Świat urojony kontra świat rzeczywisty na przykładzie Trumpa

Trump, który swoje marzenia zrealizował w komiksowym stylu życia bogacza, z którego był dumny, toteż wielokrotnie się nim chwalił. Był propagandzistą, robiąc właśnie pieniądze na propagandzie ideologii interesów. Nie on pierwszy i nie ostatni żerował na zniewolonych umysłach niewolników. Jego poziom intelektualny nie odbiega od komiksu. Jego komiksowa osobowość u fanów komiksów budziła zachwyt, natomiast wśród dorosłej części Amerykanów budziła zażenowanie. Na pewno dla mrocznego państwa, ukrytego w strukturach bolszewii amerykańskiej, nadawał się na dobrego figuranta, jednakże „rządzący naprawdę” mocno się przeliczyli. Oznakami świata komiksowego są m. in. posiadanie młodej kobiety, marmurowej łazienki ze złoceniami wedle hollywoodzkich wzorców, samolotu, rozległej posiadłości.

Startując w wyścigu o fotel w Białym Domu musiał stanąć oko w oko z rzeczywistością, taką, jaką ona jest i zmierzyć się z rzeczywistymi problemami, a nie urojonymi. Właśnie podczas jego prezydentury doszło do konfrontacji dwóch przeciwstawnych sobie światów, dwóch znaczących ideologii negujących się nawzajem, dwóch zwalczających się modeli rzewczywistości. To trwa, stąd dyktatura Bidena. Ten jeszcze swoich możliwości nie pokazał, dozuje niewolnikom, ale wszystko jest przed nim. Nazistowska elita bolszewii amerykańskiej nie miała innego wyjścia, tylko dyktaturę, która w porównaniu do oświeconego cesarstwa Chin czy nawet do rosyjskiego narodowo-socjalnego caratu Władimira Putina, pozostaje daleko w tyle. O atrakcyjności Rosji świadczą Burowie, prześladowani w RPA, swojej ojczyźnie, którą sami stworzyli, a która teraz ich morduje, emigrując masowo do Rosji. USA nie jest atrakcyjnym państwem, natomiast Australia czy Nowa Zelandia to obozy koncentracyjne, jak stwierdzają ze zgrozą nie tylko Amerykanie. Tam już czuć oddech Wielkiej Azji. Zboczeńcy i świry zasługują, jak się okazuje, na obóz koncentracyjny.

Trump, przyzwyczajony do rozkazywania na swoim prywatnym podwórku i korzystania z przywilejów umotywowanych własnością, zetknął się podczas prezydentury z innym światem, którego nie rozumiał, nie znał, nie pojmował… Nakazy, układy, prawa, struktury nazistowskiego reżimu okazały się o wiele głębsze, penetrujące całą amerykańską kolonię. Spotkał się w Białym Domu z duszną, zatęchłą atmosferą konspiracji. Jego współpracownicy, których sam wybrał i mianował na urzędy, postrzegali USA jako dojną krowę, czyli szereg instytucji, agend do kierowania wedle wytycznych mrocznej władzy mrocznego państwa, reprezentując interesy ukrytej, rzeczywistej władzy, która dla niewolników urządza igrzyska wyborcze. I kierowali USA wedle wytycznych mrocznej władzy, a Trumpa przedstawiali jako półgłówka, tłumacząc niewolnikom, co miał na myśli i jak należy rozumieć słowa prezydenta. Potem go całkowicie wyciszyli, mając do dyspozycji wielkie mass-manipulatory, służące do sprzedawania rozrywki niewolnikom i ogłupiania ich.

Biały Dom został opanowany po amerykańskiej rewolucji bolszewickiej w roku 1913 według mafijnego szablonu zakonspirowanej hierarchii, niewidocznej nie tylko dla przeciętnego mieszkańca amerykańskiej bolszewii, ale też dla tego typu szaleńców, co Trump. Brewerie, jakie wyprawiali Trumpowi jego współpracownicy, zaskakiwały go na każdym kroku. W pewnym sensie i jemu się też udzieliły. Jego niby ludzie, nad którymi nie miał kontroli, wierzgali, brykali, kompromitując Trumpa na każdym kroku. On sam był przez nich postrzegany jako prowincjonalny, acz sprytny do czasu typek, nieuczciwy acz elastyczny, grosza i zaszczytów chciwy, żerujący jako propagandzista na ideologicznych hasłach, który myśli spłaszczał, wykolejał w imię dyletantyzmu, uprawiając polityczne kuglarstwo, żarłoczne pożądanie władzy, ślepe wpatrzenie w siebie, jako wielkiego polityka aż do… fortuna variabilis – losy są zmienne. Przed nim los psa na smyczy lub bankruta. Ma jeszcze trzecie wyjście, jak na prawdziwego bolszewika przystało – rewolucyjne.

Andrzej Filus

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*