Kośminek – enklawa człowieczeństwa

Lubelski Kośminek to dzielnica, powstała pod koniec XIX w. z inicjatywy lubelskiego fabrykanta, właściciela ziemskiego (i patrioty) – Michała Kośmińskiego. Projektował ją, jako zespół, carski architekt Guberni Lubelskiej – inż. Feliks Bieczyński. Projektował wraz z parkiem (!!!), którego smętne resztki w postaci zaniedbanego (jak cały Lublin) skweru noszą dumną nazwę Parku Bronowice…

Niestety, wizjoner Kośmiński zbankrutował (prawdziwiej byłoby rzec: zbankrutowano go za zbytnie przywiązanie do impoderabiliów moralności) a jego własność podzielono pomiędzy bogatych Żydów pobliskiej dzielnicy Piaski i napływową ludność niemiecką. Kilka ulic wykazuje do dziś ślady jednolitego architektonicznego zamysłu (Garbarska, Długa, Żelazna czy Wspólna), reszta starała się do nich upodobnić – z różnym, co oczywiste, skutkiem.

W XX-leciu międzywojennym powstała tam nowoczesna elektrownia miejska i zajezdnia autobusowa (kto pamięta szaro-czarne, radzieckie trolejbusy z lat 50. XX w., sunące wolno ul. Garbarską ku Śródmieściu Lublina?). Po II wojnie Kośminek zamieszkiwała w dużej mierze ludność cygańska, którą władze próbowały zmusić do życia osiadłego. Wychowali się tam m.in. Michaj Burano i jego brat, także muzyk, Wit Michaj. Polacy nadali temu kwartałowi nazwę „Dzielnicy cudów”. Cyganie ruszyli w szeroki, europejski świat, nazwa pozostała…

Obecnie dzielnica nie tętni życiem, ale i nie zamierza umierać. Spacerując po niej latem 2016 r. szukam obrazów i sytuacji, zapamiętanych z lat 60. I 70. XX w., acz coraz częściej zauważam ich skąpość. Czas i brak tzw. gospodarza powodują degradację wielu obiektów mieszkalnych, z których spora część traktowana mogłaby być jako pełnoprawne zabytki kultury materialnej.

Jednakże i tu da się zauważyć enklawy życia i dbałości o nie. Posadzone na podwórkach kwiaty, czy niekiedy nawet krzaki pomidorów, odbieram jako działanie undergroundowe z zderzeniu z kierunkiem, w jakim podąża cywilizacja. Mieszkańcy Kośminka żyją własnym rytmem i cieszą się swoim szczęściem a wszelkie działania, podejmowane w miejscu zamieszkania, są przemyślane i funkcjonalne. Brak tu jeszcze śladów „radosnej twórczości” biurokratów Ratusza czy ADM. Nie należy więc pokazywać mieszkańców Kośminka jako drapieżnego post-proletariatu ani wmawiać ludziom spoza dzielnicy, że są oni obywatelami drugiej kategorii. Tymi „zacofanymi” i „nieprzystosowanymi do nowoczesności”. Bieda niejako wymusza aktywność, sytość ją odbiera. Nic dziwnego, że określający od lat młodych Polaków jako „pokolenie zero-aktywne”, wędrujący wciąż między ludźmi reportażysta, Lech L. Przychodzki, na Kośminku właśnie widzi szansę przetrwania podstawowych wartości. Tu, nie wśród lubelskich „elit”.

Aby mieszkańcom Żelaznej czy Krętej nie było zbyt smutno – ptaki, w ilości rzadko w mieście spotykanej, próbują umilić im niełatwą codzienność. Nawet brzozie, która ponad 10 lat temu zadomowiła się na jednym z dachów, chce się tam żyć…

Kośminkowi nie potrzeba „europejskich” projektów, typu malowania hurtem kolejnych drzwi rozpadających się komórek. Potrzeba poszanowania dla ludzkiej godności i wsparcia aktywnych grup lokatorskich. Ci ludzie bez podpowiedzi Brukseli wiedzą jak wpisywać się w codzienność i co im potrzebne do ich niepowtarzalnego szczęścia. Przy takim podejściu mieszkańcy „Dzielnicy cudów” nie będą się musieli obawiać losu Starych Bronowic czy Helenowa, który zupełnie zniknął z map Lublina, ustępując miejsca „nowoczesności”.

Tekst i foto:

Mariusz Kiryła,

 sierpień 2016 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*