Służąc złej sprawie (2)

Dla każdej w miarę inteligentnej osoby jest zrozumiałe, że rzeczywistość podlega ciągłym zmianom – transformując; z drugiej strony pewne normy są stałe i niezmienne. To, co wydawało się oczywistym kierunkiem w ewolucji norm społecznych pod koniec lat 60. XX w. na zachodzie Europy, z czasem obnażyło swoje poważne wady. Jest już niemal jasne, że akceptacja dla każdego oraz każdej normy stanowi pułapkę, jaką same na siebie zastawiły społeczeństwa, hołdujące zasadzie (utopii) „otwartości”. Z jednej strony bowiem promuje się edukację, wspierającą traktowanie orientacji homoseksualnej całkowicie na równi z heteroseksualną, a z drugiej strony przyjmuje się do swojej „otwartej społeczności” ludzi z innych, hermetycznych i nieasymilujących się kultur – którzy nigdy nie zaakceptują takiej filozofii życiowej, co w gruncie generuje konflikt. I to konflikt nieuchronny. Zwłaszcza, że rdzenna ludność Europy notuje ciągły spadek dzietności, a „goście” wręcz przeciwnie. Może więc jednak „Wielka Podmiana”?

Jeżeli bowiem Francja szczyci się swoją laickością i związaną z nią swobodą praw, to nie może jednocześnie tworzyć taryfy ulgowej dla islamu, podobnie jak Szwecja. Nawiasem mówiąc szwedzkie Malmö jest pierwszym miastem europejskim, gdzie rdzenna szwedzka ludność jest już mniejszością względem imigrantów. Niestety, w tych krajach szczególnie uwidacznia się wewnętrzna sprzeczność „tolerancji” jak i schizofreniczny charakter „politycznej poprawności’. Francuzi boją się rozmawiać o problemach, związanych z „rozcieńczeniem” dorobku ich kultury poprzez ludność napływową – z Maroka, Algierii, a ogólnie Afryki. Historyczne centrum starego, średniowiecznego miasteczka Grass to praktycznie „mała Algieria”. Duże obszary francuskich miast stają się arabskimi gettami, pełnymi biedoty, gdzie kobiety w czarnych chustach – zasłaniających  twarz – jadą tłumnie autobusami z gromadą dzieci na zakupy, do najbliższego Auchana.

Ojczyzna Hugo, Pascala czy Balzaca staje się powoli przytułkiem dla ogromnych mas ludzi bez wykształcenia, bez perspektyw ekonomicznych  czy  zawodowych, żyjących  według  prawa szariatu. Jak donosił w kwietniu 2002 r. New York Times: „Arabskie gangi regularnie niszczą tutaj synagogi, a przedmieścia, zamieszkiwane przez ludność z Afryki Północnej stały się strefami „no-go zones”, gdzie w zasadzie nie można wchodzić po zmroku, a Francuzi nadal wzruszają ramionami”. Według statystyk francuskiej policji z 2005 r. takich „no-go zones” było w Francji 150. Oczywiście mniejszy  procent francuskich muzułmanów jest nastawiony radykalnie, ale przy pogłębiających się problemach ekonomicznych i adaptacyjnych, nawet niewielka część tej społeczności stanie się zagrożeniem; zwłaszcza, że we Francji żyje obecnie około 6 milionów wyznawców Mahometa. Tylko jeden procent – 60 tys. zradykalizowanych i bojowo nastawionych mężczyzn – to beczka prochu. Zwłaszcza, iż tak dla porównania, wojska lądowe polskiej  armii to właśnie ok. 60 tys. żołnierzy.

Dziwny to krajobraz w państwie, którego społeczeństwo chełpi się zasadą: „Równość, wolność i braterstwo (albo śmierć)”. Żadne z tych haseł nie zadziała bowiem pomiędzy spadkobiercami Wielkiej Rewolucji a radykalnymi wyznawcami Mahometa; może poza tym ostatnim – rzadko cytowanym. Podobnie jak spuścizna jakobinów nie jest żadną wartością dla narodu, który przelewał swoją krew pod sztandarem „Bóg, honor i Ojczyzna”. Natomiast polscy homoseksualiści muszą się zastanowić: czy wolą zaakceptować istniejący w Polsce stan  rzeczy – brak akceptacji dla małżeństwa i adopcji, czy wolą iść ramię w ramię  z aktywistami „bananowej  lewicy”, którzy  mają nadzieję połączyć pełnię prawa dla gejów z idee fixe muli-kulti – a w praktyce – z islamizacją Europy. Acz zapewniam „inaczej kochających”, że islamscy fundamentaliści to nie kibice z Podlasia…

Wbrew urojeniom i projekcjom, jakimi  żyje „bananowa lewica”, Polska jest krajem, gdzie prawo świeckie jest jedynym obowiązującym. Jest to prawo ukształtowane na fundamencie wartości chrześcijańskich, chroniące każdego obywatela Rzeczypospolitej – bez względu na jego przekonania czy wyznawaną religię. Nikt tu nie szykanuje, nie prześladuje ani nie dyskryminuje nikogo w świetle prawa – ze względu na jego preferencje seksualne; nie mówiąc już o karaniu (incydenty pokazywania palcami „grubych” czy „rudych” są stare jak Świat i żadne regulacje prawne tego nie zmienią. Podobnie jak naciągane „teorie wykluczenia”. To jest rola rodziców, szkoły i wychowawców). Z drugiej strony, społeczeństwo polskie jest w większości konserwatywne i zachowawcze, co przekłada się na brak akceptacji dla tych swobód, jakie mają homoseksualiści „na Zachodzie”; mówimy tu o małżeństwach i adopcji dzieci, a przede wszystkim o prowadzeniu szeroko zakrojonych akcji „informacyjnych” oraz „oświatowych” na temat homoseksualizmu, co w praktyce oznacza nachalny marketing ideologii LGBTQ. Tu rodzi się pytanie: czy przeciętny, dorosły homoseksualista w Polsce ma tak naprawdę wspólne cele z tęczowymi aktywistami oraz wojującą lewicą? Moim zdaniem – nie.

W odróżnieniu od fałszywej lewackiej „tolerancji” oraz pozornej akceptacji – pełnej hipokryzji i obłudy – dla innych ludzi oraz kultur, stoję murem za różnorodnością. Nie wierzę jednak w żadne „otwarte drzwi” – to przeciąg i zaproszenie dla złodziei. A homoseksualistom życzę zrozumienia, że są tylko mięsem armatnim, narzędziem w rękach cynicznych graczy w walce z tradycyjnym modelem rodziny – z  państwami narodowymi, z ich tradycją i spuścizną. I tak jak komuniści mieli gdzieś los mas pracujących, milionami wysyłając ludzi do gułagów, tak też  globalne elity – ze swoimi mediami i wpływami – wspierające „tęczową falangę” – nie kiwną palcem w obronie „mniejszości seksualnych” w sytuacji realnego zagrożenia. Zarządzanie przez kryzys to ich modus operandi, a krew na ulicach tylko sprzyja dramaturgii.

I być może właśnie tu tkwi rozwiązanie zagadki „Wielkiej Podmiany”. W bogatej, konsumpcyjnej, libertyńskiej starej Europie nie ma już paliwa dla wewnętrznego konfliktu. Nie wystarczy zastrzelić księcia Ferdynanda czy podpalić Reichstag, by rozpocząć wojnę. Niemcy również nie mogą wjechać do Paryża na czołgach czy ostrzelać Westerplatte. Nie można też już urządzać nalotów na republiki byłej Jugosławii. Być może to właśnie imigranci z Afryki mają spełnić rolę pocisku do przemeblowania europejskiego – a co za tym idzie i Światowego – „Porządku”. Zapalnik będzie tym razem w kolorach tęczy – odpalony przez „lewackich fundamentalistów”.

Nad Europę nadciągają czarne chmury – to pewne i dobrze się zastanowić, czy aby Camus nie ma dobrej intuicji; służąc jednak złej sprawie – supremacji „białego nacjonalizmu”… To oczywiście ironia.

Z tęczowym czuwaj!

Włóczykij

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*