Pamięć teraźniejszości (3)

Festiwal iluzjonistów

Diagnoza Zbigniewa Sajnóga, zawarta w pożegnalnym tekście, poświęconym pamięci Antoniego Kozłowskiego, jest wybitnie celna. Chodzi o to, iż wolność oraz niezależność ekonomiczna suwerena przekłada się na możliwość oddolnego tworzenia kultury. Paradoksalnie, ta możliwość istniała w czasach zaborów. Wystarczy prześledzić życie literackie Warszawy pod koniec XIX wieku, aby zrozumieć, iż ludzie posiadający środki, mogą tworzyć kulturę. Chodzi mi o różnorodność czasopism, o pluralizm światopoglądowy. A przecież tych tytułów nie finansowało Państwo ani Unia Europejska. Przykładem szalonego mecenasa, enfant terrible Krakowa z przełomu XIX i XX w., może być Feliks Jasieński herbu Dołęga, pseudonim „Manggha”, który cały swój majątek przeznaczył na tworzenie kolekcji sztuki japońskiej. Wtedy wyśmiewany, a dziś owoce jego pasji są częścią narodowego dziedzictwa kulturowego. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak istotny wpływ na kształt społeczny i kulturalny rodzącej się po zaborach polskiej niepodległości miał ideowy mecenat oraz praca u podstaw. Mamy zapomnieć  o fundacjach, tworzonych z prywatnych majątków polskich patriotów, o takich ludziach jak Wojciech Bednarski, Antoni Mateczny czy Anna i Ludwik Helclowie, będący fundatorami Domu Ubogich im. Ludwika i Anny Helclów w Krakowie. Młode pokolenie ma wierzyć, iż każdy mostek czy ławka w parku jest możliwa tylko dzięki dotacjom z Unii Europejskiej, która ciągle nam coś funduje – niczego w zamian nie biorąc.

Anna i Ludwik Helclowie oraz ich dzieło – Dom Ubogich (proj. pałacu i ogrodu – arch. Tomasz Pryliński)

Komuniści po ‘45 nie tylko kontynuowali dobijanie polskie inteligencji – rozpoczęte przez niemieckich nazistów – ale zawłaszczyli pojęcie własności prywatnej, odbierając majątki ziemiaństwu, nieruchomości zwykłym obywatelom, niszcząc handel, indywidualną produkcję rolną oraz rzemiosło – ograniczając i reglamentując. Nie inaczej stało się po ‘89. Ludzie, którzy podzielili tort Okrągłego Stołu zdawali sobie doskonale sprawę, jak niebezpieczna dla ich interesów jest wolność gospodarcza, zdrowe zasady konkurencji, własność prywatna oraz czytelne i przejrzyste prawo; postkomunistyczne elity oraz ich poplecznicy i akolici działali więc w myśl zasady: w mętnej wodzie nie utrzyma się zdrowa ryba. Na straży tego patologicznego status quo stanęli „inżynierowie dusz”, wyznaczeni przez okrągłostołowe lobby. Nad tym wszystkim miał się nadal unosić zaduch Bierutowskiej biurokracji. Nowa rzeczywistość stała się niemal kalką PRL-owskich realiów, gdzie „Trybuna Ludu” ferowała wyroki – kreowała autorytety bądź udzielała nagan – w cieniu  jedynej słusznej linii Partii.

Po Okrągłym Stole, oficjalne stanowisko cenzora zamieniono więc na niewidoczne, acz skuteczne, naciski. Wystarczył jeden telefon z redakcji „pewnej gazety”, aby instytucje wycofywały się wynajmu sali bądź organizowanej prelekcji czy spotkania. Z czasem, owa gazeta była nie tylko wyrocznią w kwestiach historycznych, literackich, artystycznych czy społecznych – ale de facto monopolistą na rynku reklamy prasowej. Książka taka jak „Gazeta Wyborcza – początki i okolice” Stanisława Remuszki, nie tylko nie miała prawa istnieć w oficjalnym obiegu wydawniczym, ale jak sam autor przyznawał, nikt nie chciał wydrukować prasowej reklamy jego publikacji. Kto nie chciał śpiewać w chórze, musiał udać się na wewnętrzną emigrację lub pogodzić się z marginesem niebytu. Walczyli z takim stanem rzeczy nieliczni „sprawiedliwi” (a raczej kamikadze), jak np. Cezary Listowski i ekipa „Tygodnika Współczesnego”, najlepszego polskiego pisma reportażowego w latach 1990-1991. Media znajdowały się realnie w rękach jednej grupy interesów, jednej koterii. Dziwnym też trafem, po ‘89 roku duży odsetek ludzi wpływowych wywodził się ze środowisk przedwojennych komunistów, a także powojennych stalinowców. Ludzie promujący w latach 50. „czerwone harcerstwo” i oswajający komunizm, mieli stać się autorytetami dla młodych pokoleń po-okrągłostołowej transformacji. Narracja o architektach Stanu Wojennego jako „ludziach honoru” współbrzmiała z tropieniem antysemityzmu w szeregach Armii Krajowej czy demonizowaniem przedwojennej prawicy. Nastały czasy literatury feministycznej, jogi na wolnym powietrzu, ekologii i wegetarianizmu. Wilk po raz kolejny założył owczą skórę.

Twórca „cudu nad Wisłą” – Leszek Balcerowicz

Od początku lat 90., środowiska „grubej kreski” budowały PR-ową dźwignię do promowania bezpiecznych, uległych i przewidywalnych „autorytetów” dla pogubionych światopoglądowo Polaków. Nic przecież się tak nie sprawdza jak szybki, niezasłużony awans, gdzie wyróżniony promocją, nagrodami, wywiadami oraz łechtany apanażami pisarz czy publicysta musi bacznie obserwować ruch ręki, która to wyniosła go na piedestał; istniała oczywiście  świadomość przedłużenia owej ręki, znajdującego się na zachodnich salonach. Identyczne kariery robili w czasach głębokiej komuny młodzi literaci zwani „pryszczatymi”; wtedy jednak wszystkie oczy skierowane były w stronę Moskwy. Za pomocą nachalnego marketingu zaczęto więc lepić nowy model elity dla „Polaka Europejczyka”, który musiał się teraz mierzyć ze swą przaśnością, ciemnotą, obskurantyzmem i antysemityzmem „wyssanym z cycka przedwojennej endecji”. Ludzie o etosie prof. Pigonia byli nie tylko na „czarnej liście” po roku ‘45, ale znaleźli się również na celowniku po ‘89. Odchodziła stara gwardia, z każdym rokiem ubywało ludzi pokroju Stefana Kisielewskiego. Nadchodziła era napuszonych koniunkturalistów i bezideowych grafomanów. Powoli rozkręcał się przemysł pogardy. Podrzędni twórcy, celebryci oraz zawodowi kabotyni zajęli się pedagogiką wstydu. Ignorancja, pomieszana z intelektualnym narcyzmem rozbudziła w poślednich umysłach potrzebę meta-diagnozy „polskości”; własne ograniczenia, oportunizm, marksistowski  sentymentalizm, krótkowzroczność oraz powierzchowność sądów stały się krzywym zwierciadłem do odbijania wad narodu.  Z czasem, niemal naturalnie, przyjęła się funkcja „języka tolerancji i otwartości”, tzn. – kto nie kupuje „27 lat cudu nad Wisłą” ten najgorsza, niewykształcona hołota z prowincji, ten głupiec, ślepiec i nacjonalista… (Cdn.)

 

Jakub Pańków

Na pierwszym zdjęciu – Zbigniew Sajnóg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*