Wymiary miasta – mit, natura, architektura i świadomość

29

Świat daje się ująć jako świat, jako kosmos,

o tyle, o ile objawia się jako świat święty

Mircea Eliade

 

 

  1. 1. Cywilizacja i miasto 

Człowiek nie jest tylko dzieckiem natury. Człowiek stanowi wytwór kultury, instytucji, obyczajów i wartości, jakie sam powołał do istnienia. Jest zatem także istotą „działaną”, a nie tylko działającą, kreaturą i kreatorem.On to jest także twórcą owych instytucji i norm etycznych, które go kształtują, zaś związek pomiędzy człowiekiem a jego dziełami – ma postać stale napędzającej się relacji zwrotnej. Zatem w łańcuchu przyczyn sprawczych nie można oddzielić człowieka od jego dzieł. Owa przestrzeń wzajemnych stymulacji, ten sztucznie powołany do istnienia obszar, będący ludzkim środowiskiem życia, oddzielającym go od świata przyrody – nazywa się cywilizacją. Pierwszymi sztucznymi tworami, umieszczonymi między ludzkim ciałem a naturą, były narzędzia i odzież. A potem, około 10 tys. lat p.n.e. ruszyła lawina cywilizacyjnego rozwoju, powołując do istnienia osady mieszkalne, zawody, udomawiając zwierzęta i rośliny. Człowiek powoływał do istnienia coraz więcej form kontaktów ze środowiskiem życia, stworzonym przez siebie i z przejawami własnej organizacji społecznej. Owe przemiany odbywały się nie tylko w sferze materialnej. Człowiek, jego umysł, posiada niezwykłą właściwość, wyróżniającą go spośród innych gatunków, zamieszkujących ziemię – a jest nią zdolność do tworzenia symboli, myślenia symbolicznego, co stało się powodem powstania życia religijnego, nauki, technologii i obyczajów społecznych. Jego rzeczywistość przeżywana – w porównaniu z innymi gatunkami uległa takiemu rozszerzeniu, że mówić można o życiu w nowym wymiarze – noosferze, obszarze ducha. A nastąpiło to szczególnie wyraźnie w momencie pojawienia się miasta, czyli niemal całkowicie sztucznego środowiska życia. Miasta, to znaczy obszaru ochrony mienia, wytwórczości, gromadzenia i przetwórstwa żywności, kooperacji zawodowej i domowej prywatności. Powstanie podziału na role zawodowe spowodował proces wzbogacenia się ludzkiego „ja”, rozwój jego indywidualności, czyli wyłonienie się świadomości jednostkowej spod kolektywnej „mierzwy” świadomości pierwotnej gromady. Miasto i cywilizacja są czymś wyjątkowym w historii rozwoju rodzaju ludzkiego, ale nie jest to pojedynczy „wypadek przy pracy” – lecz pewna prawidłowość, gdyż cywilizacje ludzkie pojawiają się w różnych okresach i na różnych obszarach. Wzrastają, rozkwitają i nieuchronnie upadają…

  1. Mitologia miasta 

Ludzki świat, czyli obszar cywilizacji i otaczający go żywioł dzikiej natury, są zjawiskami w licznych przypadkach nie pojmowalnymi dla umysłu ludzkiego, a zatem przerażającymi i prowokującymi do zabiegu zwanego „redukcją dysonansu poznawczego” – wypełniania mitem obszaru niewiedzy i niejasności. Dzieje się to w obronie trwałości i jasności ludzkiego ego. Lecz potrzeba mitologizowania rzeczywistości nie wynika tylko z prostej niewiedzy i lęku. Mit jest także osnową światopoglądu, nośnikiem wartości i doświadczenia transcendencji – a zatem dziedziną, przekraczającą zachowania pragmatyczne i nadającą życiu podniosły, sakralny wymiar. Świadomość mitologiczna to mniej lub bardziej klarowna i systematyczna próba nadania sensu swemu losowi i kontekstowi życia. Nie zawsze ma to wymiar kosmiczny, ale wszystkim ludziom potrzebne jest poczucie odnalezienia w naturze i społeczności porządku i przewidywalności zjawisk. Lecz wielkie, osiadłe i trwałe kultury ludzkie zawsze tworzą systemy kosmologiczne i ustanawiają teologie i rytuały religijne, udzielając w ten sposób własnej odpowiedzi na przemożne pytanie o miejsce i posłannictwo człowieka w kosmosie. Jest to gwarancją, że czysto praktyczna, pozbawiona refleksji moralnej działalność eksploatatorska, a tym samym dwuznaczna i świętokradcza, nie stanie się nigdy siłą przewodnią ludzkiego życia, a więc opieka bogów i duchów natury zawsze wyznaczać będzie miejsca i cele w spójnym świecie ludzkim. I w ten to właśnie sposób mit jest symbolicznym i energetycznym „kośćcem” ludzkiego świata, a tam gdzie wygasa lub wyradza się patologicznie – życie ludzkie ulega zwyrodnieniu, autodestrukcji; obszary kultury i duchowości zaś ulegają skarleniu. I nawet, jeśli poziom technologiczny i myśl ekonomiczna cywilizacji ludzkiej zachowują wysoki poziom, to życie społeczne staje się jałową drogą do nikąd. Tak więc, kiedy miasto staje się tylko wielką przechowalnią „dwunożnej fauny”, a nie macierzystym środowiskiem żyjącego w sferze mitu człowieka, to jest to nieomylnym znakiem wyczerpania się twórczych zasobów kultury i jej zmierzchu. Ale prawidłowością ludzkiego świata jest rodzenie się i obumierania kultur, stąd wnosić możemy z objawów patologizacji miejskiego środowiska, iż oto stoimy u progu nowej epoki – lub długiej i bezpłodnej agonii epoki starej. Jaka jest nasza prawdziwa kondycja, trudno jednoznacznie orzec. Ale bierne przypatrywanie się objawom kryzysu odwlekać będzie moment twórczego odwrócenia się klepsydry dziejów.

Każda epoka ma swoje mity, a ich moralna i poznawcza jakość określa duchowy poziom ludzkiego życia. Ongiś miasto symbolizowało materializację boskiego porządku. Było umocnioną murami i wypełnioną przestrzennym ładem i dyscypliną obyczaju ludzką siedzibą. Z racji tego, iż w ludzkiej wyobraźni opiekuńczą funkcję miasta personifikowano w postaci macierzyńskiej bogini. W przypadku przedchrześcijańskiego Rzymu była to Roma w koronie murów obronnych, okalającej jej głowę. Macierzyńska rola miasta na przestrzeni wieków podtrzymywała żywą treść mitu, moc jasności porządku, przeciwstawiającego się mrokom chaosu, czającego się poza murami. Lecz ten obraz miasta należy już do przeszłości. Cywilizacyjne przeobrażenie się miasta z przestrzeni wyodrębnionej i bezpiecznej w skupisko ludzkich sypialni i przechowalni na czas wolny od pracy, przetkane obszarami „jadowitej” industrii, jest już tylko obrazem mitu zdegradowanego, przestrzenią o cechach infernalnych lub galimatiasu form i znaków złowieszczego labiryntu, który wiedzie nie ku wyzwoleniu – lecz zatracie. Przenośna nazwa miasta – Moloch, czyli bóg kanaanejski, któremu składano ofiary z dzieci w ognistym piecu w dolinie Gehenna, w pełni oddaje upiorną wizję miasta zerwanych więzi społecznych i samotnej poniewierki we wrogiej, bezsensownej przestrzeni, wypełnionej toksycznymi wyziewami mentalnymi i chemicznymi. Czy ten smutny i złowrogi obraz wyprze z naszej wyobraźni dawny, sielankowy wizerunek macierzyńskiej przestrzeni? Jest czas na refleksję i odmianę miejskiego teatru życia. Jest czas, póki my żyjemy, czujemy i myślimy…

40

  1. Ogród, czyli natura oswojona 

Naszą rolę i przeznaczenie w kontaktach ze światem cywilizacji i przyrody określa metaforycznie i irracjonalnie mit. Nauka także stanowi rodzaj mitologii, aspirującej jednak do sądów racjonalnych i empirycznych. Mit o wygnaniu Adama i Ewy z Raju przez zagniewanego Jahwe jest symboliczną, archetypiczną opowieścią o wykluczeniu człowieka ze środowiska przedludzkiej natury. Świadomość, która wyróżnia człowieka spośród innych „kreatur” jest jego wielkim skarbem, a zarazem… przekleństwem. Oto nie może już uczestniczyć w sposób „niewinny”, czyli bezrefleksyjny w życiu przyrody, lecz „w pocie czoła musi czynić sobie ziemię poddaną”. Natura staje się dla niego niepojętym i groźnym żywiołem, kaleczącym ręce i stopy, niosącym śmiertelne żniwo zarazy, pochłaniające piekło powodzie i chaos zniszczeń trzęsień ziemi. Od natury musi się przeto odseparować swym kruchym, ludzkim porządkiem. Lecz w miejskich murach, które są granicą ludzkiego świata, otoczonego chaosem natury, bywa także miejsce na oswojoną, przyjazną człowiekowi formę przyrody. Jest nią ogród. Ogród to wyraz twórczej ingerencji człowieka w porządek natury, partnerskiego podejścia do jej tajemnicy i potęgi. Stanowi także przejaw ludzkiej zdolności do dostrzegania magicznego piękna przyrody, wzbogacania go o twory swej wyobraźni, a także umiejętnego eksponowania zjawisk samych w sobie doskonałych. Ogród jest zatem dziełem sztuki, ogród, jako składnik ludzkiego porządku, który łączy go łagodnie z potężnym i groźnym żywiołem natury. Ludzka zdolność do komponowania elementów naturalnych, takich jak: roślinność, woda, rzeźba terenu i symboliczne budowle, tworzy zadziwiający paradoks „nienaturalnego porządku natury”. Daje to nieodmiennie wrażenie baśniowości i magiczności, a więc wizji „Raju odzyskanego”. Ten rytualny gest odbudowy mitycznej harmonii współistnienia z naturą, towarzyszył kulturze człowieka od czasów najdawniejszych. Historia sztuki tworzenia ogrodów jest zapisem duchowych i estetycznych przemian ludzkiego umysłu na przestrzeni wieków. Jest kroniką wzlotów i upadków ludzkiej kultury.

Od tysiącleci miasto stało się podstawowym materialnym kontekstem życia człowieka. Jak każde środowiska życia jest ekosystemem. Miejski ekosystem to złożony organizm, stworzony sztucznie, ale „inkrustowany” żywą tkanką natury. W zasadzie składa się z naturalnego ukształtowania terenu, układu urbanistycznego, naturalnie i sztucznie wyhodowanych obszarów zadrzewionych, zwierząt – z wyboru lub przymusu zasiedlających miasto – oraz populacji ludzkiej i jej duchowego oraz pragmatycznego potencjału psychicznego. Obecność ogrodów w pejzażu miasta jest tradycją, wynikającą z głębokich potrzeb psychicznych, a nie tylko z czystego pragmatyzmu. Miasto odhumanizowane, martwa przechowalnia „dwunożnych termitów”, pozbawione enklaw przyrody – degraduje człowieka i wyjaławia go psychicznie. Bo przecież człowiek pozostaje nadal integralną częścią natury, zaś miasto jest jego środowiskiem naturalnym, choć powołanym przezeń do istnienia, podobnie jak gniazdo ptasie czy mrówczy kopiec; tworem, wspierającym życie i jego jakość, a nie wrogą dekoracją zatracenia…

Niestety, współczesny charakter przemian cywilizacyjnych sprawia, iż apogeum rozwoju sztuki zakładania ogrodów mamy za sobą. Czyż nie jest to sygnał ostrzegawczy i powód do głębokiej refleksji? Współczesny człowiek zatracił naturalną skłonność do ładowania swych witalnych i mentalnych akumulatorów ożywczymi energiami natury poprzez bezpośredni kontakt z jej mitycznym żywiołem. Pojęcie „naturalności”, czyli skłonności, tęsknoty, czy snobistycznego pociągu do bezinteresownego, pierwotnego piękna – jest jedynie naskórkową modą, a nie głęboką potrzebą. Lecz to właśnie spontaniczny zachwyt majestatem natury, mistyczna fascynacja tajemniczym żywiołem, ma niewątpliwy wpływ na „łagodzenie obyczajów”, czyli obniżenie napięć agresywnych, lęku i alienacji, a także jest stymulatorem refleksji o głębszym sensie ludzkiego życia. Wszak właśnie natura była obiektem mistycznego zachwytu i stymulatorem duchowych doświadczeń greckich bractw misteryjnych, starożytnych i średniowiecznych pustelników chrześcijańskich, zakonu islamskich derwiszów, tańczących w transie symboliczny ruch ciał niebieskich, twórców i kontemplatorów klasztornych wirydarzy, ogrodów, symbolizujących rajski porządek natury, czy też mistycznych prądów judaizmu – chasydyzmu i frankizmu, powstałych na wschodnich kresach dawnej Rzeczypospolitej, a wynikłych z opuszczenia miast przez członków gmin żydowskich i spotkania z metafizyką natury. Potęga natury od tysiącleci porusza człowieka głęboko i jest stymulatorem jego porywających doświadczeń sakralnych. Wszelkie boskie epifanie, czyli manifestacje nadprzyrodzonej mocy, objawiają się człowiekowi poprzez potęgę i tajemnicę natury. Idea ogrodu ma archetypiczny, prastary rodowód. Zatem powrót do respektowania i pielęgnacji odwiecznych potrzeb ludzkich, a nie jedynie jałowych fanaberii, jest godną i sprawiedliwą ścieżką człowieka, poszukującego swej głębokiej tożsamości.

Jako przykład ewolucji stosunku obywateli do ich zielonego, miejskiego otoczenia, niech posłuży nam zjawisko degradacji ogrodów miejskich na terenie Gdańska. Sławna sekwencja z bramy XVII-wiecznego Parku Oruńskiego, rezydencji patrycjusza Schachmana: „Ojcowie urządzili go dla nas, my dla potomności”, jest deklaracją szacunku i miłości dawnych gdańszczan dla idei ogrodu. Gdańsk ciasno wkomponowany wówczas w potężny ciąg wałów obronnych i fos, pomimo gęstej zabudowy i ciasnoty ulic, był miastem wypełnionym żywą tkanką ogrodów rezydencyjnych, owocowych, warzywnych i najbardziej zielonym miastem Rzeczypospolitej. Dzielnica Lange Garten, czyli Długie Ogrody, położona w okolicy południowo-wschodniego ciągu holenderskich obwarowań miejskich, była ogrodową enklawą, gdzie prócz użytkowych ogrodów warzywnych mieściły się patrycjuszowskie ogrody ozdobne, masowo pojawiające się w Gdańsku na przestrzeni XVII wieku. Przyrodzona gdańszczanom tęsknota do „arkadyjskiego” piękna sprawiała, że frontony kamieniczek porastało gęsto dzikie wino, a przez ciepłą część roku na przedprożach cieszyły oko drzewka mirtowe, cyprysy, palmy daktylowe, figowce, drzewka pomarańczowe, donice z wszelakimi ziołami oraz inne orientalne rośliny, sprowadzane z Włoch i Portugalii. Specyfiką Gdańska czasów minionych było harmonijne i bezkolizyjne współistnienie ludzkiego porządku z bujną i estetycznie wyszlachetnioną domeną natury. Lecz ci, którzy chcieli zafundować sobie pełny żywot „na łonie natury”, budowali swe letnie rezydencje w podmiejskich osadach, takich jak: Wrzeszcz, Strzyża, Oliwa, Orunia, Nowe Szkoty czy Olszynka. Tę wielowiekową tradycję unicestwiło dopiero barbarzyńskie zniszczenie Gdańska przez Armię Czerwoną, która planowo i metodycznie starła z powierzchni ziemi dawny, formowany przez wieki, kształt miasta. Powojenny Gdańsk jest już tylko urbanistyczną atrapą dawnego – żywego, rosnącego przez wieki organizmu miejskiego, a odbudowa Śródmieścia nie jest zadośćuczynieniem apokaliptycznych zniszczeń, które niczym niezatarte piętno komunistycznego zdziczenia i brzydoty odcisnęły się na obliczu miasta już nieodwracalnie. Niszczejące jeszcze do niedawna ogrody rezydencyjne Wrzeszcza i opieszale, ale rewitalizowany Park Oruński, świadczą jednak o tym, że filozofia ludzkiego wymiaru miasta, oswojonej estetycznie natury – ogrodu, zaczęła być słyszalna w urzędniczej fortecy Magistratu.

  1. Przestrzeń życia – architektura i świadomość 

Człowiek, podobnie jak wiele zwierząt pod słońcem tej ziemi, wybrał życie nie na łonie natury, lecz w środowisku, które tworzy, a konkretnie buduje i organizuje sam. Jego pozycja nie jest wyjątkowa, gdyż ryby, ptaki i ssaki posiadają zdolność budowy swych sztucznych domostw. Podobną zdolnością odznaczają się także nawet pierwotniaki, które konstruują dla siebie osłony z materiałów takich jak ziarna piasku. Jednakowoż zwierzęca działalność architektoniczna sterowana jest nieświadomym instynktem i nie wynika z potrzeb estetycznych i duchowych. Człowiek jest zatem budowniczym świadomym i przewidywać powinien konsekwencje oddziaływania na jego umysł i ciało stwarzanej sztucznie przestrzeni architektonicznej. Architekt planując obiekt, a budowniczy – wznosząc go – powinni mieć świadomość, że jego obecność wpływać będzie na naturę otoczenia i życie psychiczne ludzi. Przestrzeń architektoniczna, stworzona przez człowieka, może w sposób wydatny doskonalić ludzkie uczucia i percepcję. Jest oczywistym, iż i bez obecności w świadomości człowieka form architektonicznych lub innych tworów ludzkiej kreacji, posiada on zdolność do postrzegania i odczuwania różnicy pomiędzy tym, co wewnętrzne i zewnętrzne, otwarte i zamknięte, jasne i ciemne, prywatne i publiczne, uporządkowane i chaotyczne… Jest to wiedza dana naturalnie, czyli pierwotna. Porządek architektoniczny, ludzki w charakterze, nawet prosta chata chłopska lub miejska kamienica, poprzez swe formy porządkujące przestrzeń, może te pierwotne odczucia ożywiać i wzmacniać, kreować świadomość i smak życia. Zaś obiekty architektonicznie pokraczne, niedorzecznie obce człowiekowi w swej funkcji i formie, stoją w głębokim rozdźwięku z elementarną wiedzą ludzką o porządku świata, zatem wywoływać mogą długotrwałe uczucia dręczącego absurdu i stresu życia, zmieniać życie w uwięzienie w labiryncie. Czy znamy je z codzienności?

Architektura, mądrze pragmatyczna, humanistyczna i także symboliczna (pomniki chwały i zasługi, nigdy nie przesłania fałszywych mitów i nieludzkich ideologii), nigdy nie była tworzona z pobudek innych, niż poczucie estetyki i sensownej funkcji, a więc wszelkie wytwory ideologii czy bezdusznej industrialności degradują tylko miejskie otoczenie! Patologizują także psychicznie jego mieszkańców, spłaszczają ich życie do potrzeb fizjologicznych oraz działań, sterowanych przez „organizatorów życia mas”. Zatem tworzona tylko racjonalnie i w poczuciu rzeczywistych potrzeb i duchowego wymiaru człowieka, architektura miejska pomaga skuteczniej objaśniać społeczne relacje międzyludzkie, historyczną ciągłość, poczucie tożsamości, motywacje postaw i zachowań, niż czynić to może natura w pierwotnym stanie – symboliczny Eden…

Człowiek jest przecież, jak zostało to już powiedziane, twórcą swej cywilizacji, a z kolei owa cywilizacja go tworzy, sprzężenie jest zwrotne. Jeśli będzie to cywilizacja napiętnowana zwyrodnieniem i irracjonalną destrukcją, jej owocem będzie tylko człowiek zdegradowany cieleśnie i duchowo. Pierwszym zaś krokiem w tym kierunku jest zerwanie ciągłości kulturowej i socjotechniczne zablokowanie ludzkich potrzeb duchowych. Pamiętajmy o tym, wychodząc na ulicę i powracając do wnętrz naszych siedzib. Pozbawione wymiaru ludzkiego, czyli zdehumanizowane miasto, zainfekowane destruktywnymi symbolami, a także rodzinne życie, skupiające się przed „ołtarzem” telewizora czy komputera jest teatrem, w którym występuje tępy urzędas, bezczelny i agresywny cham lub nieszczęśliwy, jałowy umysłowo matołek, zaś w zasadniczej masie to egoistyczny przeciętniak, myślący o „świętym spokoju” i możności wypicia „browca” przed magicznym ekranem telewizora, podającego mu słodko tumaniącą kroplówkę „kojącej bajeczki faktów medialnych”… Dawno bowiem zapomniano zbiorowo (na skutek indoktrynacji dwóch epok) o idei genius locci, czyli Duchu miejsca, którego ucieleśnieniem jest materialny, ale przesiąknięty duchowością i mentalną specyfiką, kształt miasta – najbardziej czytelny wyraz ekspresji świadomości jego mieszkańców, ich kultury umysłowej, a także estetycznych i pragmatycznych aspiracji, które przecież w różnych miejscach ziemi i kontekstach kultury przybierają unikatowy charakter. A więc działania „lokalnego geniusza”, to nie tylko dbałość o czystość ulic i dogodność komunikacyjną, place zabaw, ale przede wszystkim ciągłość kulturowa i baczenie na lokalne potrzeby ludzkie – te duchowe, estetyczne i kosmobiologiczne, wynikające z klimatu, nasłonecznienia, sieci wód, zjawisk natężenia pola grawitacji, lokalnej flory i fauny, bowiem człowiek, to Dziecko Wszechświata (za Hoimarem von Ditfurthem), a nie „wypierdek ideologii”, zawinięty w gazetę bylejakości i toksycznej informacji, tak…

139

Owszem, człowiek musi w mieście swej egzystencji mieć na uwadze dobrostan ciała, zakorzeniony w strukturze przestrzennej, klimatycznej i biologicznej, ale także w tożsamości kulturowej i możliwości naturalnego, zgodnego z tradycją rozwoju społeczności, jak i jednostek, czyli zdolność do kontroli higieny funkcji społecznych, braku opresji politycznej, policyjnej, przestrzeń, wolną od toksycznych symboli, do swobodnego realizowania swych potrzeb, praw i obowiązków ludzkich… Dlatego uroda lub potworność miasta to wizytówka stanu ducha jego obywateli, zapis procesu świadomego udziału w tworzeniu ludzkiej kultury. Zatem od naszej, świadomej i zaangażowanej postawy zależeć będzie, czy zgodzimy się na toksyczną scenografię i żałosne role w upiornej grotesce, czy żyć będziemy w ładzie i sensie. Bo przecież, prawem rozwoju, nie powrócimy już z miast do ogrodów, chyba, że po kataklizmie cywilizacji, który będzie owocem ślepoty na ludzkie potrzeby i surowe prawa Natury…

Reasumując dywagacje filozoficzne i historyczne wspominki, rekonstruujące w wyobraźni zieloną urodę dawnego Gdańska i jego naturalnie tworzony model urbanistyczny, warto podkreślić z naciskiem, że nie tylko od wąskiego grona specjalistów i urzędniczych decydentów zależeć winien przyszły kształt naszego Miasta, ale też od postawy obywatelskiej i wspólnej odpowiedzialności za środowisko, ludzki ekosystem i jego rozkwit lub zwyrodnienie. Niech nie deprymuje nikogo fakt, iż aroganccy specjaliści od „wypełniania przestrzeni budowlami” przypisują sobie monopol na decydowanie o estetyce i funkcjonalności, lokalnym stylu lub bezstylowości, a także płaskiej pragmatyce, albo humanistycznym wymiarze miejskiego pejzażu. To nasza, świadomie praktykowana postawa „demokracji uczestniczącej”, nie tylko „przedstawicielskiej”, nasz udział w kreowaniu Przyjaznego Miasta poprzez uwagi, protesty i projekty obywatelskie! A w tych działaniach nie zapominajmy o rekreacyjnej i symbolicznej, fizycznie przyjaznej i metafizycznie inspirującej roli, jaką odgrywa ogród, czyli potocznie park miejski. Bez zieleni i jej estetycznego, artystycznie wyrafinowanego zaaranżowania, ale także roli „zielonych płuc miejskich”, nie ma miasta z prawdziwego zdarzenia, a jedynie „betonowe koszary dla bezrefleksyjnych, dwunożnych termitów”. Zapewne niewielu jest chętnych, aby świadomie wystąpić w tej żałosnej roli pod niebem Gdańska. A więc – pobudka! Czas publicznie wypowiedzieć się o tym, czy miasto to tylko wizja, zdjęta z deski urzędniczego planisty, czy mądra odpowiedź na nasze estetyczne, duchowe i zdrowo pragmatyczne potrzeby. Czas najwyższy!

Nasze spotkanie z mitycznym wymiarem miasta i jego rolą w kształtowaniu się naszej świadomości, naszych motywacji do życia i tworzenia, jest przyczynkiem do szerszej refleksji nad kondycją cywilizacji, świadomości obywatelskiej, kultury i duchowości ludzkiej pod niebem Gdańska i innych okolic ludzkiego świata.

                                                 Antoni Kozłowski

Fot.: Lech L. Przychodzki

Leave a Reply

Your email address will not be published.

*