Entropia – 10

Filmówka

 

            Z łódzką filmówką łączyły mnie silne związki. Studentem tej zacnej uczelni byłem przez dwa semestry. Zajmowała mnie jednak w tamtym czasie głównie ta część filmowego życia, która sprowadzała się do nocnych maratonów barowych. Nie starczało mi czasu i nie mogłem przebić się przez kaca, by wyuczyć się tekstów dramatów na pamięć. Z równie mało zdolnymi partnerkami wymyślałem skecze, by zaradzić własnemu lenistwu. I tak, na przykład, kiedy nie nauczyliśmy się dialogów aktu Zemsty Aleksandra Fredry, wymyśliliśmy, że będziemy słać sobie nawzajem, na scenie, dialogi w formie listów, przez pokojówkę – naszą koleżankę. Czytaliśmy po prostu te kwestie z kartek. Dziekan Światosław Szczeciński nie kupił jednak tego gagu. Zemściło się to na mnie wylaniem ze studiów. Of course, gdybym tak jak moi inni mało zdolni koledzy i koleżanki miał ojców i matki dyrektorów teatrów, choreografki czy znanych rysowników, nie miałbym się czego obawiać i mógłbym bimbać sobie w najlepsze. W swym młodzieńczym zapale nie brałem jednak pod uwagę, że fortuna poskąpiła mi takiego szczęścia.

            Jeden z ówczesnych wykładowców, trzymający się na uboczu zdroworozsądkowiec, porównał zresztą atmosferę tego miejsca do obozu koncentracyjnego. Miał chyba na myśli głównie tak zwaną fuksówkę. Podczas tej zabawy świeżo upieczeni, pierwszoroczni studenci poddawani byli psychicznym torturom, przypominającym wojskową falę. Po ciężkim dniu absurdalnych zajęć musieliśmy ustawiać się w rzędzie. Starsi koledzy przechadzali się przed nami jak esesmani. Niespodziewanie zwracali się do kogoś, piętnując jakąś jego cechę, którą słusznie odgadywali jako kompleks. Chodziło o to, aby zniszczyć ci osobowość. W rezultacie stawałeś się powolny mikrospołeczności i jej zasadom. Życie w PWSFTViT przypominało kuracje odwykowe z ciężkich dragów, opisywane w fantastycznonaukowych powieściach Dicka. Terapia zakładała, że aby pozbyć się nałogu, trzeba pozbyć się też całej indywidualnej osobowości pacjenta, której ten nałóg jest częścią. I tak zaszczuty przez grupę narkoman rozpadał się na części – znikał. Na to puste miejsce można było wymyślić coś nowego, zdrowego… swojego. Wykładowcom to odpowiadało. Pozorowali oburzenie. W rzeczywistości pasowało im, że stawaliśmy się odmóżdżeni i powolni rozkazom. Podsycali sytuację zagrożenia. Już w pierwszych dniach dowiedzieliśmy się, że egzamin wstępny wcale się nie skończył. Że w każdej chwili ktoś z nas może wylecieć. Ba, nawet mają już zaplanowane pewne cięcia. W takich okolicznościach nieufność między nami musiała wzrastać. Postępowała rywalizacja i psychoza. Doszło do tego, że jedna z koleżanek “odkryła”, że wszyscy jesteśmy wampirami energetycznymi. Ktoś większym, ktoś inny mniejszym, ale zawsze. Każdy czeka tylko na to, jakby wyssać coś z drugiego. Naturalnie pod pozorami wylewnej serdeczności i przyjaźni – obowiązkowej formy towarzyskiej aktora względem kolegów. Sam zacząłem nosić w kieszeniach główki czosnku, kiedy sam posrany bliżej zaprzyjaźniłem się z tą posraną panną.

 

            Hanna miała rodzinne wtyki na uczelni. Jej ojciec kręcił się po niej nieformalnie. Przychodził pogadać, przyciąć jakąś sklejkę, pożyczyć kamerę. Jemu też się dostało. Chociaż był wzorowym, konserwatywnym patriotą, zaszufladkowali go jako komunistycznego szpiega. To było siedlisko prawicowej reakcji. Mieli bzika na tym punkcie. Mnie by zaszczyciła podobna etykieta, ale gość chyba się tym podłamał. Pisał potem książki, tłumaczył się. Niewiele to dało.

            Hanka odszukała w budynkach niejakiego pana Filipczaka, który ułatwiał jej ojcu poruszanie się w przemyśle. Kręciła właśnie dyplomową animację. Filipczak za friko udostępnił jej salę, wraz z drogim sprzętem do produkcji, o których myślała. Odwiedziłem ją w czasie pracy. Znalazłem wskazaną pracownię. Usiadłem na krześle, a ona na mnie. Rozpięła mi spodnie. Miałem jeszcze uraz po urwanym wędzidle, ale niewiele ją to obchodziło i zaczęła mnie zaraz obracać. Posadziłem ją na maszynie do produkcji kreskówek. Potem się rozebraliśmy. Zapaliliśmy kolorowe reflektory i porobiliśmy sobie zdjęcia. Następnie ładnie posprzątaliśmy pomieszczenie, nie zostawiając po sobie śladu. Zamknęliśmy lokal i poszliśmy na film do szkolnego kina. Rano trzeba było zdać pracownię.

            Filipczak był kolesiem po sześćdziesiątce. Ciągle opowiadał Hance o swoich przygodach z jakimiś koleżankami. Hanka zobowiązała się w rewanżu – za wypożyczenie miejsca do pracy – odrestaurować dla niego stare zdjęcie ojca jednej z jego przyjaciółek. Pomogłem jej w tym. Wyszło całkiem nieźle. Poszliśmy mu je oddać razem z kluczami. Hanka obcałowała faceta od góry do dołu. Potem przyjęła od niego w prezencie twardy dysk do komputera.

            “O co chodzi, Hanka?” spytałem. “Jaki on ma interes w dawaniu ci tych wszystkich prezentów? Sala za friko na parę tygodni, z kosztownym sprzętem, aparatem za kilka tysięcy, teraz ten twardy dysk. Twój ojciec mu płacił.”

            “A, bo ja mu polecę kogoś, kto mu zrobi stronę internetową.”

            “Hanka, oddasz mu zaraz ten dysk albo ja z tobą więcej nie gadam.”

            Po wielkim płaczu zwróciła upominek właścicielowi. Przynajmniej tak powiedziała. Nie będę jej w domu robił rewizji.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*