Mieszkanka Wilczy zaśpiewała w Royal Albert Hall

Anna Kaszek jest mieszkanką Wilczy, a na co dzień wychowawcą najmłodszego pokolenia mieszkańców Pilchowic, tam też pracuje w miejscowym Zespole Szkolno-Przedszkolnym.  Głównym przesłaniem pani Anny jest wychowanie dopiero co wkraczających w życie dzieci. Należy podkreślić, że zawód pedagoga łączy wspaniale z wieloma pasjami a także talentami, którymi została obdarzona, zaś muzyka i śpiew to coś, co pochłania panią Annę bez reszty. Przypomnijmy raz jeszcze, że bohaterka naszej rozmowy jest członkinią Akademickiego Chóru Politechniki Śląskiej od 6 lat. A wystąpiła z tymże chórem w Londynie jako jedyny zespół z Polski na uroczystościach, związanych ze świętem odzyskania niepodległości. O tym wydarzeniu była mowa w pierwszej naszej relacji, zatem teraz oddamy głos naszej bohaterce. Warto przy tym dodać, że pani Anna jest także poetką a jej wiersze emanują subtelnym, bardzo delikatnym słowem. Poezja Anny Kaszek, to jak podróż do świata bez złych – a tak bardzo nam dziś bliskich – grzechów współczesnego świata. Pani Anna znana jest także jako autorka tekstów piosenek i współtwórczyni chóru Vox Animae, działającego pod kierownictwem i batutą Joanny Pudlik.

Oto, jak wspomina swoją podróż życia nasza bohaterka:

Wyruszyliśmy wczesnym rankiem 6. listopada spod gmachu Centrum Kultury Studenckiej Mrowisko w Gliwicach. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że czeka nas wielogodzinne znoszenie trudów podróży, jednak czas w autokarze upływał szybko dzięki nieprzerwanym śpiewom, a także tworzeniu nowych aranżacji, które o dziwo w tych warunkach przychodziły nam z dużą łatwością. W przerwach pomiędzy jednym a drugim programem autokarowego koncertowania pozwalaliśmy sobie na krótką drzemkę. Pewnie emocje, związane z występami na jednej z największych sal koncertowych świata sprawiły, że nawet Euro Tunel nie stanowił dla nas przeszkody w tym, by dalej tworzyć, śpiewać i koncertować. To właśnie pokonując ten odcinek niezwykłej trasy, przy wtórze tamburynów,  i akordeonu wykonaliśmy pierwszy koncert pieśni patriotycznych, wśród których znalazło się także kilka znanych szlagierów, o nieco lżejszym ciężarze gatunkowym.

Do Londynu zawitaliśmy wczesnym czwartkowym rankiem. Po krótkim wypoczynku i nabraniu, powiedzmy, świeżości, a także zregenerowaniu nieco utraconych podróżą sił, ruszyliśmy na zwiedzanie i poznawanie „smaków” i zwyczajów tubylczej ludności stolicy Anglii, nie zapominając przy tym o zakupie drobnych upominków. Należy podkreślić, że przez cały ten czas wszystkim towarzyszył przysłowiowy dreszczyk emocji, czego nie dało się ukryć i chyba nic w tym dziwnego, czekała nas bowiem niebawem jedyna w swoim rodzaju przygoda życia, na którą to jeszcze trochę przyszło nam poczekać. Trudno będzie zapomnieć wizytę w Łowiczance, restauracji nad którą pieczę objęło Towarzystwo Pomocy Polakom. Powitano nas tam z otwartymi ramionami oraz pysznymi potrawami a kiedy już najedliśmy się, gospodarze zafundowali nam wieczór z muzyką Abby, każdy po swojemu nucił znane szlagiery szwedzkiej grupy, a co odważniejsi dołączyli do grona tańczących. Sobota była dniem, który upłynął pod znakiem prób, a także uczty dla ducha, bowiem uczestniczyliśmy tego dnia w przepięknej mszy świętej w intencji odzyskania przez Polskę niepodległości.

Było to dla nas trudne nawet do opisania przeżycie, w którym uczestniczyły najważniejsze osobistości kościoła w Anglii, obecny był także prymas Polski, zaś nabożeństwo było tak tłumne, że konieczne stało się zorganizowanie wejściówek. Odnieść się dało wrażenie, iż Polska na ten czas przeniosła się na Wyspy, jeszcze dziś na to wspomnienie mocno bije serce każdemu z nas. Chóry polonijne  stanowiły oprawę mszy świętej, zaś naszemu chórowi przypadło w udziale odśpiewanie Gaude Mater pod ołtarzem katedry Westminster. Podobnie jak poprzedniego dnia i ten wieczór spędziliśmy w Łowiczance – lecz tym razem do kolacji przygrywała nam kapela. Nie da się ukryć, że z wolna – acz coraz mocniej – doskwierało nam napięcie. Upływające godziny zbliżały nas bowiem nieuchronnie do wspaniałej chwili naszego występu. Adrenalina urosła każdemu z nas do niebotycznych rozmiarów i nikt już nawet nie próbował tego ukryć. W końcu taki występ zdarza się raz na 100 lat. Wreszcie nadeszła ta chwila, pusta sala nie sprawiała aż tak przytłaczającego wrażenia jak czas, kiedy to wielotysięczna widownia wypełniła się  po brzegi publicznością.

Ten obiekt ma swoją magię, każdy, kto stanął na scenie tej sali daje z siebie wszystko, każda nuta, każdy gest jest całkowitym oddaniem się temu, co artysta chce przekazać znającej się na sztuce publiczności. Światło, nagłośnienie, akustyka tego obiektu a nawet niezwykle wrażliwa publiczność, która stanowi tam za każdym razem część spektaklu, wszystko to daje tak ogromny ładunek emocji, tak mocny, że trudno jest to uczucie ogarnąć słowem. Pamiętam, kiedy zaśpiewaliśmy Hymny, a później Barkę, ludzie zapalali telefony komórkowe… Setki, tysiące gwiazd uniosło nas wtedy do naszego świętego i Polski, nie było mowy o wpadce w tym czasie. Dosłownie – śpiewaliśmy, niczym uniesieni słowem naszego świętego, Jana Pawła II. Trudne do opisania są emocje, których doświadczyliśmy, śpiewając wraz z Edytą Górniak utwór Dziwny jest ten świat, dał wtedy znać o sobie niezwykły kunszt wokalny naszej piosenkarki, a my daliśmy z siebie wszystko i chyba nie zawiedliśmy. W końcu śpiewaliśmy tam w Londynie dla Polski i dla naszej królowej, Najświętszej Jasnogórskiej Pani – to się czuło i zobowiązywało. Całość programu koncertu oparta była na utworach, mających szczególny wydźwięk historyczny, kulturalny, społeczny i religijny na przestrzeni ostatniego stulecia. Prezentowana była muzyka Chopina, Ignacego Paderewskiego, Henryka Góreckiego, piosenki z czasów legionów, II wojny światowej, a także pieśni patriotyczne. Koncert ubarwiały swoimi monologami oraz pięknymi kreacjami polskich projektantów Grażyna Torbicka oraz Katarzyna Madera. Należy też wspomnieć, iż całość wydarzenia składała się z dwóch części, z których w pierwszej byliśmy artystami, zaś w drugiej widzami i słuchaczami. Zmęczeni lecz szczęśliwi grubo po północy wróciliśmy do hotelu, na regenerację sił zostało niewiele czasu a już w poniedziałek czas było wracać do Polski. Jeszcze tylko ostatnie wizyty u rodaków w Londynie, czułe pożegnania, krótki czas na zakupy i w drogę. Każda chwila była przez nas wykorzystana od początku do końca w bardzo przemyślany sposób, każde spojrzenie na obiekt czy chociażby spacerujących ludzi był niejako wpisany przez nas w program zwiedzania tego monumentalnego w każdym calu miasta, bądź co bądź miasta wielu kultur. Miasta, przytłaczającego swoją wielkością i historią, miejsca do którego wrócę – tego jestem pewna.

Przed nami kolejne wyzwanie, jest nim 45. Festiwal Chórów Akademickich, podczas finału którego wraz z Akademickim Chórem Politechniki Wrocławskiej wykonamy fragmenty oper Nabucco, Traviatta, Straszny Dwór czy Książę Igor. Przypomnę tylko, że 45. edycję Festiwalu Barbórkowego Chórów Akademickich, która odbędzie się w dniach od 13-16 grudnia, organizuje Akademicki Chór Politechniki Wrocławskiej, a dyrektorem artystycznym tego wydarzenia jest Małgorzata Sapiecha-Muzioł. Bardzo zależało mi na tym, by podzielić się z czytelnikami moimi wrażeniami, czy jednak zrobiłam to tak jak zasłużyła na to podniosła chwila, w której uczestniczyłam… Cóż, mam wątpliwości lecz robiłam co w mojej mocy, by raz jeszcze nie zawieść. Każdemu polecam: kiedy już będziecie mieli okazję odwiedzić Londyn, postarajcie się o wejście do wspomnianej Royal Albert Hall. Polecam – warto.

Rozmowę z artystką po powrocie z Londynu przeprowadził Tadeusz Puchałka

Foto: Richard Szydło

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*