Ze strugackianów

 

Jak pewnie łacno skojarzy teraz niemal każdy z Czytelników – wywiad Beaty Traciak z autorem poniższego tekstu nie był na łamach BZ opublikowany przypadkowo. Wojciech Kajtoch zdecydował się bowiem na druk Strugackianów, co miłośników twórczości Arkadija i Borisa Strugackich może jedynie uradować. A jest ich w Polsce wielu, choć może ostatnimi czasy nieco mniej. Nie chodzi wcale o zadawnione urazy wobec rosyjskości czy „sowieckości”, a raczej o niechęć do myślenia i czytania w ogóle. Tak czy inaczej – zaczynamy:

* * *

Niekiedy powroty bywają przyjemne… Tak więc w dziesięć lat po opublikowaniu Braci Strugackich (a w siedem – po napisaniu ostatniego rusycystycznego artykułu) znów zostałem powołany do służby w charakterze strugackologa, co pociągnęło za sobą miłą konieczność napisania pewnej liczby tekstów. Większość z nich opublikowana została po rosyjsku w internetowym biuletynie Poniedziałek, wydawanym przez międzynarodowe stowarzyszenie Ludieny, zrzeszające badaczy twórczości Arkadija i Borisa Strugackich, a w zasadzie przez „duszę” przedsięwzięcia – Władimira Borisowa. 

Ów programista, informatyk, dziennikarz z Abakanu w Zachodniej Syberii, bibliograf, tłumacz i autor ponad 500 publikacji o fantastyce oraz oficjalnej strony poświęconej twórczości Braci – nawiązał ze mną kontakt już w 1993 roku. W styczniu 2003 dostałem od niego wykończoną całość przekładu z uwagami Borisa Natanowicza Strugackiego. Ostatecznie jednak do ich wydrukowania przez wydawnictwo Stalker z Doniecka – nie doszło, ale – za zezwoleniem autora i w moim przekładzie – publikuję je poniżej. Zacząłem też otrzymywać od Borisowa kolejne numery Poniedziałków. W rezultacie wziąłem też udział w Poniedziałkowych ankietach i dyskusjach,

Cóż, rezultaty mojego powrotu do rusycystycznej aktywności liczą w sumie już ponad 100 stron maszynopisu i nie mogę ich wszystkich przedstawić w Tyglu. Wybrałem jednak parę najciekawszych i polecam je uwadze ewentualnego czytelnika.

 

Notatka z rozmowy z Arkadijem Strugackim w dniu 7. 05. 1987

Arkadij Natanowicz Strugacki mieszka pod następującym adresem: ZSSR 117571 Moskwa, Prospekt Wiernadskogo…

Spotkanie naznaczone zostało na szesnastą. Orłow uprzedził mnie, żebym nie siedział dłużej niż półtorej godziny, jako że to najdłuższy możliwy czas wizyty. Przy czym wyjść należy samemu. Arkadij Natanowicz źle się czuje, a jemu – człowiekowi uprzejmemu – wypraszać mnie będzie niezręcznie.

Niestety, spóźniłem się. Szukałem domu około 20 minut. Pomyliłem wieżowce, źle zresztą poinstruowany przez Orłowa.

Arkadij Strugacki okazał się dwumetrowym, potężnym, siwym mężczyzną w okularach. Otworzył drzwi sam. Powiedziałem swoje nazwisko. Po chwili wahania przypomniał sobie, o co chodzi i zaprosił do środka. Rozebrałem się i poprowadzono mnie do pokoju, gabinetu wypełnionego jak należy książkami, gdzie bokiem do okna stało potężne biurko. Arkadij Strugacki kazał mi postawić koło niego drugie krzesło (miał złamaną rękę), a gdy siadłem naprzeciw niego niczym petent przed urzędnikiem, wskazując na popielniczkę i Stolicznyje – pozwolił palić i zapytał, jaką mam sprawę.

Przede wszystkim przedstawiłem się, powiedziałem kim jestem i co robię. Pochwaliłem się kartoteką zbiorów – tu spytał się, czego nie mam, a ja odpowiedziałem, że mam prawie wszystko, poza drobnymi utworami, które mam nadzieję znaleźć. Pokazałem również polskie przekłady ich książek, które zresztą miał. Wkrótce wstępna część rozmowy zakończyła się i zapytał, czego konkretnie sobie od niego życzę (mówił mi po imieniu, zachowując formę „wy”).

Poprosiłem go najpierw, aby mi powiedział, czy przekład Gadkich liebiediej można zrobić nie na podstawie druku z Daugawy, a z samizdatu. Odpowiedział, że wersje są zgodne „słowo w słowo”. Po drugie, „wystąpiłem w roli posła”, prosząc o podanie tytułu którejś z Jego i Brata najnowszych rzeczy, aby Współpraca mogła wystąpić do WAPP o pozwolenie na druk, przy okazji opowiadając, jak to wydawnictwa rozbijają się w Polsce za ich książkami, podając w charakterze przykładu historię pogrzebania w ministerstwie inicjatywy wydania Dzieł zebranych przez Współpracę, przeciwko której wystąpiły inne wydawnictwa zazdrosne o zyski i nie chcące w związku z tym użyczyć jej praw do przekładu. Historia wywołała rozbawienie Arkadija Strugackiego, który całkiem do rzeczy zauważył, że zatem – jak widać – na razie nie będzie ich dzieł zebranych po polsku, ale to przeżyje. Co do tytułu, to wymienił Grad obrieczonnyj, który w drugiej połowie roku ma być wydrukowany w Newie. Po trzecie poprosiłem go – jako o rzecz dla mnie najważniejszą i już bezpośrednio z pracą związaną – o pozwolenie na prowadzenie z nim korespondencji w konkretnych sprawach związanych z ich twórczością, jeśli w toku pracy pojawią się problemy, których sam rozstrzygnąć nie będę w stanie. I dałem przykłady:

Pierwszym była sprawa zakończenia opowiadania Ispytanije SKIBR. W tomie Szest’ spiczek rzecz kończy się optymistycznie. Byków pozwala cybernetykowi zabrać w podróż swoją żonę. Natomiast w wersji drukowanej w zbiorze, ostatnio wydanym w Rydze – zakończenie jest inne. Problem odpowiedzialności dowódcy, któremu potrzebny jest cybernetyk i może wziąć tylko tego jednego (równocześnie łamiąc mu życie) oraz problem wyboru między życiem osobistym a pracą, który musi podjąć ów cybernetyk – pozostają nierozstrzygnięte. I teraz powstaje pytanie: czy jest to wersja pierwotna? Jeśli tak, świadczyłoby to o łączności twórczości Strugackich z końca lat pięćdziesiątych z literaturą światową, o pewnym egzystencjalistycznym posmaku w ich twórczości. Powiedziałem Strugackiemu, że ja osobiście sądzę tak właśnie.

W tym momencie Strugacki się zadumał. Długo przypominał sobie, co to było za opowiadanie i w końcu powiedział, że dla tego opowiadania nie było ważne, jakie ma ono zakończenie. Bo już wcześniej powiedzieli w nim to, o co im chodziło. A chodziło im o przedstawienie przede wszystkim wizji technologicznej. Co było potem – to się już nie liczyło. Przy czym o naśladownictwie nie ma mowy. Byli wówczas odcięci od literatury światowej, a głównym wzorcem były dla nich w tych czasach opowiadania Bielajewa.

Ja w tym miejscu – żartując, że „prawdziwy krytyk zna lepiej pisarzy, niż oni samych siebie” – zacząłem bronić swojego punktu widzenia, zaznaczając, że nie mam na myśli żadnych naśladownictw z francuskiego, bo kategoria „wpływów” nie jest naukowa. Podkreśliłem, że myślałem raczej o pewnym „duchu czasu”. Więc jednak przyznał mi rację, mówiąc, że rzeczywiście starali się jakoś „uczłowieczyć to wszystko”, to znaczy, nie poprzestawać na technologii.

W tym kontekście wspomniał o opowiadaniu Czastnyje priedpołożenijia, relacjonując, jak to starali się przyjąć trzy punkty widzenia, aby nie tyle opowiedzieć o możliwości przyśpieszenia bezwzględnego i ziemskiego czasu przy locie z szybkością przyświetlną, ale też odpowiedzieć o jej skutkach „dla ludzi”. Ot, wraca człowiek, z którym pożegnano się na zawsze i co z tego wynika. (UWAGA: skoro tak było, to można przeprowadzić prostą linię od wczesnych opowiadań, poprzez „fantastykę jako chwyt”, służący wyjawianiu różnych ludzkich i społecznych cech za pomocą postawienia człowieka w fantastycznej sytuacji, aż ku „bajkom współczesnym”, gdzie takie „eksperymentowanie” dotyczy już współczesnego Strugackim „przeciętnego, rosyjskiego inteligenta”).

Drugie moje pytanie dotyczyło Siemiejnych dieł Gajurowych. Wyraziłem wątpliwość co do autorstwa. Stwierdziłem, że jest to rzecz tak odmienna i tak pozbawiona śladów jego ręki, że nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Arkadij Strugackij odpowiedział, że jest to rzecz napisana wyłącznie dla pieniędzy, o rzeczach, których w  ogóle nie widział. Nijaziemu wytwórnia zaproponowała napisanie scenariusza – i zwrócił się do Strugackiego, aby pomógł mu gotowy materiał ułożyć w ciąg obrazów, bo sam nie miał o scenariuszopisarstwie pojęcia. W sumie AS tłumaczył napisanie tej rzeczy ciężką sytuacją finansową. W momencie jednak, gdy zaproponowałem, żeby tego utworu nie traktować jako jego dzieła, ale jako redakcję literacką – odpowiedział, że to jednak: „toże soczinienie”.

Następnie, w trakcie omawiania szczegółów technicznych, dotyczących ewentualnej korespondencji, Strugacki zaczął opowiadać, że „wielu się do niego zwraca, z ZSSR, Ameryki, od was”. Zdziwiłem się, kto by to mógł być… że, owszem, wiem o jednej pracy doktorskiej, ale jak na razie, to tylko Lem napisał „u nas” większy szkic o nich… AS wówczas zauważył, że mówiąc „od was” miał na myśli Europę… Rozmowa zeszła na temat Lema.

Przede wszystkim nie podobało się Arkadijowi Strugackiemu posłowie Lema do Pikniku na skraju drogi. Zauważyłem, że główną teza Lema brzmi:  wartość powieści kryje się w otoczeniu miejsca lądowania – „strefy” ze złożoną siatką społecznych stosunków. AS zgodził się, że tu Lem ma rację (powiedział to chyba w tym sensie, że o to im z Bratem chodziło), ale zaznaczył, że zawiódł się na Lemie z powodu czynienia przez niego uwag co do natury przybyszów: „Jak można mieć pretensje z powodu technologii – i to fantastycznej”. Tutaj wtrąciłem się, mówiąc, że Lem wysuwa tezę, że główną cechą istot pozaziemskich będzie ich całkowita dla nas niezrozumiałość. AS odpowiedział, że na pewno. Dodałem, że Lem zapewne dlatego w ten sposób spojrzał na ich powieść, bo od dłuższego czasu mało go już interesuje literatura, bardziej pewne prawdy filozoficzno-futurologiczne, które stara się ilustrować tym, co pisze. Na tym zresztą polega, moim zdaniem, główna różnica, między nim, a nimi, że – choć do pewnego czasu twórczość ich i pisarstwo Lema rozwijały się równolegle, to potem Lem stał się przede wszystkim filozofem, podczas gdy oni pozostali pisarzami.

Arkadij Strugacki zareagował ma moją tezę następująco: otóż, wedle niego Lem jest jednak wielkim pisarzem, co by tu nie powiedzieć. Za jego wielką, jedną z najważniejszych w światowej literaturze powieść uważa Głos Pana, który swego czasu czytał po angielsku, A tak w ogóle, to uwaga o podobieństwach jest słuszna. Raz oni go wyprzedzali, innym razem on ich. I na pewno Krainie purpurowych obłoków odpowiadają Astronauci, PowrotowiObłok Magellana, a Drapieżności rzeczy wiekuPowrót z gwiazd.

W wymienionych na końcu powieściach, tu i tu, ukazane jest społeczeństwo „mli, mli” (tak nowy świat na Ziemi nazywa jeden z bohaterów Powrotu z gwiazd). Ale jest też między nimi ta różnica, że (nie cytuję dokładnie) „my wprowadzamy fantastyczne zjawisko, żeby sprawdzić, jak wobec niego zachowają się ludzie, natomiast Lema interesuje ono samo przez się”. (Jeśli dobrze zapisałem, to te słowa potwierdzają moją teorię o głównej różnicy między Strugackimi a Lemem.) Wtrąciłem, że istnieje też analogia między Drapieżnością rzeczy wieku, a Katarem – że wpadli na ten sam pomysł – tj. pomysł przypadkowego powstawania niebezpieczeństw z wielu rozsianych przejawów nie niebezpiecznych same przez się. Zgodził się ze mną, dodając, że u Lema o wiele bardziej przekonujące niż u nich są realia, zresztą fantastyczne, jako że Lem, lekarz, bardziej przekonująco rzecz całą uzasadnił.

Rozmowa zaczęła zbliżać się ku końcowi. Interesowały AS jeszcze szczegóły z życia Lema. Czy wydaje w Polsce, gdzie jest teraz i czy to prawda, że przeszedł ciężką operację opuchlizny na mózgu (z trepanacją czaszki)? Ponoć właśnie dlatego miałby być w Wiedniu, że tylko ten klimat mu odpowiada, jako że podobny do Krakowa – a w samym Krakowie przebywać nie chce. Pytał się także o ostatnie wywiady Lema.

[Notatkę sporządziłem po powrocie do akademika – Wojciech Kajtoch]

(cdn.)

 

Wojciech Kajtoch

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*