„Noc w muzeum” w Wilczy to wspaniały pomysł, godny naśladowania
Dobre pomysły na spędzanie wolnego czasu...
Tajemnicza a tak bliska zarazem.
Nie widzę cię, a jesteś blisko,
tylko dla mnie, bodaj najważniejsza.
Nie widzę, a kocham ponad wszystko.
Dotykam, czuję, pieszczę, całuję –
– w myślach i sercu tylko.
Kimże jesteś o pani mego serca? –
To ja, twoja Pasja przecież!
(tp)
Tych kilka prostych słów oddaje chyba w pełni sedno. Bowiem drogą do każdego z życiowych sukcesów jest pasja.
Odrobina odwagi, tyle samo pomysłowości a co najważniejsze, spory ładunek tego co nazywamy „serduchem” i potrzebą urzeczywistnienia swoich marzeń – oto sukces gotowy.
Na pytanie, skąd wzięła się u gospodarza imprezy chęć zbieractwa, kolekcjonowania na pozór rzeczy nikomu niepotrzebnych, kustosz „Małego Muzeum” w Wilczy odpowiada:
Po pierwsze nie ma czegoś takiego, co można by nazwać rzeczą niepotrzebną – podkreśla Erwin Sapik. Od dziecka uczono nas na Śląsku poszanowania dla wszystkiego, co nas otacza. Nawet okruchy chleba ze stołu, nie były wyrzucane do kosza, a zgarniane przez starkę ze stołu, były przez Nią zjadane. Rosłem w tym poczuciu szacunku dla cudzej wartości i tak rodziła się w mojej głowie potrzeba kolekcjonowania, zbierania dosłownie każdego klamora, stąd też nazwa mojego muzeum.
Staram się, aby każdy z eksponatów opatrzony był swego rodzaju metryczką urodzenia, nie zawsze jest to możliwe, z chwilą kiedy jednak uda mi się zebrać dokumenty, czy chociażby tylko szczyptę historii danego przedmiotu, jestem szczęśliwy, daje mi to ogromną satysfakcję. Wiele eksponatów pozyskuję dzięki życzliwości rodziny i bliskich, zamieszkujących poza granicami kraju. Jestem wdzięczny za to, że poświęcają dla mnie czas, odwiedzając targi staroci w Holandii czy Niemczech, a także pukając do wielu domów, gdy starają się od mieszkańców wspomnianych krajów pozyskiwać dla mnie wiele cennych przedmiotów, które często przeszkadzają gospodarzom w urządzaniu mieszkań, a tu, w muzeum, otrzymują nowe życie.
Wiele darów otrzymuję od mieszkańców Wilczy, a także często oddalonych znacznie od mojej rodzinnej miejscowości miast i wiosek. Dzięki temu rośnie nie tylko ilość eksponatów naszego muzeum, ale też pozyskuję wiele cennych informacji i przyjaciół. Cieszy mnie, że moje rodzinne miejsce stało się przyjaznym gniazdem dla wiekowych przedmiotów, a także czymś, co łączy ludzi. Odwiedzają nas bowiem dzieci, młodzież, a liczne wycieczki rowerowe planują sobie u nas krótkie postoje, gdzie można nabrać sił, a przy tym zwiedzając nasze muzeum można powspominać, jak to ongiś na Śląsku bywało. (Całkiem niedawno gościła u nas, znana i uwielbiana przez śląską publiczność, pani Bernadeta Kowalska ze swoimi kamratami. Z łezką w oku podziwiała wiele przedmiotów, bo wiele z nich przypominało artystce jej dziecięce lata, gdzie w kącie stała maśniczka, nieco dalej centryfuga, na szybonku kolekcja moździerzy, w pokoiku, obok łóżeczka stała puppen sztuba, zaś w „trzeci izbie” Ostatnia Wieczerza i obraz Świętej Rodziny nad łóżkiem łojców w sypialce. Dziś dziewczynki, odwiedzające nasz historyczny przybytek zamiast lalki, w ręku dzierżą nowego smartfona. Znak czasu – trudno, jednak pocieszające jest to, że robią sobie zdjęcia tymi zdobyczami techniki, a przy tym zadają wiele pytań. Tak więc lekcja historii trwa, wygląda tylko nieco inaczej – lecz sens pozostaje niezmienny, służy wiedzy i świadomości, skąd jesteśmy… (Cdn.)
Zdjęcia i tekst:
Tadeusz Puchałka