Społeczeństwo zboczeńców i podglądaczy?

Społeczeństwo cywilizacji zachodniej (gdzie Polska aspirowała i do brzegu której dotarła) ewoluowało. Byt to suma kilku czynników. Jednym z nich i chyba najbardziej istotnym jest zapewnienie przyzwoitej egzystencji, tj. jedzenia i dachu nad głową. Wszystko, co wykracza poza ten stan, jest już luksusem i przyjemnością. Ciekawy dla przeciętnego obserwatora jest fakt, że społeczeństwa cywilizacji zachodniej dużo wyżej stawiają możliwość oddania się często nic nie wnoszącej do życia stracie czasu – marnowanego na gapienie się w ekran telewizora, komputera czy telefonu mobilnego niż zastanowienie się nad wciąż kurczącą się wolnością jednostki. Świadomość wywalczonych praw idzie w niwecz na rzecz zachowań destrukcyjnych, sprowadzających ludzi do roli fantomów, potrzebujących impulsów szczęścia i od nich się uzależniających.

Gry video, Internet, social media – wszystko wyłożone na tacy, brak intymności, spokoju, możliwości kontemplacji i wyciszenia. Współczesny świat to wyścig szczurów dążących po trupach do celu. Zdobycie etatu jest wygraną w korporacyjnym maratonie. Nawet ludzi bezrobotnych profiluje się dziś według określonych szablonów ich przeszłej użyteczności w społeczeństwie. Jeśli tak wygląda sfera zawodowa, to jak ma wyglądać sfera prywatna, sfera odpoczynku? Jest dziś taka sama jak zgiełk, jaki nas otacza w pracy. Odpoczynek z tabletem, smartfonem, ludzie będący cały czas online, wrzucający co chwilę fotki na „spowiedź”  Instagrama czy Facebooka, przedstawiając siebie i swój wypoczynek w parku, na plaży, podczas deszczu i w upalny dzień – w postaci fotek i wpisów. Każda minuta życia jest dostępna dla innych użytkowników social mediów. Dla nich – lecz również dla właścicieli, zarządzających tymi kanałami jak również dla służb specjalnych i skarbowych. Obnażając siebie w świecie wirtualnym dajemy innym subiektywnie pełny obraz swej osoby – jedni to wykorzystają, inni nie…

Jest jeszcze ciemniejsza strona wypoczynku, pewnie dla wielu wyda się to dziwne, ale brudna strona ludzkiej duszy, znudzona od nadmiaru bombardujących człowieka doznań, wyzwoliła się i zapragnęła brudu i upokorzenia. Niegdyś rzymski religijny obrzęd, przy okazji którego toczono walki siłaczy, z czasem przerodził się w profesjonalną rozrywkę. W 183 roku p.n.e. rodzina zmarłego Publiusza Licyniusza Krassusa zorganizowała munera, w których wzięło udział aż 200 jeńców. Walki rozciągnęły się na kilka dni i zgromadziły tłumy widzów. Od tej pory walki gladiatorów stały się igrzyskami – widowiskiem równie popularnym jak wyścigi rydwanów. Pod rządami szaleńców pokroju Nerona czy Kaliguli na arenach działy się rzeczy, które nawet wielu Rzymian przepełniały odrazą. Oprócz zwykłych walk uzbrojonych, mających równe szanse gladiatorów, dokonywano przed widownią potwornych egzekucji – skazańców podpalano żywcem, krzyżowano czy rzucano na pożarcie lwom.

Indianie fascynowali się masowymi ofiarami z ludzi, śmiercią, kaleczeniem, kanibalizmem. Śmierć i zmartwychwstanie boga Tezcatlipoca była tylko jedną z wielu ohydnych orgii, znanych z Ameryki prekolumbijskiej, w której uczestniczyła również widownia, czyli wierni. Ofiary z ludzi składano od północnych prerii, przez góry Meksyku i dżungle Majów, do wyniosłych płaskowyżów Inków. Najbardziej klasyczną formą zabijania było wyrwanie serca. Ludzkie truchło zrzucano ze schodów do stóp zakrwawionej piramidy, po czym ćwiartowano, by je zjeść. Mięsa wystarczało oczywiście tylko dla wojowniczej arystokracji i kapłanów. Wnętrzności rzucano zwierzętom, głowy wystawiono na pikach, a serca zostawały na górze w płonących misach, trzymanych przez posągi bóstw. Okaleczanie jeńców i cywilów stanowiło trwały element średniowiecznej strategii zastraszenia przeciwnika. Masowym okaleczeniom towarzyszył handel karłami i epileptykami oraz różnego rodzaju cyrkowe freak shows dla gawiedzi. Często bestialsko pozbawieni rąk i nóg, zmuszeni byli do pełzania po ulicach miasta, co wzbudziło powszechną wesołość wśród jego mieszkańców.

Religijni inkwizytorzy, by rzucić strach na niepiśmiennym ludzie, tworzyli atmosferę makabry i takie również sceny oferowali tłumowi. Skazaną osobę nabijano na pal. Nabity delikwent powoli zsuwał się po palu, co powodowało długą i bolesną śmierć. Uznanych za heretyków, a kobiety za wiedźmy, czekał okrutny los a dla gawiedzi makabryczna rozrywka. Przywiązaną do pala osobę po prostu palono żywcem. Czasy współczesne są mniej brutalne, choć naziści czy państwa kolonialne w imię czystości rasy czy zwyczajnego zysku mordowali miliony istnień, nie bacząc na nieludzki aspekt tych czynów. Pogromy, ludobójstwa, czystki etniczne – choć straszne, nie miały niczego wspólnego z rozrywką. Dziś, choć nie mamy co do tego pewności, że taka podnieta dla bogatych istnieje naprawdę, z zabijania czerpią przyjemność zwolennicy Snuff Party. Imprezy, na których ludzie płacą ponoć 100 000 dolarów, żeby zobaczyć jak ludzie są mordowani dla rozrywki. Nikt o zdrowych zmysłach jednak nie przyznaje się publicznie do takich fascynacji… (Cdn.)

Roman Boryczko,

1. maja 2018

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*