Po kolosie

 

O krok od niewolnictwa znajdują się biedni i zaplątani w obecny system ludzie, ale tylko tacy, którzy nie wierzą w możliwości transformacyjne systemu, zdając się wyłącznie na już istniejące rozwiązania, o których sądzą, że będą one trwać wiecznie.

Nic jednak nie trwa wiecznie. Przypominam sobie czas zrywu „Solidarności” i zwątpienie, jakie zagościło w duszach ludzi, gdy wprowadzono stan wojenny. Wiele osób myślało wtedy, że komuna nigdy się nie skończy A przecież nie minęła dekada i już było po niej. Podobnie jest i dzisiaj, gdy dobiega kresu kapitalizm w wydaniu liberalnym, choć jeszcze powszechnie się sądzi, że będzie on trwał wiecznie.

Kapitalizm w jego współczesnym wcieleniu jest jeszcze bardziej niebezpieczny i niesterowalny, niż komuna, tylko nikt nam tego w latach osiemdziesiątych nie powiedział. Wydawało się nam, że za żelazną kurtyną jest demokracja oraz obfitość.

O obfitości mogliśmy się przekonać, widząc zachodnie produkty, czy obserwując zachodnie miasta i wsie. Bezkrytycznie zachwycał nas ten dostatek. Dzisiaj wiemy, jakie są społeczne i ekologiczne koszty obfitości i bogactwa Zachodu – to dewastacja środowiska naturalnego, zanik więzi rodzinnych, sąsiedzkich i zakłócenie relacji międzynarodowych.

O demokracji mówili nam wieszcze globalizmu i wspólnego rynku, którzy siadali w naszym imieniu do okrągłego stołu, przepasani intelektualnymi szarfami wolności, równości i braterstwa. „Nie ma wolności bez Solidarności” – twierdzili. Wierzyliśmy im, ale do czasu.

Wolność, jaką poznaliśmy, to – że posłużę się metaforą Marka Chlebusia – prawo korzystania ze światowych zasobów surowcowych, tylko że jeden pobiera je łyżką koparki, drugiego zaś nie stać nawet na łyżkę stołową. Mało ma to wspólnego z prawdziwą wolnością.

Jednak nie tylko o czynnik materialny tu chodzi, gdyż wielkość koparki przestaje się liczyć, gdy o urobku decyduje przywilej dostępu do nadużywanych złóż i kredytów. Gdy ma się kredyt, można sobie kupić dowolną koparkę, lecz jeśli nie ma się przywileju dostępu do złóż, nawet największa koparka będzie stać bezczynnie. Za przywilejami nieodmiennie zaś stoi machina przemocy.

Mit równości rozwiał się także. Są równi i równiejsi, o czym profetycznie pisał Orwell, a co dzisiaj widzimy na własne oczy. Jaka jest bowiem równość osoby, posiadającej pieniądze, z tą, która ich nie posiada w świecie, gdzie za wszystko się płaci? Rozwiał się też mit braterstwa, gdy nasza armia przekroczyła bliskowschodni Rubikon. Śledząc te zjawiska, coraz więcej Polaków dostrzega, że dzisiejszym światem kapitalistycznym rządzi chciwość i przywileje, a wolność, równość i braterstwo to ich propagandowa zasłona dymna.

Czy tak musi być? Czy jesteśmy usatysfakcjonowani narodową solidarnością, która doprowadziła nas do tego punktu w historii? Z pewnością nie, o czym świadczą sondaże opinii publicznej i oficjalne statystyki. Nie chcemy ani wojny, ani nie godzimy się, aby nasze tysiącletnie dziedzictwo kulturowe pochłonęła nieokiełznana konsumpcja i tania rozrywka. Chcemy sensu i logiki, a także elementarnej uczciwości w życiu publicznym. Chcemy też harmonijnie współżyć z przyrodą, o czym świadczą kilometrowe sznury samochodów wiozących nas w weekendy za miasto.

Dla wszystkich osób sfrustrowanych sytuacją, w jakiej się znaleźli, mam jednak wielce pocieszającą wiadomość. Oto bowiem świat relacji międzyludzkich opartych na ekonomicznej przemocy odchodzi w przeszłość. Świadczą o tym nie tylko wypowiedzi tuzów ekonomii, ale także rozwijające się coraz liczniej alternatywne kręgi wymiany i handlu, w których cyrkuluje nie pieniądz, ale wewnętrzna jednostka rozliczeniowa, taka jak w dawnych czasach dolarowy bon towarowy.

Jest jednak jedna zasadnicza różnica pomiędzy tym, co było dawniej, a tym, co wyłania się dziś. Dawniej wewnętrzne jednostki rozliczeniowe emitowało państwo. Dzisiaj państwo nikomu do tego nie jest potrzebne. Świadczą o tym powstające na całym świecie waluty alternatywne, emitowane przez lokalne społeczności. Justus w Giessen, Prenzlauer w Berlinie, Roland, Chiemgauer, Lilienthaler koło Bremen, Deutsche Freie Mark, Rheingold w Duesseldorfie, Sterntaler czy Kannwas – to tylko przykład społecznych walut, powstających u naszych sąsiadów, w Niemczech.

Dzisiaj my wszyscy możemy być współautorami tych form, a także uczestnikami alternatywnych kręgów wymiany – bez udziału państwa. Wystarczy do tego trochę taniej techniki i nieco roztropności, a tej nam, Polakom, nie powinno brakować, bo mieliśmy na czym się uczyć.

W XX wieku przeżyliśmy i przezwyciężyliśmy tragiczne doświadczenia bezpaństwowości i wojen oraz upokarzające czasy niezrealizowanej utopii komunizmu, a obecnie przeżywamy demistyfikujące spotkania z wyśnionym rajem globalnego rynku, na który udało nam się wejść bez militarnej przemocy. Wszystkie te doświadczenia, jakkolwiek były trudne, składają się teraz na naszą niepowtarzalną mądrość. Mamy ją w nas i możemy z niej czerpać do woli.

Dziś, po 15 latach uważnego przyglądania się, czym jest kapitalizm, możemy też z całą pewnością twierdzić, że nasze obywatelskie doświadczenia w naukach społecznych są znacznie bogatsze, niż suche i teoretyczne doświadczenia prominentnych Holendrów czy Amerykanów, na których oglądają się nasi rządzący, w poszukiwaniu rozwiązań nabrzmiałych problemów, w jakie wciągnął nas wir liberalnego paradygmatu.

Po prostu wiele spraw – o których mieszkańcy krajów, w których kapitalizm trwa niezmiennie od setek lat, nie mieli nawet szansy pomyśleć – my przemyśleliśmy na tyle, że nadaliśmy im postać materialną, a następnie obcowaliśmy z tymi „wynalazkami”, przyglądając się ich użyteczności w prawdziwych, a nie hipotetycznych warunkach. Z tego płynie nasza najgłębsza wiedza, bo sprawdzona w działaniu.

Dużo tych doświadczeń było negatywnych, ale racjonalne wnioski z nich płynące mogą obecnie pomagać w budowaniu sensownych alternatyw liberalizmu. Po prosu mamy szansę nie popełniać błędów, które mogą robić ci, którzy takich doświadczeń za sobą nie mają.

Może nie jesteśmy tego świadomi, że sprawy, które nam, Polakom, wydają się zwykłe i oczywiste, bo mieliśmy z nimi do czynienia w realnym życiu, a nie w teoriach naukowych, są obecnie odkrywane na nowo w takiej dajmy na to Ameryce i podawane do publicznej wiadomości jako wynalazki epokowe.

Oto guru amerykańskich ekonomistów, profesor Paul Samuelson, laureat nagrody Nobla i twórca amerykańskiej doktryny gospodarczej, zabrał niedawno głos w renomowanym czasopiśmie ekonomistów The Journal of Economic Perspectives, gdzie poddał w wątpliwość doktrynę wolnego handlu. Doktryna ta przestaje bowiem służyć interesom Ameryki tak, jak to było planowane, odkąd Chińczycy zaczęli ją wykorzystywać do swoich celów. Pojawiają się też w amerykańskiej prasie coraz liczniejsze głosy, że sensowne byłoby stworzyć walutę, obsługującą wyłącznie wewnętrzny rynek amerykański, co byłoby poważnym naruszeniem propagowanej do tej pory zasady wolnego handlu.

Otóż niepoddawanie się doktrynie wolnego handlu było głównym zadaniem komunizmu. W tym celu emitowano wewnętrzną walutę systemu, niewymienialną na światowych rynkach, rubel transferowy, z którym byliśmy za pan brat ponad czterdzieści lat. Pamiętamy też bony dolarowe, niby równe dolarom, ale tylko na rynku wewnętrznym, no i niewymienialną złotówkę. Czy to znaczy, że jesteśmy o kilkadziesiąt lat mądrzejsi od profesora Samuelsona w diagnozie zagrożenia cywilizacyjnego, jakim jest wolny rynek? Czy Nobel ekonomiczny powinien raczej przypaść Władysławowi Gomułce, niż jemu?

Ciekawi mnie, jak zareagują na te napływające z USA sensacje doktrynalne nasi rodzimi spece od ideologii powtarzania wszystkiego za Amerykanami. Praktycznie większość uznanych fachowców i dziennikarzy od piętnastu lat przekonuje nas za pośrednictwem mediów do wolnego rynku. Czy zaczną teraz odwracać kota ogonem i rozpędzoną Wisłę naszej zliberalizowanej świadomości zawracać kijem nowej ideologii? Ano zobaczymy. Z tego, co widać, serwilizm na dobre zadomowił się w świecie mediów, więc spodziewam się spektakularnych zmian orientacji.

Bardziej jednak ciekawi mnie głębszy sens wypowiedzi Samuelsona, sprowadzający się do uświadamiania sobie przez Amerykanów konieczności zamykania i chronienia własnego rynku przed neoliberalnym potworem, którego powołali do istnienia. Zwłaszcza od czasu, gdy potwór ten przybiera postać chińskiego smoka.

Tak się składa, że postulat Samuelsona jest całkowicie zbieżny z tym, co od lat powtarzają alternatywni ekonomiści, a co do tej pory było wyśmiewane przez neoliberalną socjetę. Jest on bowiem przyznaniem, że konieczne jest chronienie lokalnych rynków przed zabójczym dla nich, spekulacyjnym kapitałem wolnego rynku.

Dziś jednak adresatem tego postulatu możemy być wszyscy my, obywatele, a nie tylko rządy i parlamenty państw – i to jest ta pocieszająca wiadomość dla wszystkich czytelników tego artykułu.

Dzisiaj my, obywatele, mamy przecież do dyspozycji nowoczesne narzędzia komunikacji, jakich nigdy dawniej nie było – komputery, Internet, telefony komórkowe, karty chipowe, satelitarne połączenia, urządzenia służące do przeprowadzania elektronicznych transakcji. Są one dostępne także dla osób prywatnych, a nie tylko dla rządów i instytucji.

W środowiskach organizacji pozarządowych na całym świecie zostały też rozpracowane algorytmy bezodsetkowych systemów wymiany i handlu, które przynoszą dobrobyt społecznościom, które się nimi posługują. Ta wiedza nie jest, jak to ma miejsce w bankach, trzymana pod korcem, a przeciwnie – jest ona udostępniana praktycznie za darmo, za pośrednictwem serwisów internetowych, wszystkim zainteresowanym. Serwisy takie zaczynają działać już także w Polsce, choćby pod adresem: www.allternet.most.org.pl.

Mamy też w Polsce znakomite ustawy, umożliwiające bezpodatkową produkcję i dystrybucję dóbr i usług w ramach gospodarki socjalnej. Wykorzystując przepisy tych ustaw możemy sensownie zagospodarować pracę osób, wyrzuconych z rynku liberalnego oraz potencjał firm, posiadających jakiekolwiek nadwyżki mocy produkcyjnej. Możemy dzięki nim tworzyć całkowicie alternatywne państwo, obywające się nawet bez policji. Wystarczy utworzyć społeczne, wolontariackie „agencje” ochrony, wykorzystujące wolny i wolontariuszowski potencjał istniejących, oficjalnych agencji ochrony.

W tym celu musimy się zsocjalizować (nie mylić z ruchem socjalistycznym) w myśl przepisów ustawy „o zatrudnieniu socjalnym”. Zsocjalizować się pozapartyjnie rzekłbym, czyli nieoficjalnie, prywatnie, towarzysko, przyjacielsko, znajomościowo, w kółkach zainteresowań. Można to zrobić pod szyldem już istniejących organizacji pozarządowych.

Zsocjalizować się, czyli utworzyć polską republikę wolontariacką, w której każdy wolontariusz jest uczestnikiem jakiegoś społecznego przedsięwzięcia, dysponując zarazem zestawem wewnętrznych i nowoczesnych narzędzi socjalnych, służących do racjonalnej organizacji jego pracy, takich jak karta chipowa i jej czytnik.

Gdy się zsocjalizujemy, mamy wszystko, co trzeba, aby stopniowo i pokojowo przejąć cały majątek od hipermarketów i banków. Te ostatnie nie będą bowiem miały wkrótce racji bytu, gdyż ludzie, zamiast drogimi pieniędzmi, zaczną się posługiwać alternatywnymi środkami rozliczeniowymi, zaś dla tych pierwszych jedynym realnym majątkiem jesteśmy my – klienci, zwani w świecie Zachodu konsumentami. Gdy nas nie będzie, bo zaczniemy zaopatrywać się w podstawowe produkty w państwie alternatywnym (co zrobimy ze względu na znacznie tam niższe niż w hipermarketach ceny), zagraniczne hiper- czy mega- uschną, a wtedy odkupimy ich przestrzeń handlową na dogasającym, liberalnym i wciąż wolnym rynku…

Jak przekonuje Samuelson, wiedzę do tego niezbędną już od dawna posiadamy.

Krzysztof Lewandowski

One thought on “Po kolosie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*