Prawdziwym problemem UE nie jest Polska!

Polska jest znienawidzona przez Angelę Merkel, jak również jej przybocznego druha – Donalda Tuska. Mierny polityk, formatu, jaki ledwie starczał na grajdół, jakim jest Polska, nagle okazał się salonowym lwem, o którego się zabiega i walczy. W zakresie Brexitu jak i problemu emigracji Donald Tusk musiał być posiłkowany przez kanclerz Niemiec, bowiem sam nie był zdolny do działania. Relacje byłego polskiego premiera z panią Merkel „były napięte”. Kanclerzyca miała Tuskowi za złe, że podczas kryzysu migracyjnego „wybiegł przed szereg”, by zamknąć szlak bałkański, bez oglądania się na skutki tej decyzji dla Grecji. Tusk rzeczywiście działał na dwie strony, licząc na poparcie z Polski a jednocześnie kąśliwie żądląc obecny rząd Prawa i Sprawiedliwości, wytykając mu brak praworządności i zapędy dyktatorskie, czym schlebiał zarządcom z Berlina. Wobec wolty Polski i prezesa Jarosława Kaczyńskiego przy poparciu dla kandydatury Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej,  okazało się, że w kuluarach „pod pistoletem” nakazano wybór miernego polityka, jakim jest Donald Tusk. Zgodnie z założeniami Polski nie wybrano jakiegoś mocnego, charyzmatycznego przywódcy EU – a miernego ignoranta, sterowanego od lat 90. XX w. przez Niemcy.

Co ciekawe, porażka stała się sukcesem Polski i PiS-u. Jarosław Kaczyński trzyma na dystans swojego największego konkurenta, bo jako lider obecnej opozycji – jak widać – mógłby on dokonać w Polsce cudów. Wiadomym jest, że Unia Europejska obawia się po Brexicie kolejnych posunięć, mogących rozbić jej strukturę, dlatego też powstać ma Unia dwóch prędkości a Polska będzie w „przyczepie” tego dziwnego tworu – bez możliwości dalszego rozwoju – jako kraj-płatnik brutto. RP dziś jest krytykowana zewnętrznie i wewnętrznie (przez „totalną opozycję”) na każdym kroku. W kraju trwają nieustanne przygotowania do przejęcia władzy przez opozycję, a jak widać po mobilizacji różnych ośrodków, wystarczy pretekst do rozlewu krwi (czy to przy próbie blokady reformy edukacji, czy rzekomej walce PiS-u z kobietami – „czarny protest”). Nie zapinajmy też o czynnikach zewnętrznych i wdrożonej „procedurze praworządności”. Do uruchomienia tej „broni atomowej”, jak określana bywa w Brukseli procedura, kończąca się odebraniem danemu krajowi prawa głosu w Radzie UE, potrzebna jest jednak jednomyślna zgoda wszystkich krajów członkowskich (na poziomie szefów państw, poza tym, którego dotyczy wniosek). W praktyce oznacza to, że zastosowanie artykułu 7. Traktatu o UE, który przewiduje sankcje dla kraju naruszającego wartości, na jakich opiera się Unia, jest bardzo trudne. Między Polską a biurokratami unijnymi toczy się dziś spór. Mają oni zastrzeżenia do systemowego zagrożenia dla państwa prawnego i rozpoczęli z Polską coś, co uważają za dialog, a co w rzeczy samej jest próbą dyktatu.

UE wysłała „uzasadnioną opinię” a Polska śle swoje uwagi. Jednak to nie koniec sporu, bowiem teraz z Brukseli baczniej przyglądają się Polsce – np. wnioskom, notyfikującym pomoc publiczną dla kopalń, przekonując, że trzyma się bardzo dokładnie procedur. Jak wiadomo, Niemcy i Francja bez przeszkód taką pomoc stosują w swoich krajach. Niewykluczone również, iż w razie dalszego pogorszenia relacji na linii Warszawa-Bruksela pod jakimś pretekstem zawieszone mogą być fundusze spójności dla Polski, czyli środki, z których finansowana jest rozbudowa dróg, modernizacja kolei i inne projekty, mające poprawiać w Polsce standard życia. Na razie widzimy ze strony Brukseli mocne ostrzeżenia. Jeśli wydarzenia potoczą się w negatywnym kierunku, istnieje niebezpieczeństwo, że nastąpi dalsza eskalacja, prowadząca również do działań, mających konsekwencje finansowe, czego życzą sobie rodzimi Volksdeutsche z Nowoczesnej.pl czy Platformy Obywatelskiej. (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

marzec 2017

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*