu i zbytków.

***

Co łączy te dwie historie? Miłość do sztuki – tej niskiej i tej najwyższej oraz nieoparta chęć zrobienia z Polski i Polaków przysłowiowego dudka. Za prymitywny szwindelek ogromnych rozmiarów wzięli się dwaj koledzy z Pabianic, widząc przed oczami jedynie rajskie plaże, jachty i tuzin półnagich hostess, przynoszących chłodne drinki. Za równie niskich lotów szwindel wziął się Adam Karol Jesus María Józef Czartoryski.

Po „Okrągłym Stole” i rozmowach w Magdalence wszelka własność rodu Czartoryskich wróciła do prawowitych właścicieli, jednak z zaznaczeniem, iż zbiory nigdy nie mogą opuścić w całości kraju i mają służyć po wsze czasy narodowi polskiemu. Dziś, gdy Czartoryscy dostali ekstra zastrzyk gotówki, 500 milionów rozpłynęło się a dzieło, czyli opieka nad zbiorami, którą od 1991 roku kontynuowali, właśnie legło w gruzach…

Jaki z tego morał? Małe sumy zapewniają chwilową przyjemność z życia, od wielkich tracimy głowę…

Roman Boryczko,

kwiecień 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*