Krzyśkowe strachy (2)

Osobnik o tym samym imieniu i nazwisku, ale rodem ze stolicy, jest dyżurnym tekściarzem innego zespołu, na którym wychowała się cała rzesza punkowych obdartusów, do jakich i ja należałem. Dezerter narodził się w głowach uczniów warszawskiego technikum elektronicznego wiosną 1981 r. Mając 18 lat i żadnej przyszłości przed sobą, postanowili oni swoje frustracje ery wojskowego przewrotu gen. Jaruzelskiego, pustych półek i coraz wyraźniejszej erozji całego bloku komunistycznego przekuć w polityczne liryki. Perkusista Krzysztof Grabowski pierwsze zespołowe próby zespołu SS-20 przeprowadzał w swoim domu, mając do dyspozycji perkusję z kartonowych pudeł i krzeseł z materiałowymi obiciami.

Pierwsze wywiady z rozgłośniami zza żelaznych krat, za które muzycy dostawali gratyfikację w dolarach, pozwoliły kupić w miarę profesjonalne instrumenty. „Punk rock to zgrana stara płyta, w dodatku często nudna”. Przeleciały te wszystkie lata moralizatorstwa, gdzie Dezerter uczył, przestrzegał i bawił a życie i tak popłynęło swoim nurtem pokazując, że dziś wygrywają tylko ci, którzy wszystkich innych mają za nic.

Według Grabowskiego wśród przeciętnych obywateli nie ma zbytnio powodów i chęci, by się buntować. „Zwłaszcza, że wielu z nich dostało pięćset złotych i są zadowoleni. Lepiej siedzieć cicho, bo jeszcze ktoś te pieniądze zabierze”. To jest prawda czasu, w którym żyjemy i poniekąd godność, jaką utraciliśmy, rekompensujemy sobie ciągle spadającym na swej wartości dzietnym zasiłkiem. Krzysiek Grabowski z zespołu Dezerter, jak jego imiennik, większą wagę przykłada do marginalnych skrajności, pokroju skrajnej prawicy aniżeli VAT-owskich wycieków – 264,84 mld zł, co to zniknęły dzięki „luce VAT-owskiej”. Nikt o tym nie pisze protest songów a i nikt tych panów nie wiesza na szubienicy… Scena alternatywna nabrała się na „wafelkowy” nazizm i ukuła już tezę, że obecna – skrajnie nieodpowiedzialna (jak wszystkie zresztą) – władza puszcza oko do tego środowiska, niejako dowartościowując je i dając mu pewność siebie.

Sądząc po wynikach Konfederacji (partii zlepionej na siłę tytanicznym trudem) ta teza jest również chybiona. Słynna ustawa o Instytucie Pamięci Narodowej, z której PiS w konsekwencji się wycofał (pod naciskami środowisk żydowskich i ukraińskich), dotycząca tych, co za swoje oszczerstwa mieliby wylądować w polskim sądzie, dla tekściarza Dezertera stało się antysemickim dolaniem oliwy do ognia. Dobrze, iż tchórze z PiS- u go ugasili, bo podpalili by nim całą Europę…

Strażnicy polskiej demokracji – od obecnych Zielonych (nijak się mających do Polskiej Partii Zielonych i Polskiej Partii Ekologicznej z początku lat 90. XX w.) po zatroskanych o swoje emerytury UB-eków i SB-eków – dziś psioczą, że sukcesem PR-owców PiS-u jest to, iż ilekroć podnoszą się głosy krytykujące władze, to zaraz wtórują im opinie popleczników tej władzy, przekonanych, że jej adwersarze są członkami jakiejś uprzywilejowanej dotąd kasty. Tyle, iż najczęściej – i nie jest to trudne do zweryfikowania – tak jest!

By jakoś przybliżyć tysiące donosów, utyskiwań na nasz pokryty mrokiem kraj, głęboką zadumę nad losem polskiej praworządności, którą jednocześnie wkładają jak flagę narodową w odchody (Marek Raczkowski), czy przybijają rękami Doroty Nieznalskiej penis do krzyża… Zejdźmy niżej, w psychikę pragnących „normalności”! (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*