Szczęście rodzi się z odpowiedzialności (2)

Na szczęście – w przenośni i dosłownie – istnieje model personalistyczny, gdzie ustrój społeczny a dalej ekonomiczny i polityczny powinny być środowiskiem stwarzającym jak najlepsze możliwości otwarcia się człowieka na  tajemnicę bytu, na niepowtarzalność własnego istnienia, na Sacrum, a  wreszcie na drugiego człowieka.  A w sensie ostatecznym – na miłość jako zasadę transcendentną. Można powiedzieć, że praca i miłość są pojęciami (wartościami) przenikającymi się i uzupełniającymi. Pewna aktywistka społeczna z Ameryki Łacińskiej powiedziała w czasie ulicznej manifestacji, że tylko uzmysłowienie sobie, iż ten drugi człowiek to ja – el oltro soy yo, daje realną możliwość zmiany. I nie chodzi tutaj o utopie szczęśliwości czy równości; ponieważ w ujęciu personalistycznym droga człowieka do szczęścia jest zależna od jego potencjału, a opiera się zawsze na ciężkiej pracy.

Jak mawiali greccy filozofowie: ducha się wykuwa – a każde uderzenie boli. Konflikt i cierpienie są elementami naturalnie obecnymi w rzeczywistości i niejako ją definiują. Człowiek powinien podejmować wyzwania na płaszczyźnie samodoskonalenia, akceptując niedoskonałość stworzenia (śmierć, chorobę, starość, różnice osobnicze pomiędzy ludźmi oraz gatunkami) a nie uciekać w utopie (ideologie) negujące strukturę rzeczywistości. Wiele współczesnych teorii pseudo-humanistycznych, będących de facto propagandą „kolektywizmu-indywidualistycznego”, ma w swoim oddziaływaniu na umysł podobne skutki jak substancje psychoaktywne – odrywające człowieka od realności bytu, prowadząc do skrajnej dychotomii myślowej. A w dalszej konsekwencji do czegoś na kształt schizofrenii, gdzie rozbieżność pomiędzy rzeczywistością postulowaną a doświadczaną ma charakter traumatyczny. System „kolektywizmu-indywidualistycznego” najpierw uczy rzekomego poszanowania dla  „zróżnicowania”, „oryginalności” i „odmienności”, a następnie kastruje człowieka z jakichkolwiek przejawów krytycznego myślenia, zastępując je formą „urawniłowki”, gdzie niemalże w 10. punktach można zawrzeć, „co należy sądzić”. Ten, uczony od dziecka „swojej niezbywalnej ekspresji”, człowiek nagle zda sobie sprawę, że musi ciągle uważać na to, co myśli oraz  mówi, aby nie doświadczyć ostracyzmu i wykluczenia z „kolektywu indywidualistów”, gdzie istnieje fałszywa identyfikacja tożsamościowa, łudząco podobna do tej, funkcjonującej w sektach. I o ile na płaszczyźnie świadomej nie rodzi to konfliktu, o tyle na  głębszych poziomach podświadomości skutkuje egzystencjalną apatią. Aparat opresji – „hodujący” takie społeczeństwo, mówiąc o „indywidualizmie” (czy to w reklamie, czy na akademickich wykładach) ma na celu uśpienie uwagi pod kątem lepszej kontroli; operując pojęciem „szczęścia dla wszystkich” – ma  tak naprawdę na myśli tylko zysk i przemoc.

W ujęciu realizmu społecznego ludzie nie są sobie równi w takim sensie, jak mogą to określać standardy linii montażowej w fabryce. Są równi na płaszczyźnie metafizycznej (ontologicznej), gdzie każdy element rzeczywistości ma swoje niezbywalne znaczenie, swój sens. To nie „równość” czy „wyjątkowość” dają nam poczucie szczęścia ale dostrzeżenie głębi sensu istnienia, która manifestuje się poprzez autentyczną wolność wyborów, ale co istotne, wiążących się nieodwracalnie z  odpowiedzialnością. Jestem przekonany, że istnieje holistyczny, całościowy plan dla każdego bytu. Model, w którym predestynacja nie wyklucza wolnej woli. Wierzę, iż człowiek jest wyjątkowy, ponieważ każde istnienie jest unikatowym rozbłyskiem poznawczym, dającym niepowtarzalną możliwość „dochodzenia do prawdy”. Oczywiście – kto jaki z tego robi użytek, to inna kwestia. Ktoś może powiedzieć, że taki „personalistyczny model” w rozumieniu społecznym czy politycznym nigdy nie istniał, że historia jest ciągiem wojen potężnych przeciwko słabym, itd. Ja natomiast uważam, iż każda sytuacja, gdzie ludzie ryzykują życiem, by bronić słabszych i robią to z głębszych pobudek, jest właśnie materializacją „modelu personalistycznego”. Każdy człowiek, który „zatrzymuje się”, a zarobione pieniądze – choć w minimalnym stopniu – inwestuje w „być” a nie „mieć” (również w sensie mentalnym), skłania się ku personalizmowi, podobnie jak każdy, kto stawia swoje ideały ponad doraźnymi korzyściami. Każdy uczciwy pracodawca, budując struktury swojego przedsiębiorstwa wciela w życie społeczną zasadę personalizmu. Każdy pisarz czy artysta, zastanawiający się nad konsekwencjami etycznymi swojej pracy jest personalistą. Każdy ojciec czy matka, rezygnujący ze swych wygórowanych ambicji na rzecz emocjonalnej więzi z dziećmi, realizują taki postulat – naprzeciw utopiom „kolektywistycznym” i „indywidualistycznym”. Ja, zamykając książkę Tatarkiewicza jestem usatysfakcjonowany, a patrząc na moją córkę – szczęśliwy.

Jakub Pańków

Na zdjęciu z rodzinnego archiwum – Marysia i Autor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*