Stanisław P. Gaszyński – wiersze
ODEJŚCIE IV
(może ostatnie)
zapomnijcie mnie życzliwie
zapomnijcie mnie dokładnie
przecież się przypomnę:
dzięciołem zapukam w lesie
nad ranem zagrucham
gołębiem na balkonie
albo kukułką
policzę wasze lata i pieniądze
i podpowiem cichutko
że to poeta śpiewa
który czeka na was
u Pana Boga za piecem
w końcu
„żyłem z wami
i cierpiałem z wami
– nigdy mi, kto szlachetny…”
dalej doczytajcie
u kolegi słowackiego
z romantyzmu
i u innych
wieszczów
* * *
Upłynęło prawie sto lat od wojny
światowej. I nikt nie gromadzi
zapasów cukru, soli
czy nafty. Wprawdzie jeszcze
nie wszyscy syci są wszystkiego,
ale nikt już nie śmie wątpić
w światło. Sprawy energii elektrycznej
pozostawmy jednak
we właściwych rękach. Zajmijmy się
lepiej
psychologią albo filozofią. Wszak mija
sto lat od wojny i któż by dzisiaj
zawracał sobie głowę polityką.
* * *
teraz kiedy ulice
różnych belfastów
wykłada się sercami wszelkich
wyznań
kiedy zabrakło paliw i wspaniały
pochód
cywilizacji może nagle zwiędnąć
w marszu
i nawet płatnerzom oraz demagogom
zabraknie słów lada chwila
nasze cienie i cała ta miłość
odwieczna
są dostatecznie śmieszne
i nie trzeba będzie porównywać
napoleonów
z piramidami które w końcu
pękną
ze śmiechu
OPOWIADANIE O DZIADKU
po dwunastu apostołach błoka karabin
a po tych od leśmiana
młot dziadkowi został
gwer austriacki rdzewieje po kątach nie czekając na właściwą chwilę
nie licząc już na lepsze jutra
za to młotek
odgrywa dziejową rolę
służąc do rozbijania ścian
którymi odgradzamy się
od przeszłości
starannie jakby z odrazą
omijał dziadek bohaterów wszelkich wojen
rozumując opacznie
zapytałem czy był żołnierzem może saperem
dziadek zrobił minę
śmiertelnie obrażonego
i naprawdę obraził się
śmiertelnie
na pogrzebie
gwałtownie dorastałem
do środków masowej zagłady
Autor o sobie
Między dawnymi a nowymi czasy, na jednym ze wzgórz, wprawdzie nie rzymskich – lecz lubelskich, przyszedł na świat Stanisław Piotr Gaszyński. Pierwsze imię odziedziczył po ojcu, drugie zaś otrzymał po dziadku, którego właśnie ubowcy wypuścili z więzienia. Było to 4. stycznia 1949 r.
Urodzony w rodzinie „inteligencji pracującej”, oczekiwany od kilku lat jedynak, nie miał łatwego życia w stalinowskich czasach. Nie zawsze znajdował wspólny język z umorusanymi rówieśnikami z Cukrowni Garbów (osada fabryczna – dziś Zagrody), gdzie spędził dzieciństwo i ukończył podstawówkę.
Kiedy jego chory na serce ojciec przeszedł na rentę przeniósł się, wraz z rodzicami, do rodzinnej wsi matki – Zajezierza k. Dęblina. Tam przeżył śmierć ojca, już jako uczeń dęblińskiego ogólniaka. Tam też, szamocząc się z trudnym okresem dorastania, pośród gomułkowskiej odwilży, otrzymał świadectwo dojrzałości i stanął przed problemem: co dalej?
Szczęśliwie nie dostał się na WAM – zapewne nie zniósłby ani wojskowego drylu, ani dosłownego grzebania się w człowieku. Natomiast, w pamiętnym roku 1968 r., podjął studia na filologii polskiej w lubelskim UMCS, aby ukończyć je dopiero na chwilę przed wybuchem Solidarności.
Lata studenckie to okres najbardziej intensywnego życia i nasilonej twórczości literackiej. Wiersze zamieszczał w prasie literackiej i społeczno-kulturalnej, głównie w lubelskiej Kamenie; zbierał też laury w ogólnopolskich konkursach (m.in. I nagroda w I konkursie O inny głos). Obecnie – już w randze kustosza – pracuje w jednej z filii lubelskiej Miejskiej Biblioteki Publicznej.
W czerwcu 2006 przeżył śmierć żony, z którą spędził 30 lat. Echo tych przeżyć można odnaleźć w niektórych wierszach.
W 1977 r. ukazał się jego debiutancki tomik Bardzo długo prawda (I Lubelskie Prezentacje Poetyckie), z którego cenzura zdjęła… tytułowy utwór, a w 1978 r. opublikował zbiorek Odejścia (Wyd. Lubelskie). W roku 2008 wydał kolejny zbiór wierszy: Światła Wezuwiusza.
Na zdjęciach:
Rok 2005, USC Lublin – 30-lecie małżeństwa poety. Od lewej: Urszula Gaszyńska, autor wierszy i Lech L. Przychodzki. Fot.: M. J. Kawałko.
St. P. Gaszyński szuka natchnienia w górach. Fot.: U. Gaszyńska