Wiara to nie matematyka

[…] Chrystus pan odkupił  wszystkich ludzi bez wyjątku. Każdy może być zbawionym, jeżeli się ochrzci, zachowuje przykazania  i godnie przyjmuje święte sakramenty. Zbawiciel otwiera  nam niebo. Jako nasz pośrednik idzie sam naprzód, zasiada po prawicy Ojca, zanosi modły nasze do Niego i błaga Go o przebaczenie i miłosierdzie dla nas. Tam bracia drodzy, czeka nas w tym miejscu, gdzie już ludzie nie obrażają swego Stwórcy, lecz Go wiecznie miłują […].

(św. Jan Maria Vianney)

Cytat ten wydaje się oddawać istotę problemu, zwanego zwątpieniem i utratą wiary w naszych czasach. Osoba księdza Vianneya pokazuje także, że aby zostać świętym, nie trzeba być dobrze urodzonym. Jan Maria Vianney był czwartym z sześciorga rodzeństwa. Urodził się w niespokojnych czasach, był 8. maja 1786 roku, kiedy to po raz czwarty w rodzinie ubogiego francuskiego rolnika odezwał się płacz nowo narodzonego dziecka. W roku 1789 Jan Maria skończył 3 lata, w tym też czasie wybuchła Rewolucja Francuska a wraz z nią nadeszły dla chrześcijan ciężkie czasy. Młody Vianney od kołyski prowadzony był w głębokim poczuciu wiary, głównie przez matkę. Mając 4 lata został odnaleziony w oborze, tam żarliwie modlił się do figurki Marii Dziewicy, którą podarowała mu jego matka. Po wielu burzliwych dziejach (ojciec był przeciwny realizacji marzeń syna, który pragnął zostać księdzem), w końcu otrzymał święcenia kapłańskie. Uznany został świętym i patronem kapłanów. Od dnia jego narodzin minęły 232 lata, jakże wielu zmianom uległo nasze życie od tej pory, jakże zmienił się świat, lecz niestety zły stosunek do wiary a chrześcijaństwa w szczególności, przybiera na sile i niewiele różni się od tych czasów, w których przyszło żyć Ojcu Vianney; kilka przykładów pozwoliłem sobie skomentować poniżej. (Warto zapoznać się z biografią tego świętego. Godne polecenia jest także zapoznanie się z homiliami księdza).

Wraz ze zbliżającymi się Świętami Wielkanocnymi, rośnie liczba artykułów, każących wątpić w fakt Zmartwychwstania Chrystusa. Dlaczego więc i my mielibyśmy nie zająć stanowiska w tej sprawie…?

Pocieszające jest, że w kościołach na Górnym Śląsku można zauważyć wyraźny wzrost wiary u młodych ludzi. Nie jest prawdą, że ławki w naszych świątyniach świecą pustkami. To, iż w dni powszednie wiernych odwiedzających kościoły bywa niewielu, jest głównie przyczyną  czynników od nas niezależnych. Praca już nie ośmiogodzinna, a o wiele dłuższa, sprawia, że wracamy do domów prawie na kolanach i tak naprawdę zasypiamy, nie kończąc nawet wieczornego pacierza. Wyliczanie, ilu z nas wierzy bardziej lub mniej także jest błędem, wiara bowiem jest przez każdego z nas rozumiana na swój prywatny sposób – nie trzeba wyliczeń, żonglowania procentami… Wiara to nie matematyka.

 – Dla wierzącego nie jest ważne, czy odnalezione zostały kości Chrystusa czy też nie. Wiara rządzi się swoimi prawami i nie potrzebuje sensacji ani dowodów, bo to sprawa ducha, nie fizyki, ten kto tego nie rozumie, po prostu nie wierzy. (Ten, kto mianuje siebie katolikiem i szuka sensacji w tajemnicach wiary,  temu tylko się wydaje, że wierzy a tak naprawdę okłamuje samego Boga).

– Dlaczego więc podczas liturgii Zmartwychwstania, wiernych w kościołach jest tylu, że trudno nawet o miejsca stojące w kościele, nie wspominając już o miejscach na parkingach, o których można tylko pomarzyć, zaś w niedziele sprawa wygląda o wiele gorzej…

Czyżbyśmy przychodzili do kościoła nie dla Boga a sąsiada? Bo tak wypada? A może szukamy w tym czasie kolejnej taniej sensacji? – z pewnością takich pseudokatolików znajdzie się wielu, ale to przecież każdy z nas odpowiada za swoje czyny, więc po co nagłaśniać tego rodzaju tematy w mediach? Z pewnością ludzi głęboko wierzących, jacy  doskonale wiedzą, dlaczego stoją bliżej lub dalej od ołtarza, jest znakomita większość. Pamiętajmy, iż kościół to nie tylko Dom Boży, ale także miejsce, pozwalające w ciszy i skupieniu porozmawiać z samym sobą.

Prostymi słowami, nie utartymi formułami porozmawiać z Bogiem, odrzucić zwątpienie, pokochać na nowo nie tylko Jego, ale także tę osobę, z którą przychodzi nam iść przez życie – kościół to dobre miejsce dla każdego – także do powrotów. Miejsce to często jest ostatnią nadzieją dla ludzi, będących w kryzysie nie tylko wiary, ale także stanu małżeńskiego. Kościół to miejsce dla ludzi słabych, lecz nie do końca pozbawionych nadziei. Nie nam jest sądzić o swojej świętości – lecz z pokorą, szczerze pochylić głowę nad swoją słabością, posłuchać rady podczas spowiedzi, nawet tam nikt nikogo do niczego nie zmusza. Wszystko zależy od nas samych, dlatego niezrozumiałe są  wypowiedzi czy artykuły, mające na celu pogłębianie naszego zwątpienia.

Wielu z nas podczas swojego życia popełnia wiele błędów, nazywa się je w kościele grzechami. Tych lekkich popełniamy niezliczoną ilość, spowiadamy się, obiecujemy poprawę i znów po czasie serial się powtarza – wmawiamy sobie, że to tylko jakieś tam brzydkie niecenzuralne słowo. Pan Bóg zakryje uszy i jakoś to będzie… Co jednak z tymi  hard-grzechami? Czy raz popełniony ciężki grzech dyskwalifikuje nas od prawa uczestniczenia w „wieczerzy z Chrystusem w Jego domu”? Czy jest szansa na powrót? Wielu z nas zadaje sobie to pytanie i to wielu z tego powodu oddalonych jeszcze od Boga przekracza próg kościoła, by otrzymać w ciszy odpowiedź i dobrze, że jest tak a nie inaczej, dlatego chociażby z tego powodu wyliczanie, ilu nas wierzy a ilu nieco mniej, nie ma sensu. Na ile jesteśmy godni przekroczenia bram niebieskich, osądzi On sam, kiedy nadejdzie pora, a teraz róbmy, co nakazuje nam nasza wola, nasze sumienie. Ważne, by nie oszukiwać samego siebie, nie udawać, bo wtedy tracimy tylko czas i „zabieramy” go Panu Bogu.

[…] kończy się msza święta w jednym z małych miasteczek Republiki Czeskiej. Tuż po błogosławieństwie księdza Polaka, który sprawował tam obowiązki proboszcza, podchodzi do mnie kościelny i mówi: Jesteście Polakami – dziwi was pewnie tak niewielka liczba wiernych (niewiele ponad 20 osób). Tak się składa, że ja bywam często w Polsce i widzę wasze wypełnione wiernymi kościoły. Powiem panu odpowiada, gotów jestem przysiąc, że tych 20 osób w naszym kościele gotowych jest, gdy zajdzie tego potrzeba oddać życie za wiarę – bo tylko tacy tu przychodzą. Ilu znajdzie się u was wiernych, zapełniających kościoły, by uczynić to samo? Obawiam się, że spośród kilkuset obecnych na mszy, tych gotowych dać świadectwo wiary byłoby o wiele mniej niż w naszym kościele. Bo wiara proszę pana, to nie matematyka, tu się nie liczy lecz ocenia wartość i zrozumienie – właśnie przez dawanie świadectwa, także poprzez modlitwę szczerą – prawdziwą – dodaje.. Wiara nie lubi reklamy, to wartość wyższa, na którą niewielu może sobie dziś pozwolić – kończy rozmowę starszy pan, zapraszając nas na herbatę z rumem […]. Czy miał rację? Chyba tak…

Tadeusz Puchałka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*