Co to była sztuka totalna? (8)

img325MIASTO – MASA – MASARNIA

 

 

   Jesień, zima, przełom 1985/1986, w tamtym czasie, podobnie odczuwający, przeżywający, mijając się na korytarzach, przesiadując w hallu uniwersytetu, podobnie męcząc się – orbitowaliśmy względem siebie, naturalnie grawitowaliśmy ku sobie. Być może stało się to niechybnie, nieuchronnie – wyciskani przez to życie, przez tę sytuację, niejako musieliśmy trafić na siebie, mając podobne talenty, żyjąc literaturą, muzyką, sztuką i jakoś w dziedzinach tych działając. Rozmawialiśmy, zaprzyjaźniliśmy się ze sobą.

   Gdzieś w tym czasie, na początku 1986, zapowiedziała swój autorski wieczór grupa poetycka W zatoce. Z moimi nowymi kolegami umówiliśmy się, iż pójdziemy tam i jakoś zaingerujemy w ten wieczór. Postanowiliśmy, że w pewnym momencie wstanę, wystrzelę z pistoletu (startowego) i zawołam, iż chcę złożyć oświadczenie, a moi koledzy mają mi to udaremnić, ściągnąć mnie z powrotem na miejsce.

   Poeci i poetka czytali wiersze, przeplatając je puszczanymi z magnetofonu piosenkami Jacka Kaczmarskiego. Zerwaliśmy im ten wieczór – i przepraszam ich za to. Przecież chcieli czegoś, starali się coś zrobić – w tamtym podłym czasie. Na coś się odważali, to było szlachetne.

   Chyba chodziło o zmęczenie tą formą. Że co – będą nas dławić, a my mamy zstępować za zasłony, palić w ciemnościach świece i wzdymać ton smętny a hieratyczny – laa, laa. Jęczeć, bezsilnie inkantować żałobne pieśni – w ten sposób będziemy ciągle przegrani. Tak oni chcą nas widzieć: w dziadostwie, przybitych. Otliczna, reglamentacja życia.

   Po owym zerwaniu wieczoru grupy W zatoce czułem się nieswojo i myślałem – zerwać nie sztuka, trzeba zrobić coś pozytywnego, coś zrobić.

   Zmówiłem się z Bogdanem Kubatem i zacząłem przygotowywać swój wieczór autorski. Stroną wizualną i akcją zajął się Bogdan, ja zgromadziłem zespół, Paweł Konnak załatwił nagłośnienie – w czym miał doświadczenie, jako organizator koncertów. Ogólnie, mniej czy więcej, ale chyba wszyscy z uczestników pownosili swoje pomysły, zrealizowane miały złożyć się na improwizowaną całość.

   Przygotowałem zestaw manifestów i wybór wierszy, też fragmenty do czytania z obozowej prozy Tadeusza Borowskiego. Na przygotowanej przez Bogdana formie zrobiłem około dwudziestu gipsowych masek, jakby urwanej, czy odciętej ludzkiej głowy. Malowałem je w sympatyczny różofiolet i na tym podkładzie błękitną farbką pisałem zawiadomienie o mającym nastąpić zdarzeniu.

   Tytułem – a zarazem mottem wieczoru – była trawestacja znanego hasła Awangardy Krakowskiej: Miasto – Masa – Maszyna. W naszej wersji brzmiało: Miasto – Masa – Masarnia.

   Program Awangardy Krakowskiej był optymistyczny, radość rozwoju, pędu maszyn, czyniących ludzkie życie łatwiejszym i wręcz porywająco pięknym w otwieranej, jakże realnej perspektywie życia w dobrze zorganizowanych społeczeństwach. Oczywiście te optymistyczne idee, te wizje, zdawałoby się mające całkiem rozsądną podstawę, te świetne możliwości – nieuchronnie wyrodziły się w pancerne zagony, w łagry, lagry i obozy zagłady, w sprowadzenie człowieka do roli surowca przemysłowego. Natura owej maszyny zatem została rozpoznana – otóż była to maszyna do mielenia mięsa. Zarówno ta metaforyczna maszyna wspaniale zorganizowanego społeczeństwa i ta dosłowna maszyneria wojny i zagłady, dosłownie mieląca ludzi. Maszyna – dzieło sztuki futurystów, maszyna Awangardy Krakowskiej została zdefiniowana jako sprzęt rzeźniczy, maszyna masarska.

   Nasz wieczór, o charakterze happeningu, miał swoje momenty zabawne i desperacko szydercze. W manifestach, czytanych tekstach, pod tą na przemian zabawną i prowokacyjną tonacją – brzmiały gorzko stawiane kwestie – żal, wściekłość i pytanie.

   Wygłaszałem wiersz – introdukcję tomu Dwanaście sonetów równowagi. Wiersz nosił tytuł Europa, a zaczynał się od słów: Otrząśnij się stara zdziro… Nie rozwijam cytatu, bo dalej było tylko gorzej.

   Przyzwyczajeni jesteśmy dzisiaj do po wielokroć, do znudzenia, codziennego mówienia o Europie, ale wtedy ta nazwa używana była raczej w sensie geograficznym. Istniał „obóz postępu”, czyli kraje socjalistyczne, kraje Zachodu i kraje Trzeciego Świata. O Europie jako formacji kulturowej, jakiejś jednorodnej całości, czy ośrodku cywilizacji – nie mówiło się, nie istniała taka całość, takie pojęcie – w ogólnym obiegu. To był może jakiś temat historyków…

   Nie opisuję całego zdarzenia – Masarni, jak zwykliśmy je nazywać, ale bo też myślę, że jak było ono dramatycznie wyzywającym postawieniem kwestii – tak i od razu przyszła na nią odpowiedź – tak to widzę, ale nim to dostrzegłem minęło wiele lat i raczej jeśli, to napiszę o tym w odrębnej pracy.

   W każdym razie to pierwsze nasze wspólne wystąpienie, ten mój wieczór autorski – stał się otwarciem naszej wspólnej działalności, zrazem też jakby nakreśleniem, jaka ona będzie. Wkrótce potem, kilka dni później, doszło do eksplozji w Czernobylu i to, o ile dobrze pamiętam jeszcze przydało beznadziei, determinacji i wściekłości – że ci zbrodniarze nie poinformowali o tym w czas, nie ostrzegli. Oto znów pokazali, jakimi to są naszymi przyjaciółmi, jakimi – braćmi! Wykończą nas. Naprawdę, nie mamy na co czekać. Dość tego – żyjmy, jedźmy!

img290

   Oczywiście, gdy zawiązała się ta nasza – nie powiem: grupa, trudno jest mi znaleźć odpowiednie słowo – jakby: to nasze środowisko – wycofałem się z jakiegoś liderowania, czy z firmowania działań. To bowiem wybitnie nie leżało w mojej naturze. Krąg przyjaciół był tym sposobem działania, który lubiłem, który mi odpowiadał. Uważałem, że to jest twórcze, mierziła mnie myśl o kierowaniu, o jakiejś organizacji, w której wydaje się polecenia. Mierziła mnie taka relacja.

   Zaczęliśmy działać jako grupa o zmieniającym się składzie, organizowaliśmy różne performances, happeningi – ogólnie mówiąc – akcje. Przyjmowaliśmy do naszego grona, zapraszaliśmy do wspólnych działań wszystkich, którym to odpowiadało, każdy mógł znaleźć tu swoje miejsce i znaleźć się ze swoim problemem.

   Ten pierwszy okres był wyrzucaniem wściekłości, różnymi wyzywającymi, szyderczymi, desperackimi, prowokującymi działaniami. Nie ma właściwie co o tym pisać.

   Początkowo chcieliśmy funkcjonować w ogóle bez nazwy, ale w praktyce okazało się to trudne. Przyjęła się więc nazwa Totart. Było to jedno z pojęć, wymyślonych w tym pierwszym okresie, wypisane na flagach, planszach. Cały czas jednak przy tej nazwie majstrowaliśmy, trochę uciekając od niej, a trochę też z powodu zmian w teoriach i działaniach.

   Uciekaliśmy od tej nazwy, bo była pretensjonalna, nadęta, nieco sztywna i nie brzmiała. Z jednej strony wyrażała pretensję do bycia jednym z nurtów awangardy, ale jednocześnie kojarzyła się z charakterystycznym sowieckim nazewnictwem, charakterystycznymi skrótowcami jak Polrawkom etc., co trochę przypominało punkową prowokację. (cdn.)

 

Zbigniew Sajnóg 

Dokumentalne zdjęcia z imprez Totartu – Arkadiusz Drewa

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*