Praha i Příbram. Ze wspomnień

Od tłumacza: Ten tekst powstawał zimą 2011/2012. Jasiek Waluszko przymierzał się wówczas w Gdańsku do edycji drugiej części „Mojego miasta”. Pomagałem mu – podobnie jak za pierwszym razem – prosząc znajome osoby o swoje przemyślenia czy też wspomnienia. Jedną z osób, do jakich skierowałem listy i e-maile, została Pani Eva. Zgodziła się a po jakimś czasie nadesłała opowieść o tym, jakie były Praha i Příbram z czasów jej dzieciństwa, młodości i wieku dojrzałego…  

Tymczasem w Gdańsku zmieniło się o tyle, iż z braku funduszy miejsce książki zajął projekt strony internetowej, a po zachęcających nawet próbach – upadł i on. Z początkiem kwietnia 2017 Janusz przysłał mi link do FB – https://www.facebook.com/Moje-miasto-809121412559537/ . Jak widać sprawa wraca, choć – niestety – Autorzy odchodzą. Tak się stało w przypadku Pani Evy, osoby, która przez lata była dla mnie przykładem nie tylko kogoś, obdarzonego wiedzą na temat sztuki, ale też życiowej mądrości, hartu ducha i życzliwości wobec bliźnich. W dodatku to przecież Matka Ivana, jednego z najciekawszych czeskich twórców i myślicieli końca XX wieku.

Jak wielu humanistów, Eva Prajzlerová znajdowała wspólny język z przedstawicielami różnych środowisk i pokoleń. Ceniła polską sztukę – na pewno grafiki Andrzeja Kota i Jurka Jakubów, które nieźle znała.

Szkoda, iż poniższy tekst nie doczekał się edycji za jej życia, ale i takie koleje losu słowa pisanego nie są niczym szczególnym. Czyli – zaczynamy…

 

 

Motto:

Inne kontynenty urzekają na swój sposób,

ale jak piękne są Czechy, wie tylko ten,

kto przewędrował świat i wrócił z powrotem,

poznawszy zmiany klimatu i wszystko to,

 co odróżnia nas od innych, odległych stron.

 

Ivan P.

 

 

 

Urodziłam się w roku 1932 na Královských Vinohradeh w Pradze, w pobliżu kościoła pod wezwaniem Najświętszego Serca Pańskiego.

Ondříčkova 9 /Strnadovi 1. W tej kamienicy przyszła na świat  Eva Prajzlerová

Kościół, dzieło Josipa Plečnika, naczelnego architekta miasta, stoi przy placu Króla Jerzego, gdzie uczęszczałam do szkoły podstawowej. Kościół ten uważałam wówczas za najpiękniejszy budynek sakralny Pragi nowej doby i tak to postrzegam również dzisiaj.

Jako dziecko chadzałam z mamą na spacery do pobliskich Ogrodów Riegera, gdzie nawet za możliwość posiedzenia na drewnianym krześle wnosiło się jakąś drobną opłatę, pobieraną przez dozorcę parku. Krzesła, długim rzędem złączone ze sobą, umieszczone były w atrakcyjnym miejscu, z widokiem na panoramę Pragi.

Praha – Žižkov – kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Pańskiego

Zimą w kwartale Žižkov wyznaczano ulice o dostatecznym spadku, by można było poszaleć na sankach. I tak nie jeździło nimi zbyt wiele aut, zwłaszcza o tej porze roku.

Ze szkoły niecierpliwie biegliśmy do domów na obiad, a potem na ślizgawkę przed kościołem. By móc pojeździć na łyżwach, chodziłam do Dzielnicowego Związku Gimnastycznego, gdzie w tym celu polewano boisko zamarzającą natychmiast wodą. Wówczas nie istniały jeszcze kryte lodowiska.

Potem nadeszła okupacja Republiki Czechosłowackiej. Tereny dokoła niej przyłączono do Rzeszy Niemieckiej; tam mieliśmy wstęp wzbroniony. Okrojona republika składała się tylko z części centralnej, obejmującej Czechy, Morawy i Śląsk. Słowakom Niemcy podarowali niezawisły byt państwowy. Słowacy wyrazili na to zgodę i nie wiedząc kiedy – stali się na tyle przyjaciółmi III Rzeszy, że ich mężczyzn zaczęto powoływać do niemieckiej armii. Słowacja się oderwała, a nasza była republika, która straciła też Ruś Podkarpacką, stała się raptem tylko skrawkiem ziemi.

Naszymi ulicami przejeżdżały niemieckie wozy pancerne i czołgi. Żołnierze przystawali, by kupić coś do zjedzenia. Kurs marki był wyznaczony jak 10:1 w stosunku do naszej korony. Toteż wojacy nosili pełne naręcza rohlików i innych potraw. Przyglądaliśmy się im z okien, a pełni nadziei ludzie mówili, że „z całym tym menażkowym cyrkiem” Niemcy wkrótce wojnę przegrają.

Jedzenie było wyłącznie na kartki żywnościowe, każdy dostawał jedną taką kartkę miesięcznie. Przydziały były niewystarczające, ale też nigdy nie było tak, by czegoś zabrakło. Największa bieda była z cukrem, mięsem, mąką, jajkami, mlekiem i tłuszczem. Ten, kto miał kogoś na wsi, mógł żyć nieco lepiej, ale niczego nie mógł przewieźć. Po dworcach i środkach masowej komunikacji grasowały kontrole i rewidowały ludziom bagaż. Przewożenie żywności kończyło się aresztem w trybie natychmiastowym. Tato wymienił w tym czasie zagraniczny i bardzo drogi aparat fotograficzny na kilogram słoniny. Pojęcia nie mam, jak mu się to udało dowieźć do domu. Dziadek z kolei był właścicielem ogródka działkowego, gdzie rosły też drzewka owocowe i była królikarnia. Działka dostarczała tego, czego na co dzień brakowało.

Pamiętam przydziałowe 10 dkg twardych cukierków i 5 dkg czekoladowych – każdy miał taki miesięczny przydział i jeden dodatkowo dla dzieci. Mleko było odciągane, dzieci dostawały go nieco więcej. Sprzedawano też herbacianą esencję z ziół z dodatkiem rumu, bardzo mi to smakowało. I jeszcze tak zwane masło miodowe, wyrabiane z jakichś odpadów drzewnych. Prócz tego poza systemem kartkowym dostać można było ślimaki albo mięso z wielorybów. Nie dokonaliśmy żadnego zaboru, byliśmy nadal centrum lądowego kraju! Z pokrzyw wyrabiano materiał na ubrania i kurtki, brzydkie i przykuse…

Na rozlepianych obwieszczeniach był i taki zapis, że za słuchanie zagranicznych stacji radiowych grozi kara śmierci. Rozporządzenie nie obejmowało odbioru fal krótkich, toteż słuchaliśmy zagranicznych rozgłośni, ale tylko tych najbliższych Pradze, a i to jak najciszej. Tato sporządził ogromną mapę, ciągnącą się przez dwa stoły i na postawie tego, co usłyszał w radio, nanosił tam trasę pochodu niemieckich wojsk – najpierw coraz dalej, a później z powrotem! Tę mapę ojca przechowuję do dziś dnia.

Tak żyła przeciętna czeska rodzina, której żaden członek nie był więźniem obozu koncentracyjnego. Tato pracował w podziemiu – pomagał dotkniętym sankcjami rodzinom, załatwiał im drukowane nielegalnie kartki żywnościowe a firma obuwnicza po cichu produkowała dla takich dzieci buty, które ojciec roznosił potem rodzinom prześladowanych.

Buty wyrabiane były z drewna, pamiętam własne – podeszwę robiono z listewek, aby buty się nie chwiały, a z wierzchu przyczepiano paski ze skrawków skóry. Chodziło się w nich dobrze. Potem zaczęto produkować dla kobiet tak zwane kolebki – każda była z jednego kawałka drewna na wysokim obcasie. Wyglądały całkiem elegancko.

Nasza szkoła mieściła się nieopodal kościoła na pl. Jiřiho z Poděbrad, a gdy zaczęły się naloty na Pragę, biegaliśmy skrywać się do naw kościoła, aż do chwili, kiedy syreny nie zawyły odwołania alarmu. Naloty obejmowały z początku tylko centra ważne strategicznie, co miejscom od nich oddalonym raczej nie zagrażało.

Do pierwszej i drugiej klasy chodziłam z dwiema żydowskimi dziewczynkami, Hanou Beckovou i Inéz Margoliusovou. Od końca roku 1941 nie wolno już było żydowskim dzieciom uczęszczać do szkół. Nie jestem pewna, czy żydowscy prażanie musieli nosić żółtą gwiazdę Dawida na swej odzieży, ale na pewno nie śmieli chodzić chodnikami, tylko w brudzie rynsztoków. Było to tak poniżające!

Niebawem obie żydowskie rodziny Niemcy wywieźli do obozu koncentracyjnego. Mieszkaliśmy dosłownie przez ulicę i widzieliśmy ten ich przymusowy odjazd, tak tragiczny i niepojęty – dzieci wiozły ze sobą wózek dla lalek! Hana z kacetu nie wróciła, Inéz – tak. (Cdn.)

 

Eva Prajzlerová

Praha, Česká republika

Zdjęcia Autorki

Tłum z j. czeskiego

Lech L. Przychodzki

 

 

 

 

 

One thought on “Praha i Příbram. Ze wspomnień

  • 29/04/17 o 19:04
    Permalink

    Piękne wspomnienie, proste – takie kocham.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*