Za wolność naszą i niech nie straszą…
…tak pisze absolutny odludek polskiej grafiki, znany też środowisku wolnościowemu poprzez „Ulicę Wszystkich Świętych”, Andrzej Kot z Lublina.
Odludkiem jest zresztą specyficznym, bo „ludnym”, kocha swój nieudany wybitnie gatunek; niestety – bez wzajemności. Na światowej sławie nie dorobił się nawet roweru – wydawcy oszukują go, jak tylko mogą, wiedząc, że Kot nie upomni się o swoje, bo pomimo prawie 60 lat życia rysuje i dłubie w linorytniczych matrycach głównie dla własnej przyjemności. Są dni, kiedy jada to tylko, czym go poczęstują. A bezfiltrowe, mocne papierosy kupuje na „ruskim” targu najczęściej na krechę…
Nosząca potrójny tytuł (można sobie wybrać wersję) druga autorska książka lubelskiego grafika oczekiwała na edycję „tylko” 6 lat. Toteż nie darmo edytor – Jacek Wałdowski – przyjaciel i uczeń Kota, zaznaczył na stronie redakcyjnej: „drugie podejście, pierwsze wydanie”.
Fraszki bywają w twórczości Andrzeja albo tłem do rysunku, albo – dzięki zabawom literniczym – same stanowią warstwę graficzną. Wraca do nich Kot z uporem, rejestrując w ten sposób własną wizję tej rzeczywistości, z jaką ma do czynienia – nie życia „elit” prowincjonalnego grodu z wielkomiejskimi aspiracjami, a codzienności mieszkańców Starego Miasta, wśród których wyrósł, jakich języka używa i którzy są mu prawdziwym zwierciadłem polskich przemian po roku 1989.
Szara to wizja: pełna brudu, alkoholu, świat zbieraczy flaszek i makulatury, utrzymywanych po tej stronie istnienia wyłącznie poprzez wisielcze poczucie humoru. Kot (na niektórych pracach podpisujący się jako BIDOFIL) wyraźnie obdarza sympatią pokrzywdzonych i zagubionych wśród etyczno-społecznego chaosu. Niczym Longin Szparaga, który, nim odszedł do Wiecznej Czytelni, na murku u stóp lubelskiego Zamku toczył z grafikiem długie rozmowy na temat ukrytych pośród stron woluminów – piękna i mądrości. Albo zupełnego ich braku w zalewie „pocket booków”.
U Kota, jak to w życiu, symbole stanowią chocholi korowód – szkielety ryb kooegzystują z Najświętszą Biało-Czerwoną, sowa Minerwy z napoczętym winem. Ci, którzy szukają ze świecą człowieka, znajdą tam co najwyżej błazeńską czapkę Stańczyka, ulubiony atrybut lubelskiego typografa.
Toteż, gdy pożegnalnie rzuca on hasło – „Z torbami na dziady i pradziady” – nie trzeba koniecznie od razu wyjeżdżać na Wyspy, a tylko zastanowić się, skąd wokół tyle etycznego błota. „Żyjąc w błocie, można się utopić” – powiada Kot, całkiem w stylu Mariana Karasia, penetrującego podobne obszary pół-bycia.
I – jak by nie spojrzeć – ma rację!
Lech L. Przychodzki
Kot A., Jędrofrachy. Kocifrachy. Kociofrachy, wybór i opr. graficzne Jacek Wałdowski, Liber Duo, Lublin
Na zdjęciach Jacka J. Wałdowskiego: Andrzej Kot w osobie własnej, jeden z jego ex-librisów i graficzny podpis twórcy