Wojna czy pokój? (2)

Trwająca wojna armeńsko-azerska prawdopodobnie stała się pierwszym konfliktem zbrojnym na taką skalę między dwoma podmiotami państwowymi o porównywalnej sile. Po pierwszym tygodniu wojny było już jasne, że ostateczna liczba ofiar będzie liczona w tysiącach.
Choć, jak dotąd, strona azerbejdżańska nie wykazała żadnych cudów w walce lądowej, to pokazała wręcz modelowo możliwości dronów na polu walki. Tu ma zdecydowaną przewagę. Pozwala to stronie azerskiej (przy pomocy Turcji), z powodzeniem wykrywać, namierzać i uderzać w armeńską artylerię i umocnione pozycje. Niezależnie od wypowiedzi polityków ormiańskich o rzekomym użyciu tureckich odrzutowców F-16 do osłaniania azerskich UAV, strona azerbejdżańska uzyskała pełną kontrolę lotniczą na niebie.
Z kolei Armenia miała czas na przeprowadzenie szeroko zakrojonych prac inżynieryjnych, przygotowując szeroką sieć umocnień w całym regionie. Pozwala to siłom armeńskim na utrzymanie pozycji na wielu obszarach, pomimo lotniczej dominacji Azerbejdżanu. Około 80% ofiar po obu stronach jest spowodowanych atakami rakietowymi, artyleryjskimi lub powietrznymi.
Niemniej jednak siły republik Górskiego Karabachu i jednostek armeńskich (które Erywan nazywa „ochotnikami”) są słabsze w przypadku długotrwałego konfliktu na dużą skalę z blokiem azerbejdżańsko-tureckim, nawet jeśli Armenia otwarcie przystąpi do konfliktu. Aby sobie uzmysłowić możliwości, Armenia posiada powierzchnię mniejszą niż województwo mazowieckie. Dlatego wynik wojny będzie w znacznym stopniu zależał od zdolności wojennej Azerbejdżanu (z pomocą Turcji i jej najemników), a więc do wykorzystania przewagi lotniczej i liczebnej armii do rozwinięcia natarcia lądowego i osiągnięcia pewnych korzyści, gdy pozwoli na to regionalna sytuacja dyplomatyczna. Równowaga sił mogłaby się również zmienić, gdyby jakaś strona trzecia interweniowała w konflikcie, aby położyć kres przemocy, lecz taka akcja mogłaby stać się odpowiedzią na niezbite dowody czystek etnicznych ludności ormiańskiej na terenach Azerbejdżanu.

Władze Iranu, znając nazistowską doktrynę wojenną admirała Arthura K. Cebrowskiego, który wprowadził pojęcie „czerwonej strefy”, to jest tych części świata, które muszą ulec zniszczeniu, przystąpiły do wzmożonej dyplomacji.

Nazistowska strategia Pentagonu, wedle wytycznych admirała ego bezwzględnie realizowana na Wielkim Bliskim Wschodzie od 2001 roku, doprowadziła do niesłychanych zbrodni ludobójstwa. Dzięki Iranowi i Turcji owa nazistowska doktryna znajduje się  w rozsypce. Gdy Stany Zjednoczone przeznaczały dużą część swoich zasobów na walkę z cywilizacją arabską, na zniszczenie świata muzułmańskiego, Rosja, a przede wszystkim Chiny, stale się rozwijały, osiągając pułap mocarstwowy. Naziści nigdy nie mieli ani nie mają najlepszej armii na świecie. W czasie agresji nazistowskiego reżimu USA na Bliski Wschód wzmocniły się potęgi regionalne jak Turcja i Iran, co doprowadza do szału nazistowską elitę w Washingtonie.

Jednak pod naciskiem prezydent Azerbejdżanu w niedzielę w udzielonym wywiadzie wyraził zgodę na zawieszenie broni, pod warunkiem, że Armenia obieca wycofać wojska z Górskiego Karabachu. Wedle prezydenta Azerbejdżanu na początek Armenia powinna zaproponować program wycofania swoich sił z miast spornego regionu, co spowodowałoby zaprzestanie działań wojennych w Górskim Karabachu za strony azerskiej. „Naszym warunkiem zawieszenia broni jest zaproponowanie przez Armenię tymczasowego programu wycofania wojsk z okupowanych terytoriów Azerbejdżanu w Górskim Karabachu, co nie byłoby pokazane tylko słowami, ale zrealizowane w czynach, [ze szczegółami] na jakich terytoriach zostanie uwolniony i w które dni”- powiedział Alijew, zwracając się w niedzielę do Al-Arabiya. „Zgadzamy się z poglądem, że problem z Armenią powinien zostać rozwiązany w drodze dialogu, ale musi być ku temu położony fundament. Premier Armenii musi zadeklarować przystąpienie do wcześniejszych porozumień, zgodnie z którymi terytoria Górnego Karabachu zostały uznane za okupowane terytoria azerbejdżańskie”- dodał Alijew.

Według prezydenta powstrzymanie walk będzie wymagało także przeprosin ze strony premiera Nikola Paszyniana, który rzekomo „nazwał okupowane ziemie Azerbejdżanu – ormiańskimi”. W przeciwnym razie, sugerował Alijew, operacje wojskowe Azerbejdżanu w Górskim Karabachu będą kontynuowane. Baku po wyzwoleniu swoich ziem będzie próbowało nawiązać normalne stosunki z ludnością ormiańską.
W niedzielnym wystąpieniu Alijew zażądał również przeprosin od prezydenta Francji, Emmanuela Macrona, za jego oskarżenie, że syryjscy dżihadyści zostali przeniesieni do Azerbejdżanu w celu przeprowadzenia operacji w Górskim Karabachu. „Nie ma najemników w armii azerskiej. Mamy armię liczącą 100 000 żołnierzy. Domagam się od Francji przeprosin i wykazania się odpowiedzialnością” – powiedział Alijew.
„Postaramy się przywrócić normalne stosunki z ludnością ormiańską po wyzwoleniu naszych okupowanych terytoriów. Postaramy się powrócić do stosunków dobrosąsiedzkich, choć nie będzie to łatwe” – powiedział prezydent Azerbejdżanu.

Oczywiście, obie strony konfliktu wzajemnie oskarżają się o wywołanie pożaru. Premier Armenii, Nikol Paszynian, oskarżył Turcję o koordynowanie działań wojennych Azerbejdżanu i zasugerował, że Ankara wróciła na Kaukaz Południowy, aby „kontynuować ludobójstwo Ormian” w pogoni za swoim „imperialistycznym marzeniem”. Wrze, lecz Iran puścił strumień zimnej wody, aby ostudzić ferwor walki. Dyplomacja irańska uprzytomniła bowiem stronom konfliktu, iż nie ma dobrego rozwiązania w postaci podboju militarnego. Wojna powoduje tylko eskalację napięć w regionie i straty militarne bez żadnego zysku dla wszystkich stron konfliktu. Rzeczywisty nieprzyjaciel tylko się z tego cieszy.

Andrzej Filus

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*