Gospodarka i politykaRzeczypospolita

Okrągły Stolec, czyli z rozmyślań nad transformacją (drobno)ustrojową

Gdy słyszę, że robotnicy w ramach ruchu solidarnościowego walczyli o „wolność”, nóż otwiera mi się w kieszeni. Wolność to tak szerokie pojęcie, że w zasadzie nie znaczy konkretnie niczego. Ale jako hasło – dobre! Co więcej, można skojarzyć ją z „wolnością gospodarczą” i wtedy wychodzi na to, że robotnicy w gospodarce quasi-socjalistycznej walczyli o restrukturyzację, prywatyzację, masowe zwolnienia i przejmowanie majątku narodowego przez zachodnich inwestorów.

Oczywiście, bzdura wierutna i zdaję sobie z tego sprawę. Tym samym uspokajam wszystkich „weteranów” – nie wszyscy młodzi dają się nabrać na propagandę Gazety Wyborczej.

Z historii wystąpień robotniczych wysuwa się jeden zasadniczy wniosek. Masy robotnicze nigdy nie wychodziły na ulice, walcząc o „ideały”. To była działka inteligencji, która miała czas i pieniądze na drukowanie swoich broszurek o prawach obywatelskich i wolności. Robotnik trzyma się od tego z dala. Bo to wiadomo, w łeb szybko można dostać i z roboty wylecieć. Czego potrzeba, by robotnicy wyszli (w liczbie np. kilku tysięcy) na ulice? Przyziemnie, prozaicznie, zupełnie nie patetycznie odpowiem: podwyżek cen. Ot, cała filozofia.

Robotnik pragnie „socjalu” i tego też pragnął w latach 80. To pchało go do działań antysystemowych – skoro system nie daje jeść, to trzeba zjeść system. Wtedy przyklaskuje inteligencja, zaczynając prawić modły o „ideałach”. To pierwszy wniosek, jaki przychodzi mi na myśl, kiedy dumam sobie nad wydarzeniami ostatnich dwóch dekad.

Dziwnym trafem unika się zadawania pytań o Okrągły Stół „pokoleniu ‘89”, czyli tym, którym przyszło dorastać w III/IV RP. Nie licząc młodzieżówek partyjnych i to najlepiej tych ze środowiska ex–Unii Wolności. A może warto byłoby wysilić się na kilka pytań. Wcale nie o wolność, ani suwerenność, tylko o pracę, prawo do zrzeszania się w wolne związki zawodowe, płace czy politykę społeczną. Hmm… tylko – gdzie takich znaleźć? Najszybciej chyba gdzieś pomiędzy Dublinem i Londynem…  Ano właśnie!

Okrągły Stół analizujemy najczęściej w kategoriach przerwania etapu komunizmu w Polsce i w konsekwencji w całej Europie. Otwarte granice, wolność gospodarcza, pełne półki, mnóstwo sklepów. No, udało się, jak nic! Problem pojawia się zupełnie prozaicznie i z dala od patosu przemówień weteranów okrągłego mebla, czy przekonywań Lecha W. Jest bardzo blisko nas –  w pustym portfelu, w blankietach przychodzących z elektrociepłowni czy gazowni, która coraz częściej jawi się jako zapowiedź rychłych przeprosin ze Wschodem.

Tak, moi kochani, biorąc pod uwagę politykę społeczną, ogólne zubożenie, rozwarstwienie społeczne, ostatnie 20 lat uważam za okres stracony. Za mocno? Zabolało? Że wolne związki zawodowe? Hmmm, czy to czasem nie te organizacje, skutecznie wyśmiewane i hamowane przez ogólnopolski dziennik, który powstał z porozumień obrad w 1989? Otóż to! Okrągły Stół był po prostu pierwszym w historii współczesnej Polski… biznesplanem, zapowiedzią pierwszej „fuzji” kapitału – połączenia dwóch politycznych obozów, których wzajemne konkurowanie ze sobą przestawało być opłacalne. A jako, że stara marketingowa zasada mówi; „jeśli chcesz zrobić dobry interes, zrób go z wrogiem, ale nie z przyjacielem”, wszystko wskazywało, iż może się udać. I dla jednych – i dla drugich. Stworzono pierwszą polską „korporację” sił politycznych. I tak już poszło. Raz na lewo, raz na prawo, zgodnie z umową.

Niestety obie grupy wspólników zaczęły się między sobą kłócić niemiłosiernie. Raz po raz z ogólnej anomii korzystały środowiska, które (pomimo ogromnych nakładów Wyborczej) nadal miały nieco krytyczne zdanie o przemianach ’89. Toteż trzeba było coś z tym zrobić. Sądy Lustracyjne ostateczne wydały werdykty w sprawie różnorakich „Bolków”. Znajdą się oczywiście wciąż jakieś „Gwiazdy”, ale mass-media odpowiednio wyeliminują ich z życia politycznego. No bo po co te węszenia i dociekania prawdy, jak choćby w przypadku Bronisława Geremka? Jeśli się okaże, że Okrągły Stół był szwindlem, to oskubie się naród z wielkiego poczucia samo-podziwu i dumy. A to niebezpieczne. Jeśli nie byłoby Wałęsów, Borusewiczów i Mazowieckich na świeczniku, kiedy wszyscy oni odeszliby ze wstydem, to… cóż by nam pozostało? Ano – pozostałoby przyjąć, że jedynym bohaterem lat 80. byli… zwykli ludzie, polskie społeczeństwo. Samo w sobie. A to już całkiem niebezpieczne, bo wtedy szybko okazać się może, iż naród stać na „powtórkę z rozrywki”. Na to zaś zgody nie da ŻADNA ekipa rządząca. Niezależnie z jakich układów…

 

 Jarek Wielokrop

(Visited 22 times, 1 visits today)

Leave a Reply

Your email address will not be published.

*