Figa z makiem – Ukraińcy już do nas nie przyjadą?

Dzięki Bogu nie powymieraliśmy przez ten tajemniczy wirus gremialnie, dzięki czemu możemy dalej pisać i analizować naszą aktualną sytuację, która śledzimy na bieżąco. Zamrożenie gospodarki, zgodnie z zaleceniami prywatnej instytucji, dotowanej przez lobbystów, odbiło się Polsce jednak czkawką. Dane za poprzedni miesiąc (kwiecień 2020), podane przez Główny Urząd Statystyczny postawiły nas przed faktem dokonanym.

Polscy przedsiębiorcy albo nie mają żadnych zysków z prowadzenia swojej działalności, albo zachowują się tak, jak gdyby pracownik był tylko zbędnym dodatkiem do kożucha. Przewidywany spadek prognozowano na 0,5 proc. w stosunku do roku poprzedniego. Realnie jest czterokrotnie większy. W kwietniu normalnie pracowało o 153 tys. ludzi mniej, niż w poprzednim miesiącu. Na liczbę tę, jak tłumaczy Główny Urząd Statystyczny, składają się pracownicy, którzy pracę właśnie stracili (umowa o pracę została z nimi rozwiązana lub nie podpisano z nimi kolejnej umowy śmieciowej), a także osoby na urlopie (często przymusowym), w tym opiekuńczym i chorobowym. Zgodnie z tym spadło również wynagrodzenie (urlopy, chorobowe, postojowe, skrócony czas pracy) – średnia pensja w Polsce spadła do 5825,01 zł brutto, o 3,7 proc. Komisja Europejska wróży nam z fusów wzrost bezrobocia jako jeden z najszybszych w UE. Ponoć z 3,3 proc. poszybuje ono do poziomu 7,5 proc. (może to być spowodowane wyhamowaniem naszego przemysłu z braku zamówień z Zachodniej Europy).

Warto również pamiętać, że dane GUS nie dotyczą firm, zatrudniających mniej niż 9 osób, a to one najczęściej nie miały żadnych rezerw, umożliwiających przetrwanie trudnych czasów i zostały najmocniej uderzone przez kryzys. Z moich obserwacji, a Łódź stoi strefami ekonomicznymi i magazynami, najbardziej dotknięte zostały duże firmy, zajmujące się produkcją towarów z podzespołów – najczęściej przysyłanych z Chin – bądź składaniem gotowych elementów, przysyłanych z europejskich czy amerykańskich magazynów. Firmy logistyczne właściwie w okresie pandemii pracowały na pełnych obrotach, korzystając obficie z ukraińskiej siły roboczej (celowo nie piszę taniej, bo tania już nie jest). Koronawirus spowodował olbrzymie zainteresowanie pod koniec marca 2020 łódzkimi urzędami pracy. W tzw. pośredniakach rozdzwoniły się telefony od osób, które albo już tracą pracę albo zostały poinformowane, że czeka je to wkrótce. Łódź zamknęła stary rok z wielkim optymizmem – dyrektorzy i kierownicy PUP w Łodzi chwalili się na koniec roku 2019 coraz skromniejszą listą osób, które były zarejestrowane jako bezrobotne a coraz większą liczbą oferowanej – najczęściej kiepskiej – pracy, jakiej nikt nie chciał podejmować. W styczniu 2020 liczba bezrobotnych w Łodzi wynosiła 17 283 a na koniec kwietnia 17 389, więc wzrost osób bez pracy jest jednak znikomy.

Zamknięcie polsko-ukraińskiej granicy uwięziło u nas gros Ukraińców (to nawet 160 tys. pracowników miesięcznie). Z danych Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej (PUIG) i agencji pracy Foreign Personnel Service, opublikowanych jeszcze w roku 2019, podpierających się m.in. analizą ankiet, przeprowadzonych przez ukraiński portal OLX Praca wynikało, że aż 20 proc. Ukraińców w roku 2020 nie miało zamiaru przyjeżdżać do naszego kraju – m.in. ze względu na zarobki (ich oczekiwania to często nie 20 zł brutto, jak zarabia Polak a… 20 zł netto!). Ukraińcy podpierają się tym, że w ich kraju nie brakuje pracy (kiepsko płatnej ale zawsze), że dostają lepsze oferty m.in. od Czechów – co zabawne, pracuje tam tylko po podwojeniu kwoty 40 tys. Ukraińców, na Węgrzech zaś 43,8 tys. Ukraińców ma pozwolenia na pracę. W Polsce według danych podawanych oficjalnie mamy legalnie około 2 milionów obywateli Ukrainy a kilka milionów przebywało nielegalnie (szczególnie w rolnictwie). Na podstawie bazy telefonów komórkowych Selectivv DMP wyliczono, że w Polsce w roku 2019 przebywało 1,25 mln obywateli Ukrainy. Według danych NBP za rok 2019 przez polski rynek pracy „przewija się” ok. 1,2 mln Ukraińców, z czego 330 tys. ma zezwolenia na pracę, a pozostali pracują na podstawie wizy w zw. oświadczeniami pracodawców.

Ukraińcy chcieli, by przygarnęli ich Niemcy, nie wymagając za wiele, ale rzeczywistość od roku 2020 w Niemczech nie wygląda już tak kolorowo. Niemcy chcą Ukraińców wykwalifikowanych! Polska stworzyła liberalne, jak na standardy UE, warunki dla krótkookresowych migrantów zarobkowych (na wizach trzymiesięcznych). Niemcy jednak nie konkurują z Polską o migrantów krótkookresowych i niewykwalifikowanych. Berlin gra o to, by ściągnąć „śmietankę” – pracowników o wysokich i potrzebnych na rynku kwalifikacjach, którzy chcą osiąść w innym kraju na stałe. Czyli najbardziej atrakcyjnych z punktu widzenia kryzysu demograficznego. Ci cudzoziemcy, którzy mają już tzw. Duldung, czyli pobyt tolerowany w Niemczech (nie dostaną statusu uchodźcy, ale nie muszą wracać do kraju) od co najmniej 12 miesięcy i płacili składki na ubezpieczenie społeczne przez co najmniej 18 miesięcy, mogą złożyć wniosek o pozwolenie na pobyt i pracę. A po upływie 2,5 roku aplikować o pobyt stały w Niemczech.

Łatwiej będzie dostać zezwolenie na pobyt i pracę tym obywatelom państw trzecich spoza UE, którzy posiadają kwalifikacje zawodowe, odpowiadające niemieckiemu systemowi dualnego wykształcenia zawodowego (czyli takiemu, w którym praktyczna nauka zawodu odbywa się u pracodawcy w języku niemieckim i w niemieckim standardach) oraz wykazują się znajomością niemieckiego na poziomie B2. Nie mając pojęcia, jakie to obostrzenia, pod koniec 2019 jedna czwarta pracujących w Polsce Ukraińców chce skorzystać z niemieckiej oferty. W Niemczech szuka się teraz coraz więcej budowlańców, pracowników handlu, pracowników opieki dla osób starszych. Jednak to, na co mogą liczyć w Polsce Ukraińcy, nijak się ma do oferty Niemców. (Cdn.)

Roman Boryczko,

maj 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*