AKTYWIŚCI W LABIRYNCIE
Ja nie wiem nic, o co wam chodzi.
Powiedzcie mi, wytłumaczcie mi…
Ryszard Riedel, Klosz
Już myślałem, że nic mnie nie zaskoczy po 32 latach doświadczeń malarskich, pobycie w Paryżu i obserwacji nie tylko dzieł, wywodzących się z tradycji klasyki malarstwa – ale także różnych instalacji i performances awangardowych. Tymczasem przypadkowo natknąłem się na ostatnie wyczyny tzw. młodej „sztuki”, pod kloszem lubelskiej galerii, którą nie bardzo wiem, jak określić.
W pamięci mam słowa zaprzyjaźnionego historyka sztuki, iż (nie obrażając nikogo) sławna galeria to współcześnie miejsce przemarszu bydła przez świątynię. Idąc tym tropem, galeria nie ma dzisiaj niczego wspólnego z tradycją prezentowania twórców, poszukujących wartości absolutnych. Podobnie jak galerie handlowe, sprzedające pisuary, nie mają niczego wspólnego z Duchampem – tak galerie sztuki już dawno zamieniły się w mrowiska, produkujące ideologicznych, posłusznych wykonawców, zazwyczaj dobrze opłacanych z zewnątrz.
Egon Schiele
Eksponowanie dwu prac, przedstawiających „faceta z cipą” (tak brzmi też tytuł dyptyku) nie trzyma się w żadnym stopniu w swojej formalnej warstwie sztuki malarstwa. Nie można też wytłumaczyć pracy stylizacją czy deformacją przedstawienia mężczyzny. Z historii malarstwa znam wielu artystów, którzy właśnie w ten sposób ujmowali temat. Bacon solidnie deformował, ale bez utraty podstaw anatomii, z dobrze opanowanym rysunkiem i proporcjami. Nie okaleczał człowieka poprzez swe prace. Nawet van Gogh w swoim szaleństwie, nie epatował własnymi ranami. Egon Schiele, jako malarz współczesny pokazując nagie ciało człowieka przedstawiał je takim, jakim zostało stworzone. Dominowała wyważona kompozycja, podobnie jak dobre studium postaci.
Dyptyk z Labiryntu
Wracając do „dzieł”, prezentowanych przez lubelską galerię Labirynt, nasuwa się pytanie: czemu i komu ma to służyć i jakie ma prawo, by kontynuować tradycje dawnej Galerii Labirynt Andrzeja Mroczka przy ulicy Złotej? Czy przypadkiem nie chodzi o wychowanie nowego pokolenia w duchu bezmóżdża i konsumpcji, bo z tradycją już dawno zerwano. Głośny, obsceniczny tytuł nie świadczy o randze dzieła. W dyptyku przecież nie znajdziemy niczego poza owym tytułem i impulsem do pomnażania podobnej „twórczności” przez środowisko bywalców galerii.
Czy nie jest to przypadkiem aktywizm dobrze opłacony z budżetu miasta?
Mariusz Kiryła
Jako praca wiodąca – Egon Schiele