Przestrzeń dla wszystkich

Wydarzenie artystyczne, w jakim przyszło mi uczestniczyć, poruszyło moją wyobraźnię i zmieniło stosunek do teatru w ogóle.

„Opera kartoflana”, której aktorami są uczestnicy lubelskiej „Teatroterapii” pod wodzą Marii Pietruszy-Budzyńskiej, może wprowadzić widza w bajkowe przestrzenie okresu buntu „młodych gniewnych”. Artystami są tu osoby z pewnym deficytem w komunikacji z innymi, o tzw. prawidłowym rozwoju, bo podobno nie znają pojęcia buntu. Buntu może i nie znają, ale za to pełni są pokory wobec zadań przed nimi postawionych przez reżysera, jak również wobec materii scenicznej, co powoduje, iż nie ma rozdźwięku pomiędzy scenografią a maestrią aktorów. (Wciąż niewymarłe legendy polskiej, zbuntowanej kontrkultury obecne były na widowni, ku uciesze jednych a rozpaczy innych).

Sceny dobrze pomyślane są przez reżyserkę i sprawnie zagrane przez wykonawców,  toteż bunt jest tu pojęciem bez znaczenia. W historii teatru i nie tylko, bo szerzej – kultury – bunt bywał wykorzystywany dla usprawiedliwienia braku talentu i podstaw rzemiosła. W przypadku „Teatroterapii” mamy do czynienia z rzetelnym warsztatem budowania przestrzeni, wyrazistością gestów i mimiki poszczególnych aktorów, na granicy niemalże pantomimy. Las rąk, skierowanych w kierunku widzów, nakłada się na obraz, przedstawiany w „Malczewskim” w latach 70. XX w. przez zapomniany (jak niemal wszystko, co nad Bystrzycą wartościowe) Teatr Studio Wizji i Ruchu Jerzego Leszczyńskiego czy w „Spadaniu” Teatru STU.

Wszystko to okraszone dobrą muzyką oraz śpiewem wykonawców.

Może i uczestnikom „Teatroterapii” trudno żyć w tzw. poprawnym i wyidealizowanym społeczeństwie doby „demokracji”, ale jako aktorzy „Opery kartoflanej” posiedli lekkość, której brakuje aktorom z dyplomami, tych ze świata zgodnego z normami. Kto i jak je ustala? A, to całkiem inna sprawa. Lublinianie potrafią zagrać bunt, choć na co dzień buntownikami nie są. Poszczególne sceny spektaklu przepojone są własną dynamiką i malarskością przestrzenną, spotykaną u mistrzów.

Nie wiem dlaczego dramaturgia gestów oraz budowanej starannie całości wywołała u mnie skojarzenia z dziełami okresu kontrkultury, nawołującymi do zrozumienia i akceptacji inności każdego z ludzi. „Musicale” typu „Hair”, „Nagiej” czy „Mrowiska” są tego najlepszym przykładem.

Osoby, które wybiorą się na przedstawienie „Opery kartoflanej”, niech nie traktują spektaklu jako kolejnej formy terapii – lecz niechaj spojrzą na całość, jako na wydarzenie artystyczne, tak jak na inne dzieła sztuki – pełne harmonii, ekspresji gry i napięć w akcentowaniu problemów egzystencji człowieka, niezbyt przystającego do skalibrowanych realiów.

Pod względem formalnym „Opera kartoflana” jest dziełem mocno osadzonym w klasyce współczesnego teatru. Czytelne przesłanie wskazuje widzowi drogę ku odkrywaniu innego dlań świata, który wcale nie jest tak niedostępny, jak by chciał człowiek masowy, nie bez racji nazwany przez Musila w dobie dojrzewania hitleryzmu – człowiekiem bez właściwości.

Zdjęcia i tekst:

Mariusz Kiryła

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*