Inne

NFZ odmawia finansowania szpitala dla bezdomnych. Skazani na powolne umieranie

1288559_34932731NFZ odmawia finansowania leczenia bezdomnych w szpitalu prowadzonym w Warszawie przez Mokotowskie Hospicjum Świętego Krzyża. Powód?Placówka nie spełnia wymogów opracowanych dla profesjonalnych szpitali. Mimo to 35 osób wypchniętych poza margines życia społecznego, często pozbawionych ubezpieczeń społecznych, dotkniętych bardzo ciężkimi chorobami znajduje w niej opiekę. Dzięki pomocy ludzi dobrej woli.

Szpitalik” – jak mówi o nim prezes Mokotowskiego Hospicjum Magdalena Hozer-Chachulska – zajmuje stare magazyny niedaleko gmachu telewizji publicznej. Jest wciśnięty między biurowce i hale studiów telewizyjnych. Jakoś nie pasuje do bogatego świata pokazywanego na ekranach telewizorów. Psuje ten lukrowany obraz, jak bezdomny w ekskluzywnej dzielnicy. Wszyscy najchętniej by się go pozbyli. Jednak „szpitalik”, hospicjum, jadłodajnia, punkt pomocy socjalnej i prawnej, działają już od lat. – I będą, tak długo, jak długo Polacy będą mieli sumienia – stwierdza pani Magdalena.

Dzięki Matce Teresie
Choć hospicjum Świętego Krzyża jest najstarsze na Mazowszu i działa nieprzerwanie od ponad ćwierć wieku, „szpitalik” ma zaledwie kilkuletnią historię. Zaczęła się ona od pana Marka. Ten bezdomny mężczyzna trafił do jednego ze stołecznych szpitali. Był w fatalnym stanie. Tam go trochę podleczono, a że nie miał ubezpieczenia, po kilku dniach znalazł się na ulicy.

Zadzwoniła do mnie przyjaciółka, która dowiedziała się o tragicznej sytuacji pana Marka. „Mam chorego na raka bezdomnego mężczyznę. Wypisali go ze szpitala, a on nie ma dokąd pójść”, powiedziała wspomina szefowa hospicjum. – Nie zastanawiałam się, wzięliśmy naszą nyskę i pojechaliśmy po niego opowiada. W ten sposób pan Marek został pierwszym pacjentem, a Magdalena Hozer-Chachulska „dyrektorką” lecznicy.

Pani prezes – tak z szacunkiem mówią do niej podopieczni – podkreśla, że nie mogła postąpić inaczej. Kiedy jeszcze w latach 80. myślała o założeniu hospicjum, postanowiła, że będzie ono otwarte dla wszystkich najsłabszych: chorych, niepełnosprawnych, bezdomnych, dla tych z rozbitych rodzin, zagrożonych przemocą, alkoholizmem, byłych więźniów (pani Magdalena wymienia jeszcze długo). Nikt za otrzymaną pomoc nie zapłaci ani grosza.

Hozer-Chachulska przekonuje, że mokotowskie hospicjum to organizacja nietypowa. Łączy idee i zasady ruchu hospicyjnego z formułą kompleksowej pomocy bezdomnym i najuboższym Matki Teresy z Kalkuty. Podkreśla, że spotkanie z nią w latach 80. pomogło wypracować program dla placówki. Matka Teresa patronuje hospicjum już jako święta. Jej wielki portret wisi na korytarzu w budynku, w którym znajduje się ambulatorium i biura.

Szpitalik” dla opuszczonych
Szpital jest po drugiej stronie podwórza hospicjum. Choć pani Magdalena porusza się o kulach i przejście kilkunastu metrów sprawia jej poważną trudność, to „kursuje” tam i z powrotem kilkanaście razy dziennie. Po drodze musi wszystkiego dojrzeć, porozmawiać… a to o naprawie ściany, a to o nowych lodówkach. Te ostatnie to jej duma. Niedawno dostała je od stałych sponsorów. Jeszcze są niepodłączone.

Do szpitala wchodzi się przez wielkie odsuwane drzwi magazynowe. Wcześniej trzeba pokonać jeszcze kilka stopni. Kobieta radzi sobie z nimi z trudością. – Nie ma tu sal szpitalnych z prawdziwego zdarzenia mówi tonem, jakby się usprawiedliwiała. Hala magazynowa o powierzchni ponad 1000 mkw. przedzielona jest ściankami niesięgającymi sufitu. Sprawia to wrażenie planu w studiu filmowym.

Wchodzimy do jednego z pomieszczeń. Łóżka stoją jedno przy drugim. Na nich pacjenci w różnym wieku. Jeden z nich ścisza telewizor na widok pani Magdaleny. Nawet nie ma miejsca na szafy. Mężczyźni (bo jest to szpital tylko dla mężczyzn) cały swój skromny dobytek trzymają pod łóżkami.

Kiedy trafiają do „szpitalika”, najczęściej nie mają renty czy emerytury, mimo że ona im się należy. Nawet nie figurują w rejestrze ubezpieczonych. Pracownicy hospicjum pomagają lub załatwiają za nich formalności.

Pacjenci nie wstydzą się ani swojej choroby, ani biedy. Chętnie pozują do zdjęć. W szpitalu pozostają tak długo, jak długo można im jeszcze pomóc. – Mamy tu onkologa, chirurga, kardiologa, pulmonologa – relacjonuje pani prezes.

Poruszające opowieści
Kiedy sytuacja chorego jest już beznadziejna, jest on przenoszony do placówki dla terminalnie chorych. –Nie chcemy, żeby umierali wśród innych pacjentów, ponieważ ma to bardzo zły wpływ na pozostałych – wyjaśnia pani Magdalena. Przyznaje, że raz uczyniła wyjątek. Przed kilku laty do „szpitalika” trafił mężczyznachory na raka. Nie miał gdzie się podziać. Właściciel mieszkania, który wynajmował jemu i jego konkubinie pokój, wyrzucił ich, kiedy dowiedział się o jego chorobie nowotworowej. W szpitalu przygotowano dla niego izolatkę. Codziennie przychodziła do niego konkubina i opiekowała się nim. To była prawdziwa miłość wzdycha pani Magdalena. I dodaje: Proszę sobie wyobrazić, że ci dwoje się pobrali. Urządziliśmy im ślub, był ksiądz. Kilka dni później pan młody zmarł.

Poruszających opowieści jest bardzo wiele. Każdy z podopiecznych ośrodka ma za sobą (lub także aktualnie przeżywa) ciężkie doświadczenia. Z różnorakiej pomocy mokotowskiego hospicjum skorzystało przez 27 lat jego istnienia wiele tysięcy osób. A mogłoby jeszcze więcej, gdyby nie bezduszni urzędnicy. Na przykład Narodowy Fundusz Zdrowia odmawia środków na działanie przychodni dla podopiecznych Hospicjum Świętego Krzyża. Twierdzi, że może podpisać umowę jedynie z zakładem opieki zdrowotnej, który będzie świadczył usługi dla wszystkich pacjentów i przyjmował ich w kolejności zgłoszenia niezależnie od tego, czy są biedni, czy bogaci. – Przecież ci, którzy sobie radzą w życiu, nie znajdują się naprawdę w trudnej sytuacji, oni mają przychodnie. My chcemy pomagać najbardziej potrzebującym przekonuje Hozer-Chachulska.
Pani prezes nie liczy już na NFZ. Dzięki Bogu dobrych ludzi nie brakuje.

Tekst ukazał się na portalu /niezależna.pl/27.12.2013

skopiowane bez zgody redakcji.

 

(Visited 30 times, 1 visits today)

Leave a Reply

Your email address will not be published.

*