Ze strugackianów (3)

 

Czy Polacy lubią Lema?

Jeden z fragmentów mojej książki, opowiadający o kształtowaniu się programu twórczego Arkadija i Borisa Strugackich na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych spowodował reakcję Borisa Natanowicza.

A oto moja odpowiedź:

Wielce Szanowny Panie Borysie Natanowiczu!

Trochę mi przykro, że moja hipoteza, odnosząca się do twórczych zamierzeń Pana i Brata we wzmiankowanym okresie – okazała się częściowo nietrafna. Ale pocieszam się, że przecież była trafna częściowo, a poza tym była tylko hipotezą, postawioną na podstawie dostępnych mi kiedyś danych.

Ale nie mam zamiaru w tej chwili jej bronić, ani przepraszać za błąd. Chciałbym natomiast wypowiedzieć się na temat bardzo interesującej kwestii, przez Pana poruszonej. No bo rzeczywiście – Polacy nie lubią Lema. Owszem, szanują go, bywają nawet z niego dumni (ostatnio wszyscy życzyliśmy mu Nobla), ale już go nie czytają… Wyrasta pokolenie czytelników fantastyki, praktycznie Lema nie znające. Przyznam się, że nie myślałem na ten temat, dopiero Pana komentarz (widać, że niektóre kwestie lepiej widzi się z dystansu) uświadomił mi problem…

No więc dlaczego Polacy nie lubią Lema? Czy dlatego, że „uciekał w kosmos, w cybernetykę w tym czasie, kiedy wojska okupacyjne stały nad Wisłą?”

Chyba jednak nie sprawy narodowe zdecydowały.

Mówiąc ściślej – do pewnego czasu nie obchodziły one Lema wcale. Był Lem za młodu bardzo radykalnym stalinowcem i pozwalał sobie na słowa, na które nawet najbardziej serwilistyczni pisarze sobie nie pozwalali. Oto przykład najjaskrawszy: w wydanej w 1955 roku drugiej części trylogii współczesnej Czas nieutracony, Lem tak opisywał kampanię września 1939 roku:

„Naprzeciw maszerował zwarty oddział wojska z głośnym śpiewem. (…) Gdy Wilk zrównał się z czołem kolumny, ktoś zawołał z szeregu:

– Hej, co, to za wieś?

Nie odpowiedział od razu.

– To hajdamaka! Bij cepa! – rozległo się w szeregach. Z boku nadchodził oficer, w rzemieniach, w chropowatym hełmie, wielki i ciemny na tle łuny zachodu.

– Spokój! – krzyknął, wydłużając krok. – Polak? – spytał Karola.

– Polak.

Pieśń buchnęła z nowa siłą. (…) Bieluńska szkoła podchorążych szła do Rumunii i płonące wsie ukraińskie oświetlały ślady jej przemarszu.” [Koniec fragmentu]

[Stanisław Lem: Czas nieutracony – tom II, Wśród umarłych, Kraków 1957, ss. 215-216].

Wypoczęty oddział wojsk polskich w dziarskim ordynku ucieka do Rumunii, mordując po drodze Ukraińców – tyle miał Lem do powiedzenia na temat kampanii 1939 roku, w czasie której – jak mówi historia – niespełna milion naszych żołnierzy, posiadających 800 czołgów i 400 samolotów starł się z ok. 2,5 milionową armią przeciwników, uzbrojonych w ok. 4000 czołgów i przynajmniej 2000 samolotów. Polskich żołnierzy zginęło prawie 100 000, przeciwników – ok. 14 000.

Ale Lem raczył napisać tylko to, co napisał i to jako – wedle reguł ówczesnej poetyki – epizod typowy. Ręczę, że każdego Polaka, który to czytał – cholera brała (inne, nawet pisane w tych latach polskie powieści o wojnie były o wiele sprawiedliwsze, w dodatku cytowany fragment wygląda na próbę legitymizacji radzieckich uzasadnień ataku – wszak Armia Czerwona miała „brać w opiekę Ukraińców i Białorusinów”). Na szczęście jednak prawie nikt tych słów nie przeczytał, bo książka wyszła pod koniec stalinowskiej epoki, a od 1957 roku nie była już wznawiana. Niemniej ten fragment dobrze ukazuje pełnię początkowej Lemowej obojętności w polskich, narodowych kwestiach.

Nie znaczy to jednak, by Lem – jak i inni polscy pisarze – nie interesował się polityką. Wręcz przeciwnie – po 1956 roku często dokonuje krytyki stosunków społecznych w Polsce i to dokładnie w tymże duchu, jak i inni pisarze polscy. Eden (1959) jest ubraną w kosmiczną scenerię krytyką stalinizmu (w tych latach pisali podobne Brandys, Konwicki i inni – ale w poetyce realistycznej). Trochę kafkowski Pamiętnik znaleziony w wannie (1961) jest jednak satyrą na policyjne państwo. Od 1964 roku, czyli od Cyberiady i Bajek robotów, prowadzi Lem wojnę z absurdami polskiego i każdego komunizmu – w ramach estetyki groteski. Czymże innym są np.: Bajka o królu Murdasie czy Doradcy króla Hydropsa – niż rozprawą z satrapią, dyktaturą i zamordyzmem?

Więc Lem wojował jak i inni. Ostatnią polityczną satyrą była Wizja lokalna (1982), wydana w czasie stanu wojennego, nie pozostawiająca suchej nitki na społeczeństwach totalitarnych…

I tu dochodzimy do kwestii istotnej. Lema denerwowały nie nieszczęścia narodu – lecz absurdy ustrojów totalitarnych, paradoksy utopijnego, socjalistycznego myślenia, można więc powiedzieć, że to, co w sytuacji Polski było uniwersalne! Był – jak pisał Franz Rottensteiner – „dialektycznym mędrcem”, a nie uczuciowym patriotą, bo wtedy pisał by realistyczno-zaangażowane protesty i wydawał je poza cenzurą lub na Zachodzie, jak to od końca lat siedemdziesiątych wielu w Polsce czyniło i to prawie zupełnie bez przykrych konsekwencji. Ponadto Lem wypowiadał się o kwestiach politycznych w zasadzie tylko w poetyce groteski, intensywnie i z powodzeniem uprawiając ponadto – jak wszyscy doskonale wiemy – klasyczne SF oraz esej filozoficzny i literaturoznawczy. Nie ma sensu pisać teraz o tym.

Wniosek: przez lat prawie trzydzieści Lem bynajmniej nie „uciekał w kosmos”, lecz politykował, jak inni. I może to właśnie – paradoksalnie – jest powodem pewnego zmęczenia jego twórczością.

Ma ono – moim zdaniem – następujące przyczyny:

1) Właśnie polityczne zainteresowania Lema. Urodzone w okolicach 1980 roku pokolenie Polaków generalnie ucieka od polityki. Nie tylko Lema nie chcą czytać, ale i wielu innych pisarzy współczesnych, którzy na polityce zrobili pisarskie kariery. Krytyka komunizmu, totalitaryzmu, czy wałkowanie tematów ongiś zakazanych – nic młodzieży nie obchodzi. Mają własnych pisarzy, wypowiadających się tylko o ich problemach.

2) Zestarzenie się Lemowej poetyki. Lem cały czas pragnął zreformować tradycyjne SF. Z poziomu literatury rozrywkowej chciał podnieść je do rangi twórczości psychologicznej i filozoficznej. Cóż – filozofia w ogóle niewielu osobom jest dostępna, a psychologię Lem kreował wedle wzorów francuskiej powieści egzystencjalistycznej (Sartre, Camus, itd.). Ta powieść się zestarzała – lemowska psychologia także. Ponadto większość książek Lema, począwszy od Głosu Pana (1968) to już eseje lub beletryzowane eseje. A to nie jest lektura masowa. Oczywiście Lem do tego czasu pisywał swoje powieści i opowiadania z dbałością o czytelnika (była i sensacyjna akcja i przygoda, i horror) – ale w końcu i jego najsłynniejsze powieści się oczytały.

3) Uczynienie z Lema klasyka. Sądzę, że zaszkodziło mu w oczach młodego pokolenia wprowadzenie na listę szkolnych lektur. Zmuszany do czytania Opowieści o pilocie Pirxie dwunastolatek zniechęcał się na trwałe do każdej lektury Lema. Przecież nic z tych opowiadań nie rozumiał, one nie są dla dzieci… Paradoksalnie także zaszkodziły Lemowi zbyt duże nakłady. Były takie, że książki latami zalegają w księgarniach. Wznawia się tytuł – zanim się stary rozejdzie. Cóż – wydawnictwa wydają przypuszczalnie nie za środki własne, lecz z rządowych i lokalnych dotacji. No więc im nie szkodzi, że książki zalegają. A czytelnicy to widzą!

Wielce Szanowny Borisie Natanowiczu!

Jestem z rocznika 1957. Na Lemie się wychowałem, znam prawie wszystkie jego dzieła literackie (publicystyki tak dokładnie nie śledziłem). Żal mi, że moje dzieci nie chcą go czytać, choć je zachęcam i czytują innych autorów (także fantastykę). Uważam, że dramat Lema jest wycinkiem szerszego zjawiska, które dotyka wielu zasłużonych w poprzedniej epoce autorów i o którym mam niewielkie pojęcie (to, co mogę napisać – to tylko niesprawdzone hipotezy).

Jak zauważyłem – twórczości Arkadija i Borisa Strugackich ten dramat nie dotyczy (z czego szczerze się cieszę, bo to przecież o Nich napisałem swoją najważniejszą książkę). A więc – aby precyzyjnie się dowiedzieć, dlaczego Lema Polacy przestali lubić, trzeba by się dowiedzieć, dlaczego Rosjanie nadal lubią Strugackich i jeszcze – aby zachować konsekwencję myślowego eksperymentu – wskazać na różnice w narodowym charakterze Polaków i Rosjan. Po tym porównaniu – wyszłaby prawda na jaw.

No, ale ja się nie podejmuję tego dokonać! Może ktoś młodszy i mądrzejszy rozstrzygnie ten problem, jeśli można go rozstrzygnąć.       

Serdecznie więc Panu dziękuję, Borisie Natanowiczu, za uwagi o mojej książce i myśli o Lemie.

Pozostaję z szacunkiem:

Wojciech Kajtoch

     maj 2003

(cdn.)

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*