Krucjata czy rewolucja

 

Istnieją schematy, obecne w naszym myśleniu, odkąd istnieje Europa. Klasyczna grecka demokracja zakładała nieodpartą siłę argumentów i rozumu. Przyjmowała, że wśród wolnych i równych prawda i racja wcześniej czy później zawsze zwyciężą. Współczesna „demokracja” ani myśli wciągać w proces decyzyjny społeczeństwo – politycy wolą raczej ukrywać fakt (a raczej przesłaniać go mnóstwem zasłon, wyobrażeń i fantasmagorii), iż nie uważają tzw. obywateli (a faktycznie poddanych) za wystarczająco równych i wolnych, by byli godni podejmowania decyzji. Zresztą – czy może być wolny ktoś, na temat kogo inni podejmują wiążące prawnie decyzje?

Mądrość wszak jest trudno dostępną kategorią. Przecież „idiota” to ten, kto nie interesuje się sprawami społecznymi. Ten stan „idiotyzmu” jest wybierany dobrowolnie przez dużą część społeczeństwa – i jest to zrozumiała reakcja. Pozwala bowiem uniknąć frustracji, wynikającej z bezsilności. Jeszcze inni głoszą poglądy, będące niczym innym niż wyrazem osobistych frustracji – stąd w wielu wypadkach skrajny eklektyzm i populizm rozwiązań: karać, zamykać, wieszać… Jakby społeczeństwo było strukturą prostą niczym budowa cepa a likwidacja objawów – równoznaczna z likwidacją przyczyn. Stąd też, mimo nieustannej nagonki na wyrodne matki, sadystycznych ojców, pedofilów itd… – zjawiska te nie nikną, ale się nasilają! Nie likwidują bowiem przyczyn takich zachowań – co więcej, nikt o nie nawet nie pyta!

Także po wczesnym chrześcijaństwie i nakazie: „Idźcie i nauczajcie…” zakodowaliśmy model misji męczenników i katakumb – konspiratorów. Nawracających heroizmem cnót i siłą słowa bożego. Stąd tradycje krucjat, podbojów i konkwisty. W tym duchu za świętymi i męczennikami szła ekspansja, choć częściej było odwrotnie – za władzą polityczną i przemocą podboju szli misjonarze. Czymś całkowicie odmiennym, leżącym na antypodach tego schematu jest wzór, ucieleśniony przez powstanie Spartakusa, bunty chłopskie i plebejskie oraz nowożytne rewolucje. Siła ich tkwi nie w spisku, wyznawcach, świętych męczennikach czy konspiracji – a przede wszystkim w nagle odkrytej i okazanej oczywistości. Przyciągają nie programem i organizacją a w twórczą kreacją. Oczywiście jest to podział dość syntetyczny i sztuczny – w życiu wszak rzadko cokolwiek występuje w stanie czystym. Warto sobie uzmysłowić to rozróżnienie, gdyż sposób, w jaki myślimy – ma znaczenie na to, jak działamy.

W czasach sprzed kryzysu, społeczeństwo znajdowało się pod silnie narkotycznym wpływem kultury konsumpcyjnej. Szanse zaś na radykalne zmiany i przeobrażenia były znikome. Z konieczności wszelkie anty-systemowe idee musiały przejąć i zaakceptować dyskurs „demokratyczny”, przejawiający się w formach demonstracji, pikiet i odwołań do opinii publicznej. Dzieje się tak, jak byśmy mogli przekonać tych, których przekonać nie sposób, gdyż jak ustaliliśmy – wcale nie chcą oni mieć poglądów. Inni odporni są wobec racjonalnej argumentacji, gdyż nigdy przytaczane argumenty nie są weryfikowane w odniesieniu do potencjalnych skutków. Postępowano tak, by owe przetrwalnikowe struktury, gdzie drzemią owe idee, mogły egzystować i trwać. Jednak i system odnosi z tego niewątpliwe korzyści, mogąc uatrakcyjniać swoje oblicze, wzmacniając kontrolę i indoktrynację.

Niewątpliwie największą ufność w wyzwalającą i kreacyjną moc rewolucji pokładał anarchizm, czego ikoną jest Michaił Bakunin ze stwierdzeniem, iż „pasja niszczenia jest pasją tworzenia”. I wbrew wielu – nie jest to dowód na umiłowanie destrukcji a na świadomość, jak wiele może się zdarzyć, gdy zostaną zniesione ograniczenia i represje. Jak wspaniałe (choć i groźne) ujawniają się horyzonty! Warto o tym pamiętać dziś, gdy tak wiele lęku i asekuracji (niejednokrotnie podsycanych celowo) w ciemnym i konserwatywnym społeczeństwie – o ironio, jakby żywcem wyjętym z Nieboskiej komedyi Krasińskiego – z tą tylko różnicą, że Okopy św. Trójcy zastępuje polityczna poprawność. Co jednak w wykonaniu klas odchodzących miało odblask pewnej grozy i wzniosłości, tutaj przybiera formę groteski, zwłaszcza w wydaniu tzw. środowisk wolnościowych. Tak więc lata całe był czas na pozytywną pracę u podstaw. Jak mizerne dawało to efekty, nie trzeba chyba nikogo specjalnie przekonywać. Posiadanie bowiem poglądów skrajnie krytycznych wobec rzeczywistości – skazywało na alienację w praktycznym życiu. Zwłaszcza, gdy nawet poszukiwacze prawdy skazywali na nią poszukiwaczy prawdy odmiennej, niż ich własna…

Nie od dziś wiadomo, że ludzie starają się racjonalizować i uzasadniać swoje postępowanie. Nie trzeba też być specjalnie bystrym, by dostrzec, iż poszukiwanie prawdziwego obrazu świata i potrzeba efektywnego funkcjonowania w społeczeństwie – niosą ze sobą konflikt i jak to przeważnie bywa: wygrywa życie. Jeśli nie chcemy czekać biernie na załamanie systemu, poddając się losowi, musimy robić wszystko, by ów system odrzucić a życie swoje ustanowić wedle własnych praw.

 

W dalekiej perspektywie

Dzisiejszy kryzys to nie tylko choroba eterycznego ciała systemu, objawiająca się mrowiem i „wielkim dużo” migoczących niby gwiazdy znawców (azymutem w rejsie życia), określających, kto i ile posiada oraz ile kto komu winien. To także kryzys panowania krajów dotąd dominujących i brak przestrzeni do ekspansji w wymiarze ekonomicznym. Sytuacja przypomina tę, którą mieliśmy przed I wojną światową, z tą tylko różnicą, iż teraz dotyczy już całego globu. Przełomowy czas wymaga przełomowych decyzji/działań. Nie trzeba zadawać sobie wielkiego trudu, by dostrzec, że Zachód niczego takiego nie planuje, zamiast tego destabilizując we własnym interesie kolejne regiony. Całą ufność pokłada przy tym w sile militarnej, próbując tak skomponować układ polityczny, by dalej spełniał jego potrzeby. Ufność, jaką pokłada w swą moc militarną, nie widząc potrzeb głębokich przeobrażeń – przypomina dawno upadłe imperia. I ten właśnie fakt skłania do optymizmu – koniec jest bliski (nikt nie wie jednak, jak będzie on wyglądał). Gdybyśmy mieli do czynienia ze zjawiskiem kontestacji, kwestionowania oczywistości z jednej strony i z poważnymi koncesjami z drugiej (jak to się działo do tej pory w historii Zachodu), można by uważać, iż Imperium ma dość sił żywotnych, by przetrwać.

Prawa człowieka, którymi z takim cynizmem się żongluje na zmianę z bombardowaniami i akcjami wojsk okupacyjnych, nie na wiele się już zdadzą, gdyż jak to już dawno odkryto – na bagnetach nie da się usiąść. Chaos, za pomocą którego zarządza się coraz większymi obszarami, nie będzie trwał wiecznie. Jeśli zaś system nie szuka wyjścia w gruntownej zmianie i reformie – będzie zwiększał kontrolę i wyzysk nie tylko na peryferiach, ale także na pół-peryferiach i wreszcie we własnym centrum. Toteż liczba tych, co cieszyli się przywilejami, drastycznie spadnie. Niezadowolonych przybędzie i to niezadowolonych z pewną siłą sprawczą.

 

W bliskiej perspektywie

Życie społeczne jest głęboko przeorane patologiami – obojętnie czy jest to związek wędkarski czy spółdzielnia mieszkaniowa, klub sportowy czy samorząd lokalny – wszędzie napotykamy te same zjawiska. Potrzeba naprawdę wielkiej dozy idealizmu i optymistycznej utopii, by sądzić, że można którąkolwiek z owych dziedzin zmienić i trwale naprawić w oderwaniu od całości życia społecznego (pomimo 20 lat polskich prób). Tylko kwestionując całość i logikę obrazka tych społecznych puzzli możemy zmienić trwale kształt i miejsce części składowych.

Skoro już przyjmiemy, iż wyjściem jest rewolucja, jeśli powiemy „A”… – musi to mieć konsekwencje w naszej strategii i taktyce. Tymczasem wydaje się, że rządzi prawo – jaki system, taka opozycja – gdzie anty-systemowe organizacje i ruchy zachowują się niczym wolnorynkowe podmioty gospodarcze, zażarcie i bez pardonu konkurując o rynek, nadymając się, by wystawić większą paradę niż „konkurencja”. I – przy okazji – puszczając całą parę w gwizdek. Gdy tymczasem skala 10-100-1000 – to wciąż skala mikro! Liczbę ludności w kraju mierzy się przecież w milionach a świata w miliardach. Równie śmieszna jest walka z podróbkami Dni gniewu, ruchu oburzenia itd… Każdy bowiem, kto odwołuje się do żywiołu społecznego, kto społeczeństwo aktywizuje wokół istotnych problemów społecznych – czyni dobrze i zgodnie z lewicowym ethosem (niezależnie od wyznawanych poglądów). Oczywistym jest też, że w definicji aktywizacji społecznej nie mieści się organizowanie pogromów, polowań na czarownice czy ściganie kozłów ofiarnych, te bowiem są technikami władzy podczas niszczenia sił społecznych. Skrajna prawica definiuje się m.in. tym, iż zdobywa władzę za pomocą scentralizowanych i zdyscyplinowanych organizacji (także podczas Rewolucji Październikowej nigdy cała władza nie trafiła w ręce rad – została w rękach bolszewików). By dać pełen obraz paranoi, mamy dziś w RP prawicowców odwołujących się do społeczeństwa oraz lewicowców i wolnościowców, próbujących koncesjonować i nadzorować walkę społeczną. Nierzadko też teoretycznie rewolucyjna działalność ma praktycznie pacyfikacyjny efekt.

Dzieje się tak poprzez wtłaczanie raczkujących protestów w formy prawne i organizacyjne. Jest to więc taka działalności rewolucyjna niczym przysłowiowy: ni pis ni wydra – coś na kształt świdra. Z czysto unitarnego punktu widzenia to „żółte” związki i NGO’sowe organizacje mają zwykle większą moc negocjacyjną w formalno-prawnych rozgrywkach. W czysto pozycyjnych, uciążliwych i zazwyczaj pozornych zmaganiach, społeczeństwo jest zepchnięte do defensywy, ciągłego odwrotu i ustępstw. 

Jednak istotną zmianę może przynieść wystąpienie w skali 56, 70, 76 (specjalnie pomijam rok 80, gdyż w kraju tak dalece zdezindustrializowanym, jak dzisiejsza Polska, strajkować wewnątrz zakładów można ad Calendas Graecas) – by wyjść poza ramy poprzedniego ustroju. Takie ustępstwa systemu miały miejsce w 1905 r – nastąpił znaczący wzrost płac, polepszenie warunków pracy, koncesje polityczne. I tego rodzaju świadomość należy upowszechniać. Toteż nie organizowanie a eskalowanie, radykalizowanie, czynienie wystąpień płynnymi i poszerzanie taktyk powinno być naszym celem. Nie organizowanie formalnych protestów – pikiet, demonstracji a upolitycznianie wszelkich „wydarzeń”. Celem zaś jest doprowadzenie do takiej aktywności społecznej, jaka ma dziś miejsce w Hiszpanii i Grecji.

Jeśli by powstał w RP taki protestu, uwiarygodnił by i wzmocnił siłę tych ruchów, które już istnieją Polska ma bowiem kluczowe znaczenie w Europie Wschodniej i nadal pewną siłę oddziaływania w rejonie. Kraje centrum i elity decyzyjne wobec buntu peryferii musiały by stanąć przed problemami, których nie da się już dłużej ignorować. 

Nasze siły i środki są więcej niż skromne, jednak w chwilach tak dużej niestabilności systemu każda siła może mieć niespodziewanie wielkie przełożenie. By tego dokonać, trzeba odrzucić stare przyzwyczajenia, niczym za ciasną skorupę. By dorosnąć do nowych czasów, musimy porzucić przyzwyczajenia i nawyki, zepchnąć na daleki plan partykularyzmy i interesy, programy budowania własnych organizacji. Te będą miały szanse powstania i rozwoju dopiero wówczas, jeśli gleba społeczna zostanie ożywiona burzą a ludzie postanowią wydostać się ze stanu „idiotyzmu”. Módlmy się zatem o deszcz, tańczmy szamańskie tańce, nie bójmy się żywiołu!

Lub raczej niech pragnienie przezwycięży nasz strach. Bo tylko tak może odmienić się nasze życie i nasz los… Już słychać tętent jeźdźców burzy…

 

Artur Kielasiak

One thought on “Krucjata czy rewolucja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*